Ks. Guy Gilbert o swoich psach
Gangster i włóczęga (-) Kościół pachniałby ładniej, gdyby nasi biskupi częściej łapali świerzb... Wracając do psów, to są one częścią naszej ekipy. Włóczęga, skundlony baset, żywy i inteligentny, ma cztery lata. Gangster ma rok, jest wspaniałym 80-kilogramowym leonbergerem o rudej sierści i temperamencie emerytowanego słonia. Obydwa są bardzo uczuciowe i mieszkają ze mną. Kiedy któryś z chłopców przychodzi na dyżur zmęczony łażeniem, z poszarzałą twarzą, z pustymi oczami i widzi, że jestem zajęty, idzie sobie gdzieś usiąść. Przychodzi do niego Włóczęga, daje się pogłaskać, kładzie u jego stóp. Niby nic, ale chłopak nie zapomni tego przyjęcia. Często powtarzam, że mam psy "ewangeliczne": instynktownie dają pierwszeństwo tym, którzy potrzebują ciepła. Oprócz tego, ładne i dobrze ułożone, budzą podziw w dzielnicy i ułatwiają nawiązywanie kontaktów.
Pewna dama, która mijała mnie od ponad dwóch lat nie zaszczycając spojrzeniem, przemówiła do mnie po raz pierwszy, gdy ujrzała Gangstera. Odpowiedziałem na jej pytania dotyczące rasy psa, ale nie powstrzymałem się od uwagi: "Zagadała pani do mnie wyłącznie po to, żeby mnie zapytać o psa, jakbym ja był gównem mojego kundla..."
Z książki G. Gilberta „Ksiądz wśród bandziorów”
|