doziemiobiecanej.pl
http://www.doziemiobiecanej.pl/forum/

SŁYSZAŁ, KTO ? bęzdie film na podstawie ksiązki Sipowicza
http://www.doziemiobiecanej.pl/forum/viewtopic.php?f=13&t=83
Strona 3 z 3

Autor:  Jan [ 27 Lis 2010, 13:56 ]
Temat postu:  Re: SŁYSZAŁ, KTO ? bęzdie film na podstawie ksiązki Sipowicz

Jedyną piosenkę, jaką jej lubię, to Luciolla. Ale za to bardo ją lubię.
Jeśli chcecie ją posłuchać, to kliknijcie >>TUTAJ<<

Autor:  DEZERTER [ 12 Sty 2011, 11:54 ]
Temat postu:  Re: SŁYSZAŁ, KTO ? bęzdie film na podstawie ksiązki Sipowicz

Co można przeczytać w poradniku domowym :

Długowłosi, kolorowo ubrani młodzi ludzie pojawili się na ulicach Polski w czasach PRL-u. I chociaż nie walczyli o wolność, uważano ich za zagrożenie dla systemu. Inwigilowani i prześladowani, zwani "kwiatami zła", wybrali różne drogi życia. Czy zostali wierni wyznawanym ideałom

Nazywano nas hipisami. Najpierw tego nie lubiliśmy, bo to była taka zewnętrzna, mieszczańska klasyfikacja. Dopiero z czasem się do tego przyzwyczailiśmy... - wspomina Kamil Sipowicz, autor książki "Hipisi w PRL-u", artysta i filozof, życiowy partner piosenkarki Kory. Popijamy zieloną herbatę w kultowej księgarni warszawskiej "Czuły Barbarzyńca". To ulubione miejsce spotkań ludzi twórczych. - Kim byli polscy hipisi czasów Gomułki i Gierka? - pytam. - Pierwszych długowłosych chłopaków można było zobaczyć na ulicach Warszawy już w 65 czy 66 - tak samo jak w Kalifornii. Paradoks polskiego komunizmu polegał na tym, że przyjeżdżały tu najlepsze angielskie zespoły rockowe, takie jak The Rolling Stones, The Animals, The Hollies, ale trzeba było mieć dużo odwagi cywilnej i samozaparcia, żeby będąc hipisem, iść ulicą. Nienawidzili nas gitowcy, pałowała milicja, a i zwykli ludzie bywali agresywni. Każdy krok był walką. Byliśmy taką pierwszą "Solidarnością". Pierwszą próbą wykrawania wolności. Biernymi rewolucjonistami, co brzmi jak oksymoron, ale to prawda. Poprzez bierność i odpadnięcie od systemu hipisi przewracali system - mówi Sipowicz.

- A dziś? Co pozostało z tamtych idei? Gdzie są hipisi z tamtych lat?

REKLAMY GOOGLE


- Miałem kilka spotkań z okazji promocji książki w Warszawie, Krakowie, Wrocławiu. Zjechało na nie mnóstwo dawnych hipisów z Polski i ze świata. Część z nas nie widziała się od 40 lat. Ciągle jesteśmy idealistami. Wierzymy, że hasła z czasów naszej młodości ziszczą się kiedyś. Nasze idee kontynuuje Jurek Owsiak. Propagujemy pacyfizm, ekologię, otwartość, kreatywność. Jesteśmy twórczy i pozytywnie nastawieni do świata. Nasze sztandarowe hasło "Make Peace and Love" (czyń pokój i miłość) w spłyconej formie weszło do dzisiejszej pop- kultury. Może należałoby je poddać recyklingowi i na nowo praktykować?

Kraina wolności

Bieszczady to była mekka polskich hipisów, kraina wolności. Tam uciekali od cywilizacji, ale też przed milicją. Prawie każdy hipis chciał mieszkać w Bieszczadach. Jednym z pierwszych, któremu się to udało w 1973 r. i mieszka tam do dziś, jest Piotr Dmyszewicz.

Z Ustrzyk serpentynami jadę do Lutowisk, a potem wyżej, do Chmiela. Jest ciemno. Na szosie stoi wysoki długowłosy facet. Macha ręką.

- Piotr Dmyszewicz - głos lekko zachrypnięty, uścisk dłoni mocny. Pakuje się do samochodu i wskazuje ostry wjazd pod górę. Parkuję przy fundamentach. - Buduję nowy dom, z synami - objaśnia Piotr i prowadzi mnie po schodach do chaty przeznaczonej dla turystów. Zbudowali ją niedawno, dla zarobku. Rozpala ogień w piecu, krząta się wokół kuchni. Parzy herbatę. - Dlaczego wybrałem Bieszczady? Uciekłem od miasta, w którym pewne sprawy przybrały zły obrót. Wiadomo jakie... Zniechęcenie do władz. Pojawiło się we mnie coś takiego, jak potrzeba poszukiwania ziemi obiecanej i wartości, jakie daje natura. Szukałem nieskażonego miejsca.

Piotr urodził się w Ostrowie Wielkopolskim, ale przeniósł się do Wrocławia i pod koniec lat 60. uczył się w liceum plastycznym. Tam zetknął się z ruchem hipisowskim. Spotykał się z Jurkiem Berowskim (ksywka Zamoyski), jego dziewczyną Alicją Sierszulską oraz Zappą, który handlował płytami. - Co dziwne, w tym naszym hipisowaniu nie było podpatrywania Zachodu. To był wybuch, wiatr. Wiatr, który zapylił te kwiaty (hipisów nazywano "dzieci kwiaty" - przyp. red). Rozkwitały niezależnie od siebie w różnych miejscach świata, od Kalifornii po Władywostok - przekonuje.

Jednak po 1970 r. czuło się, że powoli wszystko zaczyna się staczać. Władza ludowa chciała wszystkich skłócić na zasadzie dziel i rządź, zmieniały się relacje między ludźmi. - Zresztą podobnie działo się też w Ameryce. Potwierdzała to muzyka, zwłaszcza zespołu The Doors. A potem te trzy śmierci: Hendrix, Joplin i Morrison. Czuło się, że następuje jakiś kres. Stąd rozczarowanie i chęć, żeby się w tych Bieszczadach zagubić. Jadąc tam, zabroniłem mamie ujawniać komukolwiek mój adres. Chciałem najpierw poczuć grunt pod stopami, stanąć pewnie na tym gruncie, a dopiero potem otworzyć szeroko drzwi - opowiada Dmyszewicz.

Artyści i Outsiderzy

W 1975 r. w Bieszczady zawitała Asia - poznańska hipiska, która musiała się ukrywać przed MO. Przywiózł ją Wienio - Wiesław Nowacki - hipis, który wcześniej pod Opolem w miejscowości Zawiść założył komunę. W końcu zajął się działalnością polityczną. Był współzałożycielem Solidarności Rolników Indywidualnych.

- Asię poznałem dwa la- ta wcześniej na Festiwalu Awangardy Beatowej w Kaliszu - wspomina Dmyszewicz. - Zostawiła w Poznaniu spalone mosty, była napiętnowana, nawet siedziała w wariatkowie. Miała proces, na którym wygłosiła - słynne potem w środowisku - przemówienie o Sybiraczce. Dowodziła, że komuna traktuje hipisów jako siłę polityczną, którą zwalcza wszelkimi sposobami, że wsadza ludzi do więzień i szpitali psychiatrycznych. Asia została ze mną na Caryńskiej. Prowadziłem tam studencką kolibę. Pobraliśmy się, a potem osiedliliśmy w Chmielu. Urodziła mi pięciu synów. Przeżyliśmy razem, 30 lat. Ale już nie ma jej wśród żywych. 11 listopada 2005 r. pochowaliśmy moją Asię...

Ich pierwszy dom Piotr zbudował własnymi rękami. Chałupę pięć na pięć metrów, bez wody i elektryczności. Ale było romantycznie, kochali się. Po jakimś czasie wykopał studnię, podłączono prąd. Teraz mieszka z synami, a w domu wszystko jest tak, jak zostawiła Asia.

- To duże chłopaki. Najstarszy ma 32 lata, najmłodszy 18. Chowani byli tak trochę dziko, z wilkami i niedźwiedziami. Zabierałem ich do lasu. U nas zimą wilki podchodzą pod dom - kiedyś porwały psa, a przed niedźwiedziem chłopaki niedawno tak zwiewali, że mało nóg nie pogubili. Kiedy byli mali, hodowaliśmy krowę i kozę, uprawiałem ogród. Teraz wszystko na nich przepisałem. Jestem wolny, może zacznę znów malować...

W Bieszczadach najpierw Piotr pracował u farmera, potem w schronisku, a kiedy nauczył się budowlanki, to w ten sposób zarabiał.

- Nigdy nie lubiłem mieć szefa poza tym Najwyższym. Tu, w Bieszczadach, jest zupełnie inaczej niż na polskiej wsi. Tu nie ma tej zaściankowości, jest większa tolerancja, otwartość. Może dlatego, że spotykało się tu wielu zbiegów, wygnańców, outsiderów i artystów. Moją sąsiadką przez długie lata była żona Krzysztofa Komedy (nieżyjący kompozytor - przyp. red.), niedaleko mieszka Prezes (Ryszard Krzeszewski) - były hipis, hoduje konie.

Bieszczadzki zbir

Bieszczadnicy zaakceptowali długowłosych, a nawet te dwa żywioły jakoś się ze sobą splotły, współistniały. Mimo że władza ludowa chciała ich skłócić. Sugerowano nawet, że hipisi to niebezpieczna banda, narkomani, wariaci. - Chociaż tu nie mówiło się "hipis", tylko "student". Milicja nie dawała nam spokoju. Przychodzili pod byle pretekstem: a to brak zameldowania, a to pies nie uwiązany. Zawsze się coś znalazło. Nękali nas mandatami i kolegiami - wspomina Dmyszewicz.

Jedni trafiali w Bieszczady na krócej, inni na dłużej, niektórzy kończyli tu swoje życie. Tak jak Sułtan (Marek Obarski, poeta, pisarz, tłumacz) czy Artur (Artur Lignowski), legendarny pustelnik z Otrytu. Dramatyczne przeżycia bieszczadzkich hipisów opisał Tarzan (Wojciech Michalewski) w książce "Mistycy i narkomani".

A Dmyszewicz? On wrósł w Bieszczady, jak drzewa, jak kamienie. - Jestem takim bieszczadzkim zbirem. Rano budzę się i decyduję, czy pójdę w lewo, czy w prawo, co będę robić. Stawiam sobie pytania. Czym jest życie? Dla mnie to szansa dla ducha - wyznaje. Wychodzę z chałupy. Świta. W dole widać wstęgę Sanu, w dali we mgle szczyty pokryte rudymi modrzewiami. Czy może być lepsze miejsce w świecie?
Make love, not war

Amok (Andrzej Turczynowicz), nestor hipisów z Krakowa, muzyk i malarz, członek legendarnej hipisowskiej Grupy w Składzie, poza muzyką zajmuje się dziś makrobiotyką i masażami shiatsu. Pół roku temu wyniósł się z Warszawy do podkarpackiej wsi Grabownica Starzeńska. Drobny, siwy mężczyzna, o niezwykle wyrazistych oczach. Mówi cicho i jednostajnie. W błękitnej izbie słychać muzykę. Pod oknem komputer, na podłodze gitara w futerale, mnóstwo płyt.

- Sam nie wiem, jak się tu znalazłem... Nadarzyła się okazja, znajomy wynajął mi ten dom. Podciągnąłem wodę, bo trochę cywilizacji się przyda, w drugiej izbie chcę urządzić pracownię. Jakoś nie tęsknię za Warszawą. Okazało się, że Teofil - mój dwunastoletni syn - świetnie się zaaklimatyzował w tutejszej szkole. A ja przez internet umawiam się na koncerty, konsultacje, masaże.

Amok w 1965 r. chodził do Liceum Plastycznego w Krakowie. Pierwsze hipisowskie spotkania odbywały się na Plantach i w Krzysztoforach u Tadeusza Kantora (słynny, nieżyjący już artysta awangardowy - przyp. red.). - On się nami w jakiś sposób opiekował. Pamiętam, powiesiliśmy na ścianie moją koszulkę i lalkę. To było coś na kształt instalacji, ale wtedy jeszcze nie używano tego terminu. Spotykaliśmy się też u mnie. Niedaleko mieszkał Pies (Ryszard Terlecki, przywódca krakowskich hipisów, uczestnik zlotów i wydarzeń marcowych, obecnie szef krakowskiego oddziału Instytutu Pamięci Narodowej - przyp. red.). Siadaliśmy na dywanie i słuchaliśmy muzyki. Przyjeżdżali Marek Obarski, Aśka, Prorok (Józef Pyrz, legendarny przywódca warszawskich hipisów, zmuszony potem do emigracji). To było wielkie wydarzenie, bo oni mieli już swoje pierwsze komuny - wspomina.

Wśród krakowskich hipisów była Kora i Galia, w której Amok był zakochany.

- Nie pamiętam żadnej ideologii, choć Prorok wygłaszał czasem jakieś mowy. Jeździłem na zloty do Kazimierza. Kiedyś w niedzielę ludziom idącym do kościoła rozdawaliśmy kwiaty i mówiliśmy "make love, not war". A na zlocie w Chęcinach mieliśmy ostre akcje z milicją - opowiada.

Amok był pierwszym hipisem, który został uwięziony, bo odmówił służby wojskowej. - Dostałem bilet i powołanie do wojska, ale się nie zgłosiłem. Kombinowałem. Najpierw trafiłem na oddział eksperymentalny szpitala psychiatrycznego w Kobierzynie, ale potem do psychiatryka wojskowego. Robili mi nawet punkcję mózgu i pielęgniarka powiedziała, że jak się jej ręka obsunie, to mogę umrzeć - wspomina.

Dostał kolejny bilet. Nie stawił się i w końcu zwinęli go na Plantach. W areszcie spędził trzy miesiące. Po procesie dostał półtora roku w zawieszeniu, ale Sąd Najwyższy zniósł zawieszenie i dołożył jeszcze rok. Razem dwa i pół. - Siedzieliśmy z mamą w kuchni, kiedy przyszedł dzielnicowy z wezwaniem. Nazajutrz spakowałem rzeczy i ruszyłem w Polskę. Hipisi to była sieć ludzi, którzy nawzajem sobie pomagali. Kiedy wróciłem do Krakowa, milicjant na Rynku poprosił o dokumenty. Wyjął list gończy z moim zdjęciem. Przewieźli mnie do więzienia na Montelupich, potem do ośrodka pracy w Bronowicach, potem do Nowego Sącza. Odsiedziałem 20 miesięcy - wspomina Amok.

Nowe, lepsze życie

Po wyjściu, w latach 70., malował domy w Norwegii i w trzy miesiące zarobił na kawalerkę w Warszawie. W latach 80. studiował w Szwajcarii i Wielkiej Brytanii makrobiotykę i sztukę masażu shiatsu. Po powrocie do Polski prowadził warsztaty, kursy gotowania, wykła- dy. Teraz zajmuje się kon- sultacjami indywidualnymi. Pomaga w doborze diety przy różnych schorzeniach. - Zgłaszają się m.in. chorzy na nowotwory pozbawieni nadziei. To wielka radość, jeśli uda się im pomóc. Podobnie jest z masażem shiatsu, który jest taką akupunkturą bez igieł. To takie dzielenie się miłością... - wyznaje.

Nadal uwielbia koncertowanie. Ostatnio z zespołem Amok Positiv grał z okazji promocji książki Sipowicza.

Od pięciu lat samotnie wychowuje syna. Dziecko uporządkowało jego życie. Nauczył się wczesnego wstawania, gotowania i troszczenia się o kogoś. Odpowiedzialności i bezinteresownego dawania. Ale nadal nie planuje. - Każdy dzień to jest ten jedyny. Nie myślę o emeryturze i zabezpieczeniu.Ludzie się dziwią, jak można tak żyć? Przecież mam 61 lat... Chyba liczę na cud!
Górach Stołowych, w Szalejowie, nieopodal Polanicy Zdroju, po 24 latach spędzonych w USA, osiadła znana wrocławska hipiska Alicja Sierszulska-Imblay. Jej pierwszy mąż Jurek Berowski (Zamoyski) należał do grupy wrocławskich hipisów. Od końca lat 70. mieszka w USA i jest znanym malarzem. Alicja od wielu lat jest żoną amerykańskiego kompozytora Timothy'ego Imblaya.

- We Wrocławiu ruch hipisowski rozwijał się inaczej niż w Krakowie czy Warszawie. To było niezwykle otwarte miasto, tu odbywał się Światowy Festiwal Teatrów Studenckich, zjeżdżała się młodzież z całego świata. Działali Grotowski i Tomaszewski, była wytwórnia filmów, w której powstawały filmy Andrzeja Żuławskiego. Ja dorastałam w teatrze "Kalambur" i w jazzowej piwnicy "Rura", którą potem przez lata prowadziłam. W tym mieście 22 lipca to było święto kwiatów, nie PKWN. Odbywały się niesamowicie kolorowe pochody. Z koleżanką uszyłyśmy sobie na pochód spódniczki z margerytek. Szwedzki dziennikarz zrobił nam zdjęcia i trafiłam na łamy jakiegoś zagranicznego pisma. Nasze hipisowanie to nie były świadome ruchy wolnościowe, ale potrzeba oddechu. Taki akt desperacji, po prostu usiłowaliśmy żyć godnie i kolorowo. Nie poddawać się unifikacji.

Polski hipis w Ameryce

W grudniu 1981 r. zdecydowała się wybrać z dziećmi Kriszną i Yoko do Jurka, do Ameryki. Miała wrócić w styczniu, bo organizowała tournée Tomasza Stańki po Japonii. Stan wojenny zastał ją na Florydzie. - Kiedy w telewizji zobaczyłam czołgi na zaśnieżonych ulicach Warszawy, wpadłam w przerażenie. Zostałam w USA. W Nowym Jorku, jeśli tylko mogłam, każdego trzynastego spotykałam się pod polską ambasadą z wieloma starymi hipisami, m.in. Jackiem Gullą, Bizonem, Andrzejem Wasilewskim, potem z Januszem Głowackim i innymi. Manifestowaliśmy. Przez jakiś czas trzymaliśmy się razem i to był najfajniejszy okres. Założyliśmy nawet kabaret.

W Ameryce prowadziła żywot nomada. Mieszkała w Colorado, Nowym Meksyku, Kalifornii. - Kiedy dotarłam do San Francisco, odwiedziłam słynną dzielnicę hipisów Hight Ashbury. Nadal działały tam sklepy, w których transakcji dokonywało się bez używania pieniędzy - można było wymienić przedmioty lub nawet zabrać je za darmo. Bywałam też na koncertach w Golden Gate Park, gdzie podobno narodził się ruch hipisowski - wspomina. Jej mąż Timothy pamięta to. Walczył wtedy o prawo do wolności, o pokój. Miał nawet kartę powołania do Wietnamu, ale nie został wylosowany i nie wcielono go do armii. Był - i uważa, że nadal jest - hipisem. Promieniuje życzliwością dla świata i ludzi. Podobnie Alicja, której uśmiech nie znika z twarzy.

- Nie zdążyłam zgnuśnieć, bo nigdy nie pracowałam na etacie, nigdy nie zaciągnęłam kredytu, więc nic mnie nie ogranicza. W USA, podobnie jak w Polsce, zajmowałam się impresariatem, ale jako wolny strzelec. Staram się żyć tak, by być sobie sterem, żeglarzem, okrętem. Wolność cenię ponad wszystko. Tak też wychowałam dzieci. Nie istnieją dla nich granice, ale szanują innych - wyznaje.

Kriszna i Yoko odziedziczyli po ojcu zdolności plastyczne. Natalia - córka Alicji i Timothy'ego - jest aktorką i mieszka w Londynie. Kriszna przez dwa lata mieszkała w Szalejowie, a jej córeczki chodziły do tutejszej szkoły. - Bardzo dobrze sobie radziły. Mamy wspaniałych sąsiadów. Tutaj osiedliło się dużo powracających z emigracji Polaków i sporo cudzoziemców. W pobliskiej Kudowie zamieszkał wrocławski hipis Zyzio (Ryszard Zięborak). W Kalifornii spotykaliśmy się sporadycznie, teraz widujemy się bardzo często

"hippisi w martensach, za pieniądze mamy. plują na nasz kraj, który tak kochamy"faktem jest, ze zarowno kiedys jak i dzis wiekszosc tych kiedys hipow a dzis emoto rozpuszczone dzieciaki z »

Pies - Ryszard Terlecki, przywódca krakowskich hipisów, uczestnik zlotów iwydarzeń marcowych, obecnie szef krakowskiego oddziału Instytutu PamięciNarodowej, poseł PiS ?! Jak to możliwe?!!!»Biznesmen z ideałami

Zyzio ma twarz misjonarza. Na stare lata osiadł w Kudowie. Zamierza tu prowadzić pensjonat dla starych hipisów i fanów ruchu. Obszerny salon wypełniają pamiątki z tamtego okresu. Psychodeliczne makatki, mnóstwo starych winylowych płyt, popiersie Jerry'ego Garcii, lidera hipisowskiego zespołu Grateful Dead. Na ścianach wiszą grafiki przyjaciela Zyzia znanego artysty wrocławskiego Geta-Stankiewicza. Na balkonie ozdobna klatka więzi głowę Lenina. - W USA mieszkałem 23 lata. Po wprowadzeniu stanu wojennego postanowiłem nie wracać do Polski.



Pracował w piekarni, w restauracjach, w klubach golfowych, a potem wymyślił własny biznes - złotą cebulę. To kultowe warzywo w Kalifornii, hoduje się specjalne odmiany. - Wymyśliłem metodę, żeby cebula otwierała się jak chryzantema. Zanurzałem ją w specjalnej panierce i smażyłem w głębokim tłuszczu. Miałem bus i z kolegą Czechem objeżdżaliśmy całe zachodnie wybrzeże. Festiwale, festyny, plaże. Ludzie stali w kolejkach po moją cebulę i żyłem z niej zupełnie przyzwoicie - śmieje się.

W podróżach spotykał dawnych hipisów. Mają swoje festiwale. Leciwi panowie i panie, w kolorowych indyjskich strojach, pląsają przy muzyce Grateful Dead i świetnie się bawią. - Ich następcy skupiają się na ekologii. W Kalifornii przede wszystkim nie dają wycinać starych drzew. Widziałem też pod San Francisco prywatne wzgórze z mnóstwem krzyży i tabliczek z nazwiskami żołnierzy, którzy zginęli w Iraku. Okazało się, że to pacyfistyczna instalacja jakiegoś hipisa - dodaje.

Zyzio nie wie, czy nadal jest hipisem. Wie, że mimo życiowych doświadczeń starał się żyć godnie i nie wyleczył się z wiary w ludzi. I w to, że są dobrzy (choć przyznaje, że to straszny banał). Bardzo chciałby poznać młodych, zbuntowanych Polaków.

Hipisi byli w porzo

W jednym z warszawskich liceów zaczepiam dziewczynę z ukośną grzywką opadającą na czoło, ubraną w czarne spodnie rurki, bluzeczkę z bajkowym obrazkiem, kolorowe trampki. Ma na czarno pomalowane paznokcie i mocno podkreślone kredką smutne oczy.

- Czy wiesz, kim byli hipisi? - pytam.

- Moja ciotka była hipiską. Do dziś przechowuje własnoręcznie ufarbowaną podkoszulkę w rozchodzące się koła i "pacyfkę" - ich znak rozpoznawczy. Mówiła mi, że wtedy to był bunt przeciw poczuciu zamknięcia w "komuszym bloku".

- A ty buntujesz się przeciw czemuś? - ciągnę.

- Ja należę do pokolenia emo. My się nie buntujemy tak jak hipisi. My jesteśmy romantycznymi wrażliwcami. Może jedynie walczymy o prawo do okazywania uczuć, o czystość Ziemi, jesteśmy ekologiczni. Emo wywodzi się od słowa "emotional". Emocje, przeżywanie, na tym się skupiamy. Jestem wegetarianką, stronię od papierosów i alkoholu. Uwielbiam poezje Shelleya i Keatsa. Moje idolki to Avril Lavigne i Tola Szlagowska. A hipisi, kiedyś byli w porzo, ale dziś te ich indyjskie szmaty, ta wolna miłość... są passe.

Strona 3 z 3 Wszystkie czasy w strefie UTC + 1 godzina
Powered by phpBB © 2000, 2002, 2005, 2007 phpBB Group
http://www.phpbb.com/