Próżność
Największy i najbardziej nieznośny ból wywoływała moja próżność. To był inny rodzaj cierpienia we mnie, to była próżność światowej kobiety, emancypantki, samodzielnej, pewnej siebie specjalistki, profesjonalistki, stale studiującej, intelektualistki, naukowca, kobiety biznesu, kogoś, kto chciał znaczyć coś w społeczeństwie. Jednocześnie byłam niewolnicą mojego ciała, niewolnicą urody, mody. Codziennie cztery godziny zajmował mi aerobik, masaże, diety i zastrzyki, i wszystko, co tylko możecie sobie wyobrazić.
Najważniejszą rzeczą, moim bożkiem było piękno mojego ciała. Dla niego ponosiłam wiele wyrzeczeń. To było moje życie: rutynowe niewolnictwo dla posiadania pięknego ciała. Zwykłam mawiać, że piękny biust jest po to, by go pokazywać. Dlaczego miałabym go ukrywać? To samo mówiłam o nogach, gdyż wiedziałam, że były niezwykle atrakcyjne, dobrze wyćwiczone.
W pewnym momencie z przerażeniem zdałam sobie sprawę, że przez całe życie pielęgnowałam tylko moje ciało. To było centrum mojego życia: miłość do mojego ciała. A teraz już go nie miałam. Tam, gdzie były piersi, miałam okropne dziury, zwłaszcza po lewej stronie nie było niczego. Moje nogi wyglądały strasznie. Były to raczej kikuty, zwęglone, zupełnie czarne jak spalony kotlet z grilla. Tak, wszystkie miejsca mojego ciała, które najbardziej pielęgnowałam, były zwęglone i obumarłe.
W szpitalu
Następnie zabrano mnie do szpitala Seguro Social. Tam zaczęto mnie szybko operować i zeskrobywać miejsca ze spaloną tkanką. W czasie narkozy po raz drugi opuściłam ciało i przyglądałam się, co robili ze mną lekarze. Byłam zatroskana o moje życie, przede wszystkim bałam się z powodu nóg. Nadal miałam w sobie tę dumę, że jestem właścicielką moich nóg, mojego ciała i że w mojej mocy było tak trenować, przez uprawianie sportu i ćwiczeń, aby były przez wszystkich podziwiane. I nagle wydarzyło się coś przerażającego.
Muszę wam, kochani bracia i siostry, wyznać, że „na diecie” byłam także w sprawach religii. W relacjach z Bogiem byłam stosującą dietę katoliczką. Musicie wiedzieć, że byłam złą katoliczką. Cała moja relacja z Bogiem polegała na tym, że uczęszczałam na niedzielną Mszę św., która trwała zaledwie 25 minut. Wyszukiwałam sobie zawsze takie Msze św., w czasie których ksiądz najmniej mówił, ponieważ męczyło mnie jego gadanie. Jaką męką byli dla mnie księża, którzy wygłaszali długie kazania! Taka była moja relacja z Bogiem! Była słaba i dlatego też wszystkie światowe prądy i nowe modne trendy miały nade mną taką władzę. Byłam prawdziwą chorągiewką na wietrze. Garnęłam się z zapałem do tego, co uchodziło za najnowsze, najnowocześniejsze z racjonalizmu czy wolnej myśli.
Brakowało mi ochrony modlitwy, płynącej z wiary. Brakowało mi także wiary w siłę łaski, w moc Ofiary Mszy Świętej. I właśnie gdy kształciłam się i specjalizowałam w zawodzie, ta moja chwiejność wydała najgorsze owoce. W tamtym czasie na uniwersytecie usłyszałam pewnego dnia, jak jeden katolicki ksiądz powiedział, że nie ma diabła i że również nie ma piekła. To było właśnie to, co chciałam usłyszeć! Natychmiast pomyślałam sobie w duchu: jeśli nie ma diabła i piekła, to wszyscy dostaniemy się do Nieba. Kto w takim razie musi się obawiać? Mogę zatem robić to, co mi się podoba.
To, co mnie zasmuca, a co muszę wam z wielkim wstydem wyznać, to fakt, że wiara w istnienie piekła była tym ostatnim sznurem, który trzymał mnie przy Kościele. To egzystencjalny strach przed diabłem trzymał mnie w łączności ze wspólnotą Kościoła. Kiedy więc powiedziano mi, że nie ma szatana i w ogóle piekła, powiedziałam sobie od razu: „Dlaczego mam się jeszcze starać i walczyć o życie według reguł „starego Kościoła?” Przecież wszyscy pójdziemy do Nieba, dlatego całkowicie obojętne jest to, jacy jesteśmy i co czynimy.”
To było właśnie ostatecznym powodem, dla którego całkowicie oddaliłam się od Pana. Oddaliłam się od Kościoła i zaczęłam kląć na niego, i nazywałam go głupim oraz zacofanym itp. Nie obawiałam się już grzechu i zaczęłam niszczyć moją relację z Bogiem. Grzech nie pozostał tylko we mnie: grzech zaczął rozprzestrzeniać się ze mnie na zewnątrz i zarażać innych. Stałam się aktywna – w złym znaczeniu tego słowa. O tak, nawet sama zaczęłam opowiadać wszystkim, że diabeł nie istnieje, że jest wymysłem duchowieństwa. Kolegom na uniwersytecie zaczęłam mówić, że Boga też nie ma i że jesteśmy produktem ewolucji itp. I tak oto udało mi się wpłynąć na wielu ludzi.
Diabeł istnieje naprawdę
A teraz słuchajcie, co się zdarzyło, gdy znajdowałam się w tej straszliwej sytuacji... Co za potworny strach! Nagle zobaczyłam, że demony istnieją. Przybyły teraz, by mnie zabrać. Widziałam przede mną diabły w całej ich potworności. Żaden z wizerunków, jakie dotychczas widziałam na ziemi, nie może nawet w najmniejszym stopniu przedstawić tego, jak straszliwie wyglądają.
I tak oto widzę, jak naraz wychodzi ze ścian sali operacyjnej wiele ciemnych postaci. Wydają się być normalnymi i zwyczajnymi ludźmi, ale wszystkie mają to przeraźliwe, okropne spojrzenie. Nienawiść emanuje z ich oczu. I natychmiast pojmuję, że jestem im coś winna. Przybyły, by mnie zainkasować, bo przyjmowałam ich propozycje do grzechu. Teraz musiałam za to zapłacić, a ceną byłam ja sama. Zaprzedałam diabłu moją duszę. Dobiłam z nim interesu. Moje grzechy miały bowiem swoje konsekwencje. Grzechy należą do szatana, nie są czymś za darmo od niego, trzeba za nie zapłacić. Ceną jesteśmy my sami. Kiedy więc robimy zakupy w jego sklepie – że się tak wyrażę – będziemy musieli zapłacić za towar. Bądźmy tego świadomi. Ujrzałam nagle, jak stawały się żywe wszystkie moje grzechy, które popełniłam od mojej ostatniej spowiedzi, to znaczy od ostatniej spowiedzi u katolickiego księdza i jego rozgrzeszenia.
Musimy zapłacić za każdy grzech. Płacimy naszym spokojem sumienia, naszym wewnętrznym pokojem, naszym zdrowiem... A gdy jesteśmy wiernymi, stałymi klientami w supermarkecie szatana i kupujemy tylko w jego sklepie, na końcu on sam nas zainkasuje. Stajemy się jego własnością. Sprzedaliśmy mu swoją duszę.
Największym kłamstwem, największą sztuczką diabla
jest to, że szerzy bajki, jakoby go w ogóle nie było.
Te straszne, ciemne postaci okrążają mnie i oczywistą rzeczą jest, że przybyły tylko w jednym celu: zabrać mnie ze sobą. Prawdopodobnie nie macie wyobrażenia, jaka to była trwoga, okropny strach... do tego stopnia, że w tej sytuacji na nic mi się zdał mój intelekt, wiedza, moje akademickie tytuły i ukończone kształcenie zawodowe. Były całkowicie bez wartości.
Te grzechy wciągają więc nas w głąb, w dół, do ojca kłamstwa. Ale gdy my, nieudacznicy, przynosimy Bogu nasze grzechy w sakramencie pokuty i pojednania, wtedy to On płaci cenę. On zapłacił ją na Krzyżu Swoją własną Krwią i życiem. I On ponownie płaci za każdym razem, gdy grzeszymy. Zniósł dla nas potworne męki, które sobie sami zgotowaliśmy i które były zobowiązaniem wobec właściciela grzechów – szatana. Zostaliśmy odkupieni przez Jezusa Chrystusa. Mamy więc prawo do Jego Królestwa, Jego życia, gdyż uczynił nas dziećmi Bożymi.
I oto przybyły te ciemne istoty, by zainkasować swą własność – mnie... Widziałam, jak wychodzą ze ścian i wkraczają do sali. Mnóstwo istot, które nagle stanęły wokół mnie. Na zewnątrz wyglądały początkowo normalnie, ale spojrzenie każdej było pełne nienawiści, pełne diabelskiej nienawiści. I były takie bezduszne, wewnętrznie wypalone. Moja dusza wzdrygała się i drżała, i natychmiast zrozumiałam, że były demonami. Zrozumiałam, że znajdowały się tu z mojego powodu, bo byłam im coś winna, grzech bowiem nie jest czymś gratis. Największą podłością i kłamstwem diabła jest wmawianie ludziom, że w ogóle nie istnieje. To jego strategia... później ten kłamca może robić z nami wszystko, co chce. I oto z przerażeniem zrozumiałam: Och, istnieją!
Zaczęły mnie okrążać, chciały mnie dostać. Możecie sobie wyobrazić mój strach, moje przerażenie? To była istna trwoga! Na nic mi się zdała moja wiedza, rozum i pozycja społeczna. Zaczęłam tarzać się po ziemi, rzucać się na moje ciało, ponieważ chciałam uciec do niego, ale ono już mnie nie wpuszczało; to napawało mnie przerażającym strachem. Zaczęłam biec i uciekać. Nie wiem jak, ale przedarłam się przez ścianę sali operacyjnej. Nie chciałam nic innego jak tylko uciec, ale gdy przeszłam przez ścianę, trafiłam w próżnię. Zostałam wciągnięta w jakiś tunel, który nagle pojawił się i prowadził w dół.
Na początku było jeszcze trochę światła. Przypominało wosk pszczeli. I roiło się tu jak w ulu, tak wielu ludzi tu było. Dorośli, starcy, mężczyźni, kobiety – krzyczący głośno, przenikliwie, zgrzytający zębami. Byłam wciągana coraz głębiej i zmierzałam nieprzerwanie w dół, mimo że ciągle starałam się stamtąd wydostać. Światło stawało się coraz bardziej skąpe, a ja leciałam tym tunelem, aż ogarnęła mnie niezwykła ciemność. Górę spowijało światło, w dole zaś była coraz większa ciemność. Możecie sobie wyobrazić, jak się rozradowałam, gdy zobaczyłam swą matkę w tym świetle. Była cała jasna. Umarła wiele lat temu. Naraz zrozumiałam, że tymi białymi szatami, w które moja matka niczym słońce była przyobleczona, były wszystkie te Msze św., w których uczestniczyła w swoim życiu. Nie miałam możliwości dostać się do niej i pozostać przy niej. Bezbronna zapadłam w tę ciemność, której nie da się z niczym porównać. Najciemniejsza ciemność tej ziemi jest przy niej jasnym południem. I tamtejsza ciemność wywołuje straszne cierpienia, przerażenie i wstyd. I strasznie cuchnie. Widziałam coraz więcej strasznych postaci i istot zniekształconych w sposób, którego nie można sobie wyobrazić.
Grzech, moi bracia i siostry w Panu, pozostawia w naszych duszach ślady. Te ślady naznaczają nasze dusze jak blizny, jak pęcherze powstałe wskutek oparzenia, nieforemne dziury. A najgorszym doświadczeniem przy tym było dla mnie to, że – jak się zorientowałam – wychodził ze mnie okropny odór. Ile pieniędzy wydawałam w całym życiu na perfumy i odświeżacze powietrza, gdyż niczego bardziej nie nienawidziłam jak smrodu! I tak oto spostrzegłam, że moje grzechy nie były gdzieś poza moją duszą, ale były we mnie, wewnątrz mojej duszy, i to stamtąd rozprzestrzeniał się ów nieznośny smród. Przypominałam demona, straszną bestię, zniekształconą przez wszystkie moje okropności. Moja matka była ubrana w świetliste szaty Pana, a ja byłam ubrana w worek na śmieci – przez bestię, przez samego diabła.
W tym stanie dotarłam do swego rodzaju grzęzawiska, gdzie wiele osób tkwiło po szyję w bagnie i jęczało. Pojęłam, że to bagno złożone było z nasienia, które wytrysnęło w grzesznych związkach i podczas seksualnych zboczeń, za które my ludzie na ziemi jesteśmy odpowiedzialni. Jedynie stosunek płciowy, który dokonuje się w związku sakramentalnym, jest pobłogosławiony przez Boga, gdyż On Sam obecny jest przy tym akcie i jest właśnie trzecią Osobą w tym związku małżeńskim. On jest miłością, która uświęca i uszlachetnia każdy akt małżeński. Seksualność pozbawiona sakramentalnych fundamentów jest tylko czystą żądzą, zaspokojeniem, egoizmem. Właśnie z tego powodu ci ludzie cierpią w tym bagnie, które sami zgotowali sobie na ziemi niepohamowanymi namiętnościami. Każdy, kto uczestniczył w takich grzesznych i pozamałżeńskich stosunkach płciowych, tkwi w owym bezkresnym i cuchnącym bagnie i cierpi niezmiernie z tego powodu. Wstydzi się swoich złych uczynków.
Nagle odkryłam w tym bagnie również mojego tatę. Ujrzałam go zanurzonego po szyję w tej cuchnącej mazi. Przeszył mnie ból i głośno krzyknęłam: „Tato, co tu robisz?” Odpowiedział płaczącym głosem: „Moja córko, ach moja córko, cudzołóstwo, niewierność!”
Sami przeżyjecie to pewnego dnia i przypomnicie sobie moje słowa. Mogę wam tylko powiedzieć, że najbardziej bolesną rzeczą jest to, że widzi się Boga – zakochanego w człowieku – który przez całe nasze życie podąża za nami i nieustannie nas szuka. Jakże kochający Bóg cierpi z powodu naszych grzechów!
Ukazano mi tam, jak wiele osób modliło się za mnie, jak wielu księży i zakonnic starało się sprowadzić mnie na dobrą drogę. A ja odczuwałam jedynie pogardę wobec wszystkich tych osób. Byłam ordynarna w określaniu tych świątobliwych osób. Zakonnice nazywałam tak: „pingwiny”, „niezaspokojone stare wiedźmy”, „pozornie święte baby w trwającej wiecznie menopauzie, które liżą Panu Bogu palce u nóg i nie mają pojęcia o problemach ludzi na świecie”. To tylko niektóre z mniej dosadnych określeń, jakich używałam, mówiąc o nich.
Wiecie, tam, po tamtej stronie, widzi się swe całe życie tak, jak jest ono zapisane w Księdze życia, każdy szczegół. Przy tym pojawiają się nie tylko słowa, które się wypowiada, lecz również myśli, jakie im wówczas towarzyszyły. Wszystko jest odkryte i jasne dla każdego. Często można się wzdrygnąć, widząc różnicę między słowem i myślą. Grzechy, które popełniamy, nie pociągają konsekwencji tylko dla nas, lecz również dla naszego otoczenia. Są one niczym zgniłe owoce, które zarażają każdy znajdujący się w pobliżu zdrowy owoc i doprowadzają go do gnicia. Stanowi to wielkie cierpienie w tym drugim świecie, gdy się widzi, jak bardzo grzech szkodzi nie tylko tobie, lecz rozprzestrzenia się wokół ciebie i wszystko niszczy. Kto jest najbliżej mnie? Moje dzieci. Kiedy więc oddaję się grzechowi, szkodzę swoimi grzechami najpierw moim dzieciom i rodzinie.
A teraz posłuchajcie mnie dobrze i nie zatykajcie sobie uszu. Gdy człowiek popełnia ciężki grzech, diabeł ma go w swym ręku i zmusza go niczym windykator do podpisania mu weksla, który natychmiast czyni z niego jego własność. Najsmutniejsze jest pierwsze polecenie szatana skierowane do nas: „Idź zatem teraz i przyprowadź mi wszystkich, którzy cię otaczają i z którymi masz kontakt!”
Matka, która kogoś nienawidzi albo która nieustannie rozpowszechnia plotki o bliźnich, albo ojciec, brutalny, uzależniony od alkoholu, który wraca zawsze pijany do domu i nie wzdryga się przed kradzieżą cudzej własności, mają zwykle przy sobie dzieci. Nadużywają więc rodzicielskiego zadania, którym powinna być troska o przyszłość dzieci. Rodzicie swoim złym postępowaniem dają zły przykład dzieciom. Tylko życie sakramentami Kościoła może przełamać takie błędne koło w łańcuchu, jaki łączy różne pokolenia. Tylko łaska sakramentów i moc modlitwy mogą odsunąć grzech i unicestwić go.
To była żywa ciemność. Tam nic nie jest martwe lub nieruchome. Po tym jak bezradna i bezbronna przemierzyłam ten tunel, dotarłam niespodziewanie na równe podłoże. Byłam w tym momencie całkowicie zrozpaczona, ale i ogarnięta silną wolą ucieczki. Była to ta sama silna wola co wcześniej, by osiągnąć coś w życiu. Teraz było to dla mnie bez znaczenia, gdyż teraz byłam tutaj i nie mogłam się uwolnić. Nic mi nie pozostało z wielkich wyobrażeń i marzeń, które wcześniej miałam: stałam się całkiem mała, maleńka.
Wtedy nagle ujrzałam, że podłoże otwarło się. Wyglądało jak wielka gęba, jak przeraźliwie wielki pysk, otchłań. Podłoże żyło, trzęsło się!!! Czułam się strasznie pusta, a pode mną była ta napawająca strachem, przerażająca otchłań, której po prostu nie jestem w stanie opisać ludzkimi słowami. Najgorsze było to, że nie czuło się tu wcale obecności i miłości Boga. Nie było niczego – nawet promyka nadziei. Ta przepaść nieodparcie wsysała mnie w dół. Krzyczałam jak szalona. Śmiertelnie przestraszyłam się, gdy zauważyłam, że nie mogłam zapobiec upadkowi, że nieprzerwanie wciągana byłam w dół. Wiedziałam, że jeśli spadnę, to nigdy stamtąd nie wrócę i że bez końca będę spadać coraz to głębiej i głębiej. Dokonałaby się śmierć mojej duszy, duchowa śmierć mojej duszy. Bezpowrotnie zatraciłabym się.
W czasie tego przerażającego horroru, na skraju przepaści, poczułam nagle jak św. Michał Archanioł chwycił mnie za stopy. Moje ciało wpadło do otchłani, ale on przytrzymywał mnie za stopy. To była chwila strasznego bólu i potwornego strachu.
Gdy tak wisiałam nad przepaścią, skąpe światło, które miałam jeszcze w duszy, zirytowało demony i wszystkie te stwory rzuciły się na mnie. Te okropne kreatury przypominały larwy, pijawki, które chciały ostatecznie ugasić we mnie owe światło. Wyobraźcie sobie moje obrzydzenie i przerażenie, gdy ujrzałam, że jestem pokryta tymi odrażającymi kreaturami. Krzyczałam, wrzeszczałam jak szalona. Te istoty paliły. O moi bracia i siostry, chodzi o żywą ciemność, nienawiść, która pali, połyka nas, ograbia i wysysa. Nie ma takich słów, które oddałyby ten horror.
Przebiegłość diabła
Kto oglądał film „Pasja” Mela Gibsona, ten przypomni sobie, że szatan był ukazany podczas biczowania Pana jako dziecko, które patrzyło na Jezusa i uśmiechało się do Niego. Szatan jednak nie jest dzieckiem, lecz potworem, przyczyną i sprawcą wszelkiego zła, perwersyjnym, wstrętnym typem, który zniewolił wielu ludzi żądzą ciała, czarami i fałszywymi naukami, np. że diabeł nie istnieje. Wyobraźcie sobie, jaki jest sprytny, że daje się zanegować. Wmawia nam, że go nie ma, aby mógł spokojnie czynić z nami wszystko, co chce. Nawet wierzących okłamuje na wszelkie możliwe sposoby. Sieje zamęt wśród ludzi na tysiące sposobów i wykorzystuje słabe punkty każdej osoby.
I tak wielu jest praktykujących katolików, którzy chodzą na Mszę św. i jednocześnie do wróżbitów. Zły bowiem wmawia im, że to nic złego, że i tak pójdziemy do Nieba, gdyż nie czynimy nikomu nic złego. Demon zwodzi, wykorzystuje i dyryguje wszystkim za pomocą świetnie przemyślanego planu – podstępem. Mówię wam jednak, że jeśli wybieracie się do wróżki – nieważne, co tam robicie, lub czego nie robicie – bestia i tak odciśnie na was swoją pieczęć. Jeśli zwracacie się ku okultyzmowi, chodzicie do tarocistów, wywołujecie duchy, paracie się okultyzmem i astrologią, bierzecie udział w seansach z wirującymi stolikami – przy tych wszystkich hobby, które w dzisiejszym świecie są w modzie – Zły wyciska na was swoją pieczęć.
Po raz pierwszy w takim miejscu byłam z moją koleżanką, która zabrała mnie do wróżki, aby przepowiedziała mi moją przyszłość. I tam zostałam opieczętowana przez bestię. Tak, Zły wycisnął wtedy na mnie pieczęć. Od tamtego czasu pojawiło się w moim życiu zło, wewnętrzne niepokoje, zamęt, nocne koszmary, lęki, udręczenia, obawa, przerażenie. Ogarnęło mnie pragnienie samobójstwa. Nigdy nie potrafiłam zrozumieć przyczyny tej chęci. Płakałam, czułam się nieszczęśliwa i nigdy więcej nie miałam w sobie pokoju. Wprawdzie modliłam się, ale czułam, że Pan jest bardzo daleko ode mnie. Nigdy już nie odczuwałam bliskości Boga, jakiej doświadczałam będąc dzieckiem. Coraz trudniej było mi się modlić. To takie jasne! Otwarłam Złemu drzwi i wkroczył w moje życie z całą swoją mocą.
Dusze czyśćcowe
Powracam teraz do tego strasznego miejsca, w którym się znajdowałam, na skraju tej okropnej przepaści. Musicie wiedzieć, że byłam bezbożnicą, w praktyce – ateistką. Nie wierzyłam już w istnienie diabła, a nawet – w istnienie Boga.
W tych okolicznościach, zaczęłam krzyczeć: „O wy, biedne dusze czyśćcowe, proszę was, wyciągnijcie mnie stąd, wydostańcie mnie. Proszę, pomóżcie mi!” Gdy tak krzyczałam, przepełnił mnie dotkliwy ból. Wówczas zauważyłam, jak miliony, wiele milionów ludzi płakało i szlochało. Ujrzałam nagle, że były tu niezliczone rzesze ludzi młodych, przede wszystkim młodych – wszyscy pośród niewymownych cierpień. Pojęłam, że w tym strasznym miejscu, w tym bagnie pełnym nienawiści i cierpienia zgrzytali zębami, i wydawali z siebie takie ryki i wrzaski z bólu, że przyprawiało mnie to o dreszcze, czego nigdy nie zapomnę.
Macie pojęcie? Oto nieobecność Boga, oto grzechy, oto ich konsekwencje. Macie pojęcie, czym jest grzech? To całkowite przeciwstawienie się Bogu, który jest nieskończoną miłością. Grzech jest czymś tak przerażającym, że ma takie straszne skutki. A my żartujemy sobie z tego. Żartujemy z grzechu, piekła i demonów. Jednocześnie nie zdajemy sobie sprawy z tego, co robimy.
Od tamtego przeżycia upłynęły lata, ale zawsze gdy o tym myślę, płaczę z powodu cierpień tych wielu ludzi. To byli samobójcy, którzy w momencie rozpaczy odebrali sobie życie, a teraz byli pośród tych mąk i katuszy; otoczeni przez te okropne stwory, okrążeni przez demony, które ich męczyły. Najgorsza w tej całej torturze była nieobecność Boga, Jego kompletna nieobecność, bo tam nie czuje się Boga. Zrozumiałam, że ci, którzy odbierają sobie życie, muszą tam tak długo pozostać, tyle lat, ile musieliby żyć na ziemi. Samobójstwem naruszyli porządek Boży, dlatego demony miały do nich dostęp. Dusze czyśćcowe zazwyczaj są uchronione od wszelkiego wpływu zła, są już świętymi Boga i nie mają już nic wspólnego z demonami.
Mój Boże, tak wielu biednych ludzi, szczególnie młodych... tak wielu, wielu, płaczących, cierpiących niewymownie... Gdyby wiedzieli, co ich czeka po samobójstwie, z pewnością pogodziliby się z grożącą im na przykład jakąś karą więzienia, zamiast skazywać się na coś takiego.
Wiecie, jakie dodatkowe cierpienia muszą znosić? Muszą przyglądać się, jak ich rodzice lub najbliżsi, którzy jeszcze żyją, cierpią z ich powodu, znoszą hańbę, wpędzają się w kompleksy winy: „Gdybym go wychował surowiej, gdybym go ukarał...”, albo: „Gdybym go ukarał, gdybym mu powiedział, gdybym zrobił to czy tamto...” itd. Te wyrzuty sumienia przytłaczają, są bolesne, stanowią ich piekło na ziemi. Konieczność przyglądania się temu cierpieniu najbliższych sprawia im największy ból. Jest to dla nich największa męka, z której demony się cieszą. Dlatego pokazują im wszystkie te sceny: „Popatrz, jak twoja matka płacze. Popatrz, jak twój ojciec płacze, jak są zrozpaczeni, przepełnieni strachem, jak się obwiniają, jak dyskutują i nawzajem się oskarżają. Popatrz na cierpienia, jakie im zadałeś. Spójrz, jak teraz buntują się przeciw Bogu. Spójrz na swoją rodzinę! Wszystko to twoja wina.”
Te biedne dusze potrzebują przede wszystkim tego, aby ci, którzy pozostali na ziemi, rozpoczęli lepsze życie, zmienili swe życie, spełniali dzieła miłości, odwiedzali chorych, aby zamawiali Msze św. za zmarłych oraz sami w nich uczestniczyli. Dusze te miałyby z tego wielką korzyść i czerpałyby pociechę. Dusze, które są w czyśćcu, nic nie mogą dla siebie zrobić. Nic, zupełnie nic. Ale Bóg może uczynić coś poprzez niezmierzone łaski Ofiary Mszy św. Powinniśmy im w taki sposób pomagać i zamawiać za nie Msze św., sami w nich uczestniczyć i ofiarowywać nasz udział jako dar Ojcu Niebieskiemu przez Najświętszą Maryję Pannę.
Przepełniona strachem pojęłam, że dusze te nie mogą mi pomóc. W obliczu tego strachu i paniki ponownie zaczęłam wołać: „Kto się pomylił? To musi być jakiś błąd! Spójrzcie, jestem święta, wszyscy nazywali mnie za życia świętą. Nigdy nie kradłam i nigdy nie zabiłam. Nikomu nie zadałam cierpień. Zanim zbankrutowałam, za darmo leczyłam zęby i często nie żądałam pieniędzy, gdy nie mogli mi zapłacić. Robiłam paczki dla biednych… Co ja tutaj robię?”
Domagałam się respektowania moich praw! Byłam przecież taka dobra, powinnam trafić prościutko do Nieba. „Co tu robię? Chodziłam w każdą niedzielę na Mszę św., mimo że podawałam się za ateistkę. Wprawdzie nie zważałam na to, co mówił ksiądz, ale nigdy nie opuściłam Mszy św. Jeśli w całym życiu nie było mnie na niej pięć razy, to tylko tyle, nie więcej. Co ja tutaj zatem robię?! Uwolnijcie mnie stąd! Wyciągnijcie mnie stąd!”
Krzyczałam i wrzeszczałam, pokryta tymi ohydnymi stworami, które się mnie uczepiły: „Jestem wyznania rzymsko-katolickiego, jestem praktykującą katoliczką, proszę, uwolnijcie mnie stąd!”
Ujrzałam moich rodziców
Podczas gdy moje ciało na ziemi znajdowało się w śpiączce, gdy tak krzyczałam, że jestem katoliczką, ujrzałam małe światło. A wiedzcie, że jedno malutkie światełko w tej nieprzeniknionej ciemności jest już czymś wspaniałym, gdy znajdujecie się w takiej absolutnej, nie dającej się opisać ciemności. To najlepsze, co może się wam w tej sytuacji przytrafić. To największy prezent, o którym można pomarzyć i na którego otrzymanie nie ośmielacie się mieć nadziei. Nad tą niesamowitą i mroczną dziurą widzę kilka stopni. Spoglądam w górę i zauważam tam mojego ojca. Umarł 5 lat przed tym wydarzeniem. Stał prawie na skraju tej przepaści. Miał trochę więcej światła niż ja, w dole. Kilka stopni wyżej zobaczyłam moją matkę. Miała jeszcze więcej światła. Była zatopiona w modlitwie, jakby w postawie adoracji.
Gdy ujrzałam ich oboje, wypełniła mnie taka radość, tak wielka, że nie mogąc się opanować zaczęłam wołać: „Tato! Mamo! Jakże się cieszę, że was widzę. Proszę, wyciągnijcie mnie stąd! Proszę was z całego serca, wyciągnijcie mnie stąd! Wydostańcie mnie stąd!” Gdy na mnie spojrzeli i mój tata zobaczył mnie w tej beznadziejnej sytuacji... musielibyście zobaczyć ten wielki ból, który mogłam wyczytać z ich twarzy... Po tamtej stronie natychmiast widzi się takie rzeczy, gdyż każdego rozpoznaje się do głębi. Tak więc popatrzyłam na nich i natychmiast odczułam ogromny smutek i cierpienie, jakie czuli moi rodzice, widząc mnie w takim stanie.
Mój tata zaczął gorzko płakać, zasłonił twarz rękami i lamentował: „Córko! Moja córeczko!” A moja matka dalej modliła się. I tak oto zdałam sobie sprawę, że moi rodzice nie mogli mnie wydostać. Przy tym wszystkim wielkim cierpieniem było to, że moją sytuacją przyczyniłam się do tego, że także tam, gdzie byli, musieli dodatkowo znosić mój ból. Moje cierpienie potęgowało i to, że widziałam, jak dzielą je ze mną, nic nie mogąc dla mnie zrobić. Pojęłam również, że byli tu, ponieważ musieli zdać Panu sprawę z wychowania mnie. Byli ustanowionymi strażnikami talentów, które Bóg mi dał. Mieli obowiązek ustrzec mnie przed atakami szatana – swoim życiem i przykładem. Mieli obowiązek podtrzymywać łaski, dane mi przez Pana. Wszyscy rodzice są strażnikami talentów, które Bóg daje ich dzieciom. Gdy ujrzałam cierpienie moich rodziców, przede wszystkim mojego ojca, krzyczałam zrozpaczona: „Wyciągnijcie mnie stąd, zabierzcie mnie stąd!”
Eutanazja
Ponownie z całej siły zaczęłam krzyczeć: „Wydostańcie mnie stąd! To musi być jakaś pomyłka. Kto jest za nią odpowiedzialny? Wyciągnijcie mnie stąd!” W tym czasie, kiedy tak krzyczałam, moje ciało znajdowało się na ziemi w śpiączce. Byłam podłączona do wielu aparatów. Byłam w agonii. Umierałam. Moje płuca nie pracowały, nerki nie funkcjonowały. „Żyłam” jeszcze, gdyż byłam podłączona do urządzeń, a moja siostra, która jest lekarzem, nalegała, aby nie odłączano mnie od nich. Powiedziała do opiekujących się mną lekarzy i pielęgniarek, którzy chcieli ją namówić do zakończenia intensywnej terapii i wyłączenia aparatury: „Nie jesteście Bogiem!” Lekarze bowiem uważali, że nie opłaca się kontynuować intensywnej terapii. Rozmawiali już z moimi bliskimi i przygotowywali ich na to, że umrę. Mówili, że powinni pozwolić mi umrzeć w spokoju, gdyż leżałam w agonii. Moja siostra jednak nie ustępowała. Widzicie ten paradoks? W moim życiu zawsze broniłam eutanazji, tak zwanego prawa do „godnej śmierci”.
Moja siostra mogła przy mnie być tylko dlatego, że sama była lekarzem. Przez cały czas trwała przy mnie. W momencie, gdy moja dusza była po drugiej stronie i widziałam rodziców, i krzyczałam z całych sił do nich, moja siostra usłyszała całkiem wyraźnie, jak wołałam do rodziców, ciesząc się z tego, że przybyli, aby mnie wydostać... Jednakże źle zinterpretowała to wołanie. Prawie umarła ze strachu, kiedy usłyszała moje krzyki – naprawdę usłyszała je wyraźnie, czuwając przy moim łóżku. Dla niej oznaczały, że ostatecznie odejdę z tego świata. Zawołała: „Moja siostra umarła! Przegrała walkę. Mój ojciec i matka zabrali ją. Odejdźcie stąd, tato, mamo, idźcie sobie! Nie bierzcie jej ze sobą. Ma przecież jeszcze małe dzieci. Nie zabierajcie jej nam. Nie zabierajcie mojej siostry Glorii. Zostawcie ją!”
Lekarze musieli ją stamtąd zabrać, gdyż sądzili, że jest w szoku. I nie ma w tym nic dziwnego, ponieważ przeżyła wiele: śmierć mojego siostrzeńca, którego musiała zabrać z krematorium, śmierć siostry czy raczej jej krytyczną sytuację: nie umarła, ale nie przeżyje dzisiejszego dnia – jak mniemali lekarze. Obciążona była tymi troskami i obawami już od 3 dni i do tego wszystkiego nie mogła spać. Nic dziwnego, że jej koledzy sądzili, że postradała zmysły.
Egzamin
Na nowo zaczęłam krzyczeć: „Nie rozumiecie! Wyciągnijcie mnie stąd, jestem przecież katoliczką! To wszystko musi być jakimś nieporozumieniem, pomyłką! Ktoś się tam pomylił! Proszę, wyciągnijcie mnie stąd!”
I gdy tak rozpaczliwie krzyczałam, nagle usłyszałam głos, tak słodki i miły głos, niebiański głos. Na jego dźwięk cała moja dusza zadrżała z radosnego uniesienia. Wypełniła się głębokim pokojem i niewyobrażalnym uczuciem miłości. A wszystkie te ciemne postaci błyskawicznie odstąpiły przerażone, nie mogą bowiem przeciwstawić się owej miłości. Tego pokoju też nie mogą znieść. Upadły na ziemię, leżały tak, jak gdyby też adorowały Pana.
To wywarło na mnie niesamowite wrażenie. Wyobraźcie sobie! Widzę te byty, straszne złe duchy, powalone na ziemię... Jak tylko usłyszały Głos Pana (pomimo pychy szatana, z powodu której odczuwają go jako bardzo nieprzyjemny), rzuciły się na klęczki!
Zobaczyłam Najświętszą Pannę na kolanach, gdy kapłan unosił Naszego Pana w Hostii, podczas Mszy św. odprawianej za duszę mojego kuzyna. Maryja Niepokalana modliła się za mnie! Klęcząc u stóp Naszego Pana, zbierała wszystkie modlitwy, jakie ludzie na ziemi ofiarowywali za mnie, i Mu je oddawała.
Czy wiecie, że w chwili Podniesienia, gdy kapłan podnosi Hostię, obecność Jezusa jest odczuwalna i wszyscy trwają pokornie na klęczkach, nawet złe duchy! ...A ja chodziłam na Mszę św. bez minimum szacunku, bez skupienia uwagi, z gumą do żucia w ustach, czasami drzemiąc, rozglądając się, rozproszona tysiącem banalnych myśli...! A potem miałam jeszcze czelność tymi samymi ustami uskarżać się, pełna pychy, że Bóg mnie nie wysłuchał, kiedy Go o coś prosiłam!
Wierzcie mi, że było dla mnie wstrząsające, kiedy ujrzałam jak, przy przejściu Naszego Pana, wszystkie te stworzenia, nawet te straszne byty, rzucały się na ziemię w imponującym uwielbieniu. Ujrzałam Niepokalaną Dziewicę, wdzięcznie klęczącą u stóp Pana, orędującą za mnie, w uwielbieniu przed Nim. ...A ja, grzesznica, tak brudna, traktowałam Go bez odrobiny szacunku, i mówiłam, że byłam dobra... Tak, dobry ze mnie nędzarz! Wypierałam się i przeklinałam Pana! Pomyślcie, jaką byłam grzesznicą, skoro nawet złe duchy kajały się do ziemi, kiedy przechodził Pan Jezus Chrystus...!
Niezwykły pokój powrócił i usłyszałam, jak ten piękny głos powiedział do mnie: „No dobrze, jeśli naprawdę jesteś katoliczką, to na pewno możesz wymienić Dziesięć Przykazań Bożych!”
Co za nieoczekiwane wyzwanie dla mnie. Teraz się ośmieszę. Sama zastawiłam tę pułapkę na siebie moim krzykiem i deklaracją. Cały świat ma teraz dowiedzieć się o moim kłamliwym wyznaniu. Straszna perspektywa dla mnie. Możecie to sobie wyobrazić? Wiedziałam, że istnieje Dziesięć Przykazań. Nic więcej. Nic. Zupełna ciemność. „Ojej, jak ja się z tego wyplączę? Co mam teraz zrobić?” Pomyślałam: „Tylko się nie poddawaj, jakoś to będzie!”
Będziesz miłował Pana Boga twego z całego serca swego,
z całej duszy swojej...
Moja matka zawsze mówiła o pierwszym przykazaniu miłości. Nareszcie jej słowa mają jakąś wartość dla mnie. Jej ciągłe napomnienia i pouczenia nie były więc daremne. Wybiła zatem godzina, by udowodnić, jaką to jestem grzeczną i posłuszną córeczką. Mama ucieszy się z tego. Przekonajmy się, czy z tą szczątkową wiedzą dam sobie radę, nie ujawniając mojej ignorancji. Myślałam, że ze wszystkim sobie poradzę, tak jak to było w moim życiu. Miałam zawsze najlepsze wymówki i zawsze umiałam ze wszystkiego wybrnąć. Zawsze tak się usprawiedliwiałam i broniłam, że po prostu nikt nie zauważał tego, czego nie wiedziałam i czego nie potrafiłam. Tak samo wyobrażam to sobie teraz i zaczynam mówić: „Pierwsze przykazanie brzmi: Kochaj Boga ponad wszystko, a bliźniego swego jak siebie samego!” I słyszę odpowiedź: „Doskonale!” Zaraz po tym ten sam miły głos mówi: „A czy ty kochałaś swoich bliźnich?” Odpowiadam prędko: „Tak, tak, kochałam ich; tak, naprawdę ich kochałam. Tak, kochałam ich!” Z drugiej strony dochodzi do mnie: „Nie!” Krótkie, krystalicznie czyste: nie!
Słuchajcie teraz, proszę, uważnie! Gdy usłyszałam to nie, trafił mnie jakby piorun, wtedy dopiero tak naprawdę poczułam uderzenie pioruna. To było jak szok, byłam jak sparaliżowana. A głos mówił dalej: „Nie, nie kochałaś swego Boga ponad wszystko! A jeszcze mniej kochałaś swego bliźniego jak siebie samą! Ulepiłaś sobie własnego Boga. Utworzyłaś go sobie tak, jak ci akurat pasowało. Tylko w chwilach cierpienia dawałaś swemu Bogu miejsce w życiu, gdy byłaś w największej potrzebie. Wtedy klękałaś, płakałaś, prosiłaś, ofiarowywałaś nowenny, obiecywałaś pójść na Mszę św. lub do grupy modlitewnej, kiedy ci zależało na łasce lub cudzie. Bóg był twoim przyciskiem alarmowym! Rzucałaś się na ziemię przed Nim, gdy byłaś jeszcze biedna, gdy twoja rodzina żyła w skromnych warunkach, a ty koniecznie chciałaś mieć wykształcenie zawodowe i pozycję społeczną. Tak, wówczas modliłaś się każdego dnia i poświęcałaś na to wiele czasu. Wiele godzin błagałaś Pana, prosiłaś Go na kolanach. Bezustannie prosiłaś o to, by uwolnił cię z nędzy, by umożliwił ci wykształcenie zawodowe i pozwolił ci być kimś poważanym w społeczeństwie. Kiedy byłaś w potrzebie, kiedy chciałaś po prostu pieniędzy... ‘Odmówię zaraz różaniec, Panie, ale nie zapomnij dać mi pieniędzy!’ – tak wyglądało wiele twoich modlitw! I to była twoja relacja z Bogiem! Tak obchodziłaś się z Bogiem i według własnych wyobrażeń przyznawałaś Mu miejsce w swoim życiu!”
To prawda, w taki sposób traktowałam Pana Boga w życiu. To smutna prawda, której nie mogę upiększyć ani jej zaprzeczyć. Mogę dodać jeszcze, że Bóg był dla mnie swego rodzaju bankomatem. „Wrzucałam” różaniec i musiała wtedy wysypać się pewna suma pieniędzy. Taka była moja relacja z Bogiem.
Pokazano mi to i zdałam sobie z tego sprawę. Gdy tylko Pan pozwolił mi otrzymać dobre wykształcenie zawodowe, gdy tylko sprawił, że znaczyłam coś w społeczeństwie, że byłam kimś, gdy tylko pozwolił na wzbogacenie się, tak że mogłam sobie na wiele pozwolić, nagle Bóg stał się nieważny dla mnie – stał się kimś pobocznym w moim życiu. Zaczęłam być zarozumiała – zarozumiałość to bardzo niebezpieczny odcinek na drodze życia! Moje ego stało się gigantyczne! Nie byłam zdolna nawet do najmniejszego odruchu miłości ani do wdzięczności wobec Pana! Być wdzięczną! Nigdy, przenigdy! Niby czemu! Przecież sama wszystko osiągnęłam! Stałam się kimś. Ja sama osiągnęłam wszystko to, o czym marzyłam. Byłam całkowicie ślepa, nie pamiętałam już moich próśb i błagań! Niemożliwością było dla mnie powiedzieć: „Panie, dziękuję za kolejny dzień, który mi darujesz! Dziękuję za moje zdrowie! Dziękuję Ci za życie i zdrowie moich dzieci. Dziękuję Ci za to, że mamy dach nad głową. Pomóż również biednym ludziom, którzy są bezdomni i nie wiedzą, czym się dziś pożywią! Daj im przynajmniej coś do jedzenia; nie pozostawiaj ich samych; wspomóż ich!” Niczego takiego nie mogłam powiedzieć. Nie byłam do tego zdolna. Nie myślałam też o tym. Byłam totalnie skupiona na sobie. Moje ja wystarczało mi. I tak oto byłam najbardziej niewdzięczną istotą, jaką tylko można sobie wyobrazić. Co więcej, nie tylko nie byłam zdolna do okazania wdzięczności, ale gardziłam Bogiem i wystawiałam Go na pośmiewisko.
Ezoteryka i reinkarnacja
Bardziej niż w Niego wierzyłam w Merkurego, Wenus i inne ciała niebieskie. Amulety były dla mnie ważniejsze niż Bóg. Byłam zaślepiona astrologią oraz czytaniem z gwiazd i rozpowiadałam wokół, jak to gwiazdy wpływają na moje życie i pozytywnie je kształtują. Astrologia to jedna z rys w naszym duchowym życiu, na które nie zwracamy uwagi. I gdy później zauważamy, jak jesteśmy zaplątani w te sztuczki – również demonicznego pochodzenia – wówczas jest zwykle już za późno, by się z tego wyrwać. Zaczęłam wtedy ulegać modnym trendom ducha czasów. Wszystkie nauki – nawet jeśli były wytworem chorych umysłów – były dla mnie bardziej interesujące niż Dobra Nowina Pana. To wszystko było o wiele bardziej na czasie niż Pismo Święte i dwutysiącletnia nauka Kościoła Katolickiego. Zaczęłam więc wierzyć w to, że się po prostu umiera i potem zaczyna się żyć od nowa. Reinkarnacja była dla mnie wygodną nauką, wypełniającą moje pozbawione wiary życie. Wdzięczność dla mojego Stworzyciela była czymś obcym. Po prostu nigdy o tym nie myślałam.
Łaska była słowem, które wykreśliłam z mojego słownika. Była dla mnie obcym pojęciem. Kompletnie zapomniałam o jej znaczeniu i w moim stylu życia nie była mi już potrzebna. A już zupełnie nie byłam świadoma tego, że Pan zapłacił za mnie wysoką cenę, że i zostałam odkupiona za cenę Jego Przenajdroższej Krwi. Wszystko to stało się dla mnie jasne podczas egzaminu z Dziesięciu Przykazań – dzięki słowom i pytaniom tego niebiańskiego głosu. Teraz ujrzałam to wszystko całkiem wyraźnie. Ślepota została jakby zmyta. „Sprawdza mnie i chce wiedzieć, co wiem o Dziesięciu Przykazaniach. I wykazuje mi, że udawałam, że wmawiałam sobie to, że czczę Boga, że kocham Pana. Uderza we mnie moimi własnymi słowami. Co to ma znaczyć? Czy mam być po prostu odesłana do piekła, do diabła?”
Gdy pewnego razu przyszła do mego gabinetu miła kobieta, by okadzić moje pomieszczenia mieszanką z ziół, spryskać esencjami na szczęście i odprawić rytuał odpędzania nieszczęść, powiedziałam do niej: „Nie wierzę w takie bzdury. Ale niech pani to zrobi, nigdy nie wiadomo. Jeśli nie zaszkodzi, to tylko wyjdzie na dobre!” Wtedy wypowiedziała magiczne zaklęcia i rozpyliła eliksiry, by tak wypełnić pomieszczenia szczęściem i dobrym samopoczuciem. Pozwoliłam, aby prymitywna magia i przeciwstawiające się mojej nauce zabobony więcej miały wpływu na moje życie, niż Pan i Jego Dobra Nowina. W moim gabinecie ukryłam – w kącie, aby nikt nie widział, aby nie zauważyli moi pacjenci – mięsisty liść aloesu, o którym mi powiedziano, że wypędza złą energię z pomieszczeń. Pomyślcie, na jakie manowce zeszłam! Dowiedzieliście się, jaka pustka zamiast prawdziwej nauki wypełniła moje życie. To hańba! I wstydzę się dziś tego. W rzeczywistości takie było moje ówczesne życie.
Pan kontynuuje analizę mojego życia na podstawie Dziesięciu Przykazań Bożych. Przy tym wskazuje bardzo dokładnie na to, jak się zachowywałam wobec mojego bliźniego. Jakże często wołałam do Pana, że Go kocham, zanim się odwróciłam od Niego, mojego Boga. Zanim zaczęłam błądzić po drogach ateizmu i przyjmować fałszywe nauki, często mówiłam Panu: „Mój Panie i mój Boże, kocham Cię!”
Ja i mój bliźni
Tym językiem, którym tak chwaliłam i wychwalałam Pana, tym językiem i tymi samymi ustami krzywdziłam ludzi i przeklinałam ich. Krytykowałam wszystko i wszystkich. Nic mi nie odpowiadało. Wskazywałam palcem na cały świat i obwiniałam. Tylko na siebie nie wskazywałam, siebie nie obwiniałam! Byłam przecież „świętą Glorią”, tą „dobrą”, „kochaną” i „piękną”. I jakże się napuszałam, gdy mówiłam, że kocham Boga. Jednocześnie byłam zazdrosna, nieznośna i ani trochę nie było we mnie wdzięczności! Nigdy nie okazywałam rodzicom i rodzinie wdzięczności za wszystkie trudy, miłość, wyrzeczenia, które brali na siebie, by umożliwić mi dobre wykształcenie zawodowe, by widzieć, jak awansuję społecznie, by mnie wspierać. W dodatku, gdy tylko ukończyłam studia, kiedy tylko wspięłam się po drabinie kariery, rodzice i rodzina przestali być dla mnie ważni. Nawet ci, którzy wspierali mnie wszystkimi możliwymi środkami, stali się dla mnie mało znaczącymi. Tak, doszło nawet do tego, że wstydziłam się matki. Wstydziłam się jej, bo pochodziła z prostej rodziny i żyła w nędznych warunkach.
Ja i moja rodzina
Po tych dowodach mego egoistycznego stylu życia Pan ukazuje mi jeszcze – podczas tego egzaminu z Dziesięciu Przykazań Bożych – to, że nie spisałam się również jako żona. Całkowicie nie tak było, jak Bóg spodziewa się po chrześcijańskiej małżonce. Jaką byłam żoną? Jaka byłam? Cały dzień tylko narzekałam – już od momentu wstania z łóżka. Mój mąż witał mnie serdecznie: „Dzień dobry!” A ja na to: „To ma być dobry dzień? Wyjrzyj przez okno! Znowu pada!” Umiałam zawsze odparować i skrytykować, byłam w złym humorze. Nikt nie mógł mi dogodzić. Szukałam wszędzie dziury w całym i od razu zaczynałam się z tego powodu denerwować. Nie tylko wobec męża, ale także wobec dzieci zachowywałam się w ten sam nieznośny i niesprawiedliwy sposób.
Podczas tego egzaminu ukazano mi też, że nigdy nie okazywałam szczerego uczucia miłości czy prawdziwego współczucia dla bliźnich, moich braci i sióstr, poza rodziną. Pan powiedział mi: „Po prostu nigdy o nich nie myślałaś!”
Kiedy ujrzałam mnóstwo chorych i samotnych, zaczęłam lamentować: „O Panie, jakże są biedni, opuszczeni ci chorzy ludzie. Nikt nie troszczy się o nich! Udziel mi tej łaski, bym poszła do nich i odwiedziła ich, pocieszyła i dotrzymała towarzystwa. Także te liczne dzieci, które nie mają już matki, te małe sieroty, o Panie, jakie cierpienia muszą znosić w tak młodym wieku.”
Im więcej dostrzegałam, w miarę jak egzamin postępował, tym wyraźniej widziałam przed sobą moje skamieniałe serce. Musiałam stwierdzić, iż było niczym potwór w moim wcześniejszym stylu bycia. Wszystko było tak jasne i jednoznaczne, że w żaden sposób nie mogłam wybrnąć z opresji, do czego zazwyczaj byłam przyzwyczajona. Mówiąc wprost, krótko i treściwie, na tym egzaminie z Dziesięciu Przykazań Bożych całkowicie poległam. Nie miałam szansy na zdanie go z moim minionym życiem. To było niewyobrażalnie straszne! W moim przeszłym życiu żyłam w ogromnym chaosie. Nie było już żadnego ładu, jaki jest nadany stworzeniom. Co z tego, że nikogo nie zamordowałam?
Podam wam jeszcze jeden przykład. Bardzo często dawałam w darze wielu potrzebującym ludziom towary, artykuły spożywcze, ubrania i wiele innych rzeczy. Ale nigdy nie dawałam im tego z bezinteresownej miłości, lecz by mnie poważano, by pokazać, jaka to jestem dobra, by wywrzeć na nich wrażenie, i by wśród ludzi stworzyć sobie dobry wizerunek. A ponieważ byłam bardzo bogata, chciałam pokazać ludziom, jaka to jestem dobra i wspaniałomyślna. Powinni strzępić sobie języki z powodu tej mojej wspaniałomyślności, zazdrościć mi i podziwiać. Ponieważ byłam taka bogata, podarunkami i wspaniałomyślnością chciałam sterować ich potrzebami oraz nędzą i czerpać jeszcze z tego korzyści. I tak oto mówiłam: „Spójrz, daję ci to i tamto (w zależności od tego, co mi się akurat nawinęło pod rękę albo co mi zbywało), ale za to proszę cię, bądź tak dobra i pójdź zamiast mnie na wywiadówkę do szkoły moich dzieci i zastąp mnie tam, bo ja nie mam niestety czasu, by iść na to zebranie, a tam zawsze sprawdzana jest obecność.”
W ten sposób wprawdzie rozdawałam wokół mnóstwo rzeczy, ale każdy dar związany był z pewnymi warunkami albo żądaniami. Owinęłam sobie ludzi wokół palca. Manipulowałam nimi i byli ode mnie zależni. Ponadto podobało mi się niezmiernie, gdy widziałam, jak rzesza ludzi podążała za mną i opowiadała za moimi plecami, jaka to ja jestem wspaniałomyślna, dobra i święta. Tak oto stworzyłam sobie w moim otoczeniu imponujący wizerunek. Nikt nie wiedział, że był fałszywy i że nie odpowiadał rzeczywistości.
Podczas tego mojego egzaminu wszystko wyszło na jaw. Powiedziano mi: „Jedynym Bogiem, którego czciłaś, były pieniądze. Już ten bożek cię potępia! Z powodu twojego boga pieniędzy i samych pieniędzy stoczyłaś się do otchłani. Oddalałaś się coraz bardziej od Boga.” I tak było. Przez pewien czas mieliśmy dużo pieniędzy, później jednak zbankrutowaliśmy. Utonęliśmy w długach, mieliśmy niewiarygodnie wiele długów. Pieniądze całkowicie się nam skończyły, nie mieliśmy już nic. I gdy wypomniano mi te pieniądze, po prostu krzyknęłam: „O jakich pieniądzach mówisz? Na ziemi zostawiłam przecież masę problemów i długów...” Więcej nie mogłam już powiedzieć...
Nie będziesz brał imienia Pana Boga twego nadaremno
Gdy Pan robił mi wymówki z powodu drugiego przykazania, ujrzałam w pełnym świetle, jak będąc dzieckiem nauczyłam się, że kłamstwa są doskonałym środkiem uniknięcia kar mojej matki, które czasami bywały bardzo surowe i dotkliwe. W ten oto sposób zaczęłam iść przez życie mając przy sobie ojca wszelkiego kłamstwa, szatana. Stał się moim towarzyszem, a ja – wielką kłamczynią. Zaprawiałam się w sztuce kłamania. Byłam coraz to doskonalsza. Im większe i perfidniejsze były moje grzechy, tym bardziej powiększały się moje kłamstwa; stawały się coraz większe oraz bezwstydne. Widocznie chciałam udowodnić samej sobie, do jakiego mistrzostwa w tej dziedzinie kłamania mogę dojść. Kłamstwa stawały się coraz bardziej wymyślne i pogrążałam się w nich – podobnie jak w długach.
Grzech kłamstwa osiągnął swój punkt kulminacyjny w przypadku sacrum i samego Boga. Zauważyłam, że moja mama miała głęboki szacunek dla Pana. Dla niej Imię Pańskie było godne czci, święte. Przemyślałam sobie to dobrze i pomyślałam, że to najlepsza broń dla mnie. Tak oto zdobyłam kontrolę nad moją matką. Zaczęłam przysięgać na Boga w każdej drobnostce dla zatuszowania moich kłamstw. Wymawiałam Imię Boże lekkomyślnie i nadaremno. Mówiłam na przykład do mamy: „Mamo, na Rany Chrystusa przysięgam ci, że...” lub „Mamo, przysięgam na Boga, zapewniam cię...” itp. I tak dzięki tym wiarygodnie spreparowanym kłamstwom wymigiwałam się od dobrze zasłużonych kar mojej matki.
Czy możecie sobie wyobrazić, że dla moich kłamstewek, małych świństewek, tego błota, w którym czułam się tak dobrze, nadużywałam Najświętszego Imienia Boga i przez to także Jego wciągałam w to błoto, bo sama tkwiłam po szyję w owym szambie grzechów. Moi drodzy bracia i siostry, dzięki temu doświadczeniu, o którym teraz właśnie mówię, nauczyłam się i doświadczyłam na własnej skórze, że słowa i zdania, które wychodzą z naszych ust, i które często tak lekkomyślnie i bez zastanowienia wypowiadamy, nie idą na wiatr i nie przepadają. Nie. Pozostają rzeczywistością, która nas później dogoni. Kłamstwa powrócą do nas niczym bumerang, a mówiąc dobitniej: spadną na nas.
Może zjeżą się wam włosy na głowie, gdy opowiem następującą rzecz. Nie jeden raz, lecz bardzo często, kiedy moja matka była naprawdę nieugięta i po prostu nie chciała mi wierzyć, mówiłam do niej: „Mamo, niech mnie piorun trzaśnie, jeśli kłamię. Mówię ci całą prawdę!” Te moje częste zapewnienia popadały w zapomnienie i nikt nie myślał już o nich, a jednak... Popatrzcie, jedynie dzięki Miłosierdziu Boga stoję przed wami, bo rzeczywiście poraził mnie piorun, przeszedł praktycznie przez całe moje ciało, przedzielił mnie właściwie na dwie części i całkowicie zwęglił. Ukazano mi w zaświatach, że ja – która podawałam się tak pięknie za katoliczkę – nie dotrzymywałam słowa, a dla moich nikczemności zawsze nadużywałam Najświętszego Imienia naszego Pana i Boga.
Byłam pod wrażeniem, jak Pan znosił wszystkie te straszne i okropne czyny, i jak równocześnie wszystkie stworzenia padały przed Nim na ziemię w geście przejmującej adoracji i czci. Widziałam Najświętszą Maryję Pannę, Matkę Bożą u stóp Pana, adorującą Go. Modliła się za mnie i błagała Go. A ja, wielka i podła grzesznica, przebywając w moim bagnie byłam z Panem na ‘ty’! Ja, która rzekomo byłam taka dobra i miałam tak dobrą reputację, którą sobie przecież zdobyłam moimi manipulacjami... Ujrzałam siebie, jak często buntowałam się przeciw Panu, jak byłam wściekła na Niego, wymyślałam Go i także przeklinałam. Świadomość mojej przeszłości i jasne jej widzenie było dla mnie nie tylko wstydem, ale i nieznośnym oraz bolesnym doświadczeniem.
Pamiętaj, abyś dzień święty święcił
Była to dla mnie straszna chwila, gdy podczas egzaminu z Dziesięciu Przykazań Bożych, przyszła kolej na przykazanie święcenia dnia Pańskiego i świąt. Ogarnął mnie nieznośny ból. Głos powiedział mi jasno i wyraźnie, że codziennie do 4-5 godzin zajęta byłam swoim ciałem, moim wyglądem, rzekomą urodą, i przy tym nie poświęcałam nawet 10 minut na to, by okazać Panu swą miłość i wdzięczność, by pomodlić się do Niego. Tak, często było nawet tak, że gdy obiecałam Mu Różaniec, odmawiałam go zazwyczaj w pośpiechu i stresie. Bywało przy tym, że mówiłam: „Jak dobrze się składa. Różaniec mogę odmówić w czasie reklamy podczas mojego ulubionego serialu.”
Zaczynałam z pośpiechem, nie zważając na wypowiadane słowa, zajęta jedynie tym, czy odcinek się już rozpoczyna czy jeszcze nie i w jakim jest miejscu. Czyli – bez wznoszenia serca ku Bogu.
I ukazane mi zostało na tamtym świecie, jak zawsze byłam niewdzięczna wobec mojego Pana. Nigdy nie przyszło mi na myśl, by podziękować Mu, mojemu Stworzycielowi i Zbawicielowi. Stało się dla mnie jasne, jakie miałam wymówki, gdy z lenistwa nie chciałam iść na Mszę świętą. Mówiłam: „Mamo, skoro Bóg jest wszędzie i jest wszechobecny, dlaczego muszę koniecznie iść do kościoła, by tam Go spotkać?” Łatwo i wygodnie było mi tak mówić. A głos ponownie wypomniał mi, że kazałam czekać Bogu każdego dnia 24 godziny, i że przez cały czas nie pomyślałam o Nim. Nie modliłam się do Niego i ani razu nie poszłam do Niego w niedzielę, by Mu podziękować, wyrazić wdzięczność, okazać miłość, przynajmniej w dniu Pańskim. Po prostu było to dla mnie zbyt wiele. Byłam zbyt dumna i do tego pyszna.
Najgorsze w moim przypadku było to, że moja dusza marniała – mówiąc dobitniej – głodowała, gdy nie chodziłam do kościoła, gdyż nie otrzymywała pożywienia. Poświęcałam się jedynie mojemu ciału. Dla pielęgnacji tej przemijającej powłoki zawsze miałam czas. Stałam się niewolnicą ciała. Przy tym wszystkim nie widziałam malutkiego, ale istotnego szczegółu. Miałam również duszę, o którą po prostu się nie troszczyłam. ‘Osierociłam’ ją. Nigdy nie karmiłam jej słowem Bożym. Byłam bowiem zdania, że ten, kto regularnie czyta Biblię, wcześniej czy później straci rozum.
Sakramenty Święte
Z sakramentami nie miałam nic do czynienia. Jakże mogłam wyznać grzechy któremuś z tych „starych, zwapniałych facetów”, którzy „sami byli gorsi i bardziej grzeszni niż ja”. Było na rękę mnie i moim świństewkom, by nie chodzić do spowiedzi. Wielki kłamca i wichrzyciel – właśnie: diabeł – trzymał mnie z dala od spowiedzi i sakramentów. Szatanowi udało się zapobiegać uświęcaniu i oczyszczaniu mojej duszy. Było tak, że demon za każdym razem, gdy popełniałam grzech, wyciskał na białej szacie mojej duszy stempel – czarny znak swego królestwa ciemności. Moje grzechy nie były pozbawione skutków. Nie były czymś bez wpływów i znaczenia, lecz miały poważne konsekwencje dla zdrowia mojej duszy.
Nigdy – oprócz mojej pierwszej Komunii Świętej – nie wyspowiadałam się należycie. Nie rzadko natrafiałam na księdza, który przyznawał mi rację, co do mojego nastawienia do spowiedzi usznej, określał ten sakrament jako coś nie pasującego do naszych współczesnych czasów i nowoczesnego człowieka. I tak dochodziło do tego, że za każdym razem, gdy przystępowałam do Komunii św., niegodnie przyjmowałam Pana Naszego Jezusa Chrystusa w Sakramencie Ołtarza. Bluźniłam do tego stopnia, że dumna i wszystko wiedząca mówiłam naokoło: „To ma być Najświętszy Sakrament? Jak to możliwe, że sam wszechpotężny Bóg obecny jest w kawałku chleba, Hostii. Ci księża powinni raczej dodać do Hostii trochę sosu karmelowego, aby przynajmniej dobrze smakowała, a nie tak mdło.” Moje życie tak bardzo wymknęło się spod kontroli i do tego stopnia naruszyłam porządek stworzenia, że zdolna byłam do takich bluźnierstw. I tak oto osiągnęłam najniższy punkt, dno i zniszczyłam moją relację z Bogiem, moim Stworzycielem. Nigdy nie dawałam mojej duszy czegoś naprawdę budującego, jakiejś pożywki.
Dziś każda matka i każdy ojciec ponoszą tę samą odpowiedzialność, gdy nie chrzczą swojego dziecka. Sakrament chrztu to „matczyne mleko dla duszy”. Często słyszy się dziś: „Dziecko samo powinno zdecydować, gdy dorośnie, czy chce być ochrzczone czy też nie.” Nie ochrzcić dziecka to tak jakby nie karmić go, argumentując: „Niech samo później zdecyduje, co chce jeść i pić!” Jesteśmy odpowiedzialni przed Bogiem za dawanie dziecku właściwej pożywki dla duszy. Bez sakramentów jesteśmy pozbawieni pokarmu dla duszy. Przez to ona głoduje.
Sakrament kapłaństwa
Na domiar złego stale krytykowałam księży i ukazywałam ich w złym świetle. Powinniście zobaczyć, jak załamała mnie ta sprawa podczas egzaminu w zaświatach. Pan poczytał mi to postępowanie za bardzo ciężki grzech. W mojej rodzinie zwykło się plotkować o księżach. Odkąd pamiętam, w naszym domu od małego mówiło się źle o księżach. Zwłaszcza mój ojciec mówił, że typy te to kobieciarze, uganiający się za każdą spódnicą i że wszyscy razem są bardziej pobłogosławieni pieniędzmi i bogactwem niż my, biedni ludzie. Wszystkie te oszczerstwa, my dzieci, powtarzaliśmy. Pan powiedział do mnie smutnym, ale surowym głosem: „Co myślałaś, że ty kim jesteś, aby tak czynić, jak gdybyś była Bogiem, i wydawać osąd o moich konsekrowanych, i przy tym oczerniać ich i im wymyślać? Kontynuował: „Są ludźmi z krwi i ciała. A jeśli chodzi o świętość księdza, to ta wspomagana jest przede wszystkim przez wspólnotę wiernych, przez parafian. Wspólnota wspiera konsekrowanego swoimi modlitwami, szacunkiem. A kiedy ksiądz dopuszcza się grzechu, wtedy nie powinniście tak bardzo wypytywać go o powód i obwiniać, lecz o wiele bardziej szukać winy we wspólnocie, która nie okazała mu szacunku, nie dała wsparcia, nie modliła się za niego lub robiła to w niewystarczającym stopniu.”
Pan pokazał mi wtedy, jak to za każdym razem, gdy krytykowałam księdza i stawiałam go w złym świetle, demony rzucały się i przylegały do mnie. Ponadto widziałam, jak wielkie zło czyniłam, gdy przedstawiałam konsekrowanego jako homoseksualistę – a nowina ta szła lotem błyskawicy przez całą wspólnotę. Nie jesteście w stanie sobie wyobrazić, jakie wielkie i ogromne szkody wyrządziłam.
Wiecie, moi bracia i siostry w Chrystusie Panu, gdy ksiądz upada, wtedy wspólnota odpowiedzialna jest za niego przed Bogiem. Wspólnota odpowiedzialna jest za świętość swoich kapłanów. Diabeł nienawidzi katolików, ale księży jeszcze bardziej. Nienawidzi naszego Kościoła, gdyż dopóki są księża, dopóty wymawiane są słowa Konsekracji. I my wszyscy musimy wiedzieć, że ręce kapłana dotykają Boga, nawet jeśli jest tylko człowiekiem. Ma pełnomocnictwo, by wezwać Boga z Nieba, przez jego słowo dokonuje się w kawałku zwyczajnego chleba transsubstancjacja: przeistoczenie chleba i wina w Ciało i Krew Pana. Kapłan jest konsekrowanym Pana, uznanym przez Boga Ojca. Gdy kapłan unosi Hostię, czuje się obecność Pana i wszyscy padają na kolana, nawet demony! A ja, gdy chodziłam na Mszę św., nie okazywałam ani trochę szacunku i nie poświęcałam temu żadnej uwagi, żułam gumę, czasami zasypiałam, oglądałam się dookoła, myślałam o wszystkim – o banalnych rzeczach, tylko nie o tym wspaniałym eucharystycznym wydarzeniu, gdzie za każdym razem Niebo dotyka ziemi. Potem miałam jeszcze czelność uskarżać się, pełna pychy, że Bóg mnie nie wysłuchiwał, gdy prosiłam Go o coś. Ja, grzesznica, w mojej niewrażliwości i z lodowatym, skamieniałym sercem, nieczuła na wszystko, co dobre, traktowałam Pana tak: Ty tam, ja tutaj. Twierdziłam jeszcze potem, że jestem dobra, prawie święta. A byłam istną ruiną, niczym innym – religijnym zamkiem na lodzie, postawionym na piasku i bagnie! Gardziłam Panem i obrażałam Go – Jego, który z miłością zawsze był przy mnie, zatroskany o mnie! Wyobraźcie sobie taką grzesznicę! Nawet demony z pokorą upadały na ziemię, gdy Pan przechodził.
|