Jesteś tutaj: Strona główna / Wspomnienia hipisa cz. VIII

Wspomnienia hipisa cz. VIII

2014-12-01

POPRZEDNIE CZĘŚCI : LINK

03.11.2014

W tamtych czasach dla każdego łodzianina słowo „Kochanówka” oznaczało przede wszystkim szpital leczący chorych psychicznie. Tak jak Kobierzyn, czy Tworki miała Kochanówka niezwykłą moc stygmatyzowania, bowiem ten komu danym było skorzystać z leczniczej pomocy szpitala, w którymś z tych miejsc, poza diagnozą medyczną otrzymywał również diagnozę, nazwijmy to – społeczną. Mogłeś cierpieć na schizofrenię, oligofrenię, psychopatię czy depresję, a społeczna diagnoza brzmiała zawsze jednoznacznie – wariat.

Do tego właśnie miejsca, któregoś październikowego poranka roku 1971 danym było mi zawitać. Sam szpital i jego jedenaście pawilonów zajmował ogromny obszar dwudziestu pięciu hektarów. Było to jakby miasteczko z własną kotłownią, kuchnią, piekarnią i pralnią, z zapleczem diagnostycznym, z własną biblioteką, salą kinową, kawiarnią – odgrodzone od świata zewnętrznego ceglanym murem. Murem, który w zamyśle dr. Karola Jonschera i pozostałych ojców założycieli szpitala miał raczej łączyć , niżeli dzielić, raczej przybliżać, niż oddalać, raczej integrować tych po jednej jego stronie z tymi żyjącymi po drugiej jego stronie – niż stawiać bariery trudne do pokonania. Taki to zamysł terapeutyczny, nowatorski jak na realia końca XIX wieku, a którego synonimem był ów ciepły ceglany mur stanowiący frontową część, legł u podstaw łódzkiego szpitala. W latach siedemdziesiątych wieku dwudziestego z owej koncepcji pozostało już nie wiele. Mur wrócił do swej właściwej roli: miał rozgraniczać, dzielić, miał wskazywać tu jest jedno, a tam po drugiej stronie coś zgoła innego.

Portiernia szpitala usytuowana tuż obok zamykanej bramy wjazdowej była tym miejscem, przez które należało przejść aby dostać się do izby przyjęć. Po okazaniu skierowania portier ręką wskazywał kierunek gdzie mam się udać. Przyjęcia do szpitala odbywały się w pawilonie piątym, będącym jednocześnie oddziałem alkoholowym. Po zwykłych w takim razie formalnościach, podążyłem za panią salową do oddalonego o dwieście metrów pawilonu oznaczonego jako „VI”

na piętro pierwsze oznakowane dodatkowo jako „B” jako pacjent podejmujący leczenie z dolegliwości opisanej przez dobrego doktora Jerzego Strausa tajemniczo brzmiącym skrótem : MF.

Pawilon szpitalny, do którego, poprzedzany przez panią salową, w końcu trafiłem posadowiony był na planie dużej ułomnej litery E, którą ktoś umyślnie pozbawił środkowej kreski leżącej pomiędzy górną a dolną. Kreskę dolną zajmowały klatka schodowa i gabinety lekarskie., pionowa kreskę stanowił zaś długi na trzydzieści a szeroki na trzy metry korytarz, będący główną osią komunikacyjną oddziału. Na jego początku, gdy na skutek przeraźliwego dzwonka otwarły się duże stalowe, pozbawione klamki drzwi, po lewej stronie dojrzałem wejście do pierwszej sali chorych, za nią wejście do sali drugiej, potem korytarz rozszerzał się tworząc coś na kształt świetlico-jadalni ze stołami i krzesłami oraz nieodłącznym w takich miejscach szefo-stolikiem zamykanym na drewniane drzwiczki, gdzie mieścił się telewizor. Minąwszy świetlico-jadalniane lewostronne wybrzuszenie korytarza a idąc wciąż w jego górę, mijało się wejście do małej, dość kameralnej, jeżeli to określenie tu pasuje, salki gdzie stały zaledwie trzy lub cztery łóżka zwrócone głowami w kierunku półkoliście usytuowanych okien, by na końcu korytarza, wciąż po lewej jego stronie minąć ostatnią, czwartą salę chorych. Całą prawą część budynku stanowiącą element pionowej kreski naszej ułomnej literki E zajmowały kolejno licząc od stalowych wejściowych drzwi zajmowały duża łazienka z toaletami i podręcznym magazynkiem szpitalnej odzieży dla pacjentów, następnie gabinet zabiegowy, gdzie zazwyczaj przebywały pielęgniarki i gdzie podawano leki, tuż za nim mieściły się gabinet pielęgniarki oddziałowej, sąsiadujący kolejno z oddziałową kuchenką, do której osobnymi, kuchennymi schodami dostarczano posiłki i skąd po podniesieniu przegrody stanowiącej element drzwi oddzielających kuchenkę od korytarza, trzy razy dziennie wydawano je pacjentom.

Korytarz kończył się na połączeniu pionowego elementu naszej ułomnej litery E z głównym poziomym jej fragmentem i zamykał się definitywnie głuchą ścianą w której wszak umieszczono dwuskrzydłowe drewniane drzwi, których skrzydło mniejsze otwierało się wtedy gdy przejeżdżać przez nie miał wózek coś wwożący, lub coś lub kogoś wywożący. Wwożący z części oddziału potocznie zwanej „ogólną” do części zwanej „obserwacją”.

Kiedy wszak nie było takiej konieczności, otwierało się tylko jedno skrzydło drzwi i można było przemieścić się między dwoma częściami oddziału. Słowa „można było” odnosiły się jednak tylko do personelu, lub osoby posiadającej nieskomplikowany w swej budowie, ale zawsze jednak Klucz, którym drzwi one otwierano. W szpitalu dla psychicznie i nerwowo chorych w Kochanówce pod Łodzią, w początku lat siedemdziesiątych dwudziestego wieku przedmiot ogólnie znany pod nazwą klamka, był przedmiotem rzadkim i na tyle mało spotykanym, ze bez obawy gorszącej pomyłki można uznać iż, w szpitalu owym naonczas Klamki nie występowały. Drzwi przy których przez chwilę się zatrzymaliśmy oddzielające dwie części oddziału, stanowiły dla pacjentów granicę, którą przekroczyć można było tylko za zgodą lekarza prowadzącego. Zarówno w jedną jak i w drugą stronę.

Po przekroczeniu owej granicy wchodziło się do dużej sali, która nie licząc części sanitarnej, wydzielonej z górnej jej części, zajmowała całe poprzeczne górne ramię naszej ułomnej literki E, długa na jakieś piętnaście, szeroka na pięć, sześć metrów, mieściła owa sala około trzydzieści metalowych łóżek, na których , gdy mnie tam wprowadzono, zobaczyłem leżące postacie chorych. Jedni spali, inni leżeli nieruchomo, jeszcze inni leżeli w dziwnych pozach z szeroko rozstawionymi ramionami, przywiązanymi za nadgarstki, granatowymi, parcianymi paskami do krawędzi łóżek. Byli wszak i tacy, którzy odbywali niekończące się wędrówki od drzwi do okien i z powrotem, bądź to nieruchomo zastygali w pozie stosownej do tego w jakim świecie akurat przebywali i szeptem, bądź głośno prowadzili swój dialog-monolog z żyjącą w nich obecną nieobecnością krain i zdarzeń tam się dziejących, a do których własna choroba ich powiodła. Różne musiały być to światy i różne światów tych krainy …

Wszyscy chorzy ubrani byli w białe, u niższych sięgające kolan,bawełniane Koszule i takież kalesony, których rozmiar regulowało się, umieszczonymi w pasie i u dołu nogawek trokami. Zdaje się że to tutaj, choć jeszcze nie tak dojmująco osobiście, jak za niedługo doświadczę, poznałem sens powiedzenia - palić troki. Sens i koloryt, całe to prozaiczne, - rzekłby ktoś postronny, wydarzenie znamionujący.

W części obserwacyjnej zawsze znajdowały się przynajmniej dwie osoby personelu, zazwyczaj dwie, ubrane w szare fartuchy panie salowe.

Podobnie było i w dniu mojego przyjścia, Trochę zdziwiony, że nie widzę lekarzy,  że nikt o nic mnie nie pyta, posłusznie przebrałem się w strój na „obserwacji” obowiązujący. W chwili jednak gdy schowałem pod poduszkę pełniącą również rolę szafki, papierosy i rożne drobiazgi, zostałem poproszony o położenie się na łóżku. Nie protestowałem zbytnio i po wyjaśnieniu mi że takie tutaj panują zasady, grzecznie podałem ramiona. Jeszcze godzinę temu wolny i zdawało mi się jak wiatr swobodny, teraz przywiązany do szpitalnego łóżka i zdany na wolę innych, cierpliwie czekałem na wizytę lekarza. Z zaciekawieniem, ale i pewną obawą śledziłem zachowania moich współtowarzyszy. Ci spośród nich , którym dane było swobodnie przemierzać salę, co jakiś czas podchodzili do mnie z prośbą o papierosa. Większość bowiem z tych, a może nawet wszyscy w których tliła się wciąż iskierka świadomości i utrzymywali jakiś kontakt z otaczającym ich światem, ustawicznie palili, palili co kto miał, palili upchnięte w szklane cygarniczki pety,palili gazetowe skręty, a nieliczni spośród nich, ci których ktoś w dni wizyt odwiedzał, swoista arystokracja oddziału obserwacji palili calaki. Najczęściej „sporty”, ale i „Poznańskie”, 'Klubowe” i „Extra mocne”.

Jeden z nich, dziwnie chodzący mężczyzna, przy każdym kroku, najpierw wspinając się na palce, by za chwilę opaść na całą stopę, niewysoki, chudzieńki i wątły jak mgła, pan Tadeusz Ostrowski, trzydziestokilku letni szatyn, z rzadkimi , strączkowymi na wszystkie strony włosami palił jako jedyny „Mazury”. Długo, długo potem, kiedy udało mi się do niego zbliżyć i zyskać pewną dozę zaufania, Tadeusz dokonał wpisu do mojego podręcznego notatnika. Napisał swoje imię i nazwisko, ale nie wiedzieć czemu dokonał tego posługując się cyrlicą.

W rzędzie w którym znajdowało się moje łóżko, za moją głową leżał wysoki czarny mężczyzna. Nie w znaczeniu murzyn, który przy owym panu, mógłby śmiało uchodzić co najwyżej za kogoś nadmiernie opalonego, ale Ktoś o kim można było powiedzieć tylko jedno– czarny.

Miał kruczoczarne i pozlepiane długie włosy, czarne jak węgiel, oczy nad którymi niczym kępy sitowia sterczały zrośnięte u nasady nosa bujne czarne brwi. I brwi one żyły jakby swoim własnym życiem, bowiem pan, którego nazwałem Czarnym, leżąc nieruchomo na swoim łóżku, wykonywał misterne, regularne ruchy. Nie będąc przywiązanym, trzymał brzeg ubranego w poszwę koca i płynnym ruchem najpierw odsłaniał najpierw zarośniętą jak u niedźwiedzia pierś, po czym płynnym ruchem zasłaniał się aż po czubek głowy. W tej pozycji na chwilę zastygał, po czym niby kurtyna, koc w jego rękach wędrował w dół. Nic przy tym nie mówił a jedynie oczy i brwi pana Czarnego za każdą odsłoną zdawały się być niepomiernie zdziwione, jakby próbując wykrzyczeć: - gdzież ja do cholery trafiłem ! ? Przez cały długi tydzień mojego na Obserwacji pobytu, nie licząc fizjologicznych przerw, pan Czarny niczym dobry szwajcarski zegarek wykonywał swoje ruchy i nigdy też nie wyrzekł ani jednego słowa.

Po jakimś, niedługim zdaje się czasie wszedł na oddział lekarz. Niespełna czterdziestoletni wysoki blondyn o matowym nieco głosie, poprosił bym udał się z nim do gabinetu. Doktor Janasik ( imię jego wyparowało z mojej pamięci ), bo on to właśnie miał być moim lekarzem prowadzącym, wprowadził mnie do swojego gabinetu i rozpoczął wywiad:

- Dlaczego, panie Andrzeju znalazł się pan w naszym szpitalu ? - spytał zerkając na leżącą przed nim na biurku dokumentację medyczną, bacznie wszak obserwując moją osobę.

- Nie wiem od czego zacząć, poza tym źle się czuję i chciałbym aby to minęło i było tak jak kiedyś.

- Domyślam się że potrafiłby pan nazwać to co miałoby minąć,- powiedział doktor po chwili milczenia,i że opowie mi pan szerzej jak jest teraz a jak, według pana słów, było kiedyś ?

Emocje związane z przyjęciem do szpitala przez jakiś czas odwodziły uwagę od tego jak się czuję, od wewnętrznego rozbicia i dolegliwości podobnych do ostrego ataku grypy, teraz wszakże ponownie zacząłem wsłuchiwać się w samego siebie. To charakterystyczne dla stanów głodu; wsłuchujesz się w swoje wnętrze i tak naprawdę, na końcu zawsze usłyszysz to samo: jedna działka i jesteś uratowany, znikną chmury, wybłękitnieje niebo, świat znów nabierze powabu a za progiem tego – co – się – stanie czekać na ciebie będzie zielonooka nadzieja.

Na ile było mnie stać starałem się przekazać doktorowi to co we mnie się dzieje. Ze zrozumieniem przyjął moją prośbę o przełożenie rozpoczętej rozmowy i zaordynował iż nie muszę być przywiązywany do łóżka celem złagodzenia stanu w jakim wtedy się znajdowałem, zalecił niewielkie dawki relanium i neospazminy. Było to tak jakbyś trafił do szpitala z ostrym zapaleniem płuc a lekarz zlecił lipową herbatkę z miodem i cytrynę. Choć nie wiedziałem wtedy, że byłem pierwszym oddziału „VI B” łódzkiego wariatkowa z rozpoznaniem morfinizmu, to jednak już ta pierwsza rozmowa z lekarzem uświadomiła mi, że wiedzę o tym jak przypadłość podobną leczyć mamy całkiem zbieżną, to znaczy żadną, lub zupełnie znikomą. Zarówno on lekarz jak i ja pacjent zawarliśmy wtedy niemą niepisaną i niczym poza wzajemnym przeczuciem niewyartykułowaną umowę: jeden udaje że leczy, drugi zaś stwarza pozory że w skuteczność leczenia tego wierzy. A przynajmniej ja na ścieżkę do przeświadczenia takiego wiodącą, zdaje się zupełnie niechcący wszedłem.

c.d.n.

Gorące podziękowania dla Sary za pomoc w redakcji tekstu !!!

W końcu nie ma literówek :)

11 komentarzy

Sara (J.O.)
2015-01-01 14:35
Myślę ze Pan Bóg ma inne kryteria w ocenianiu kto jest chory, nawet najsubtelniejszy psycholog Bogu nie dorówna, a to co dla świata może zdawać się chorobą - nie jest chorobą dla Boga , lub inna jest przyczyna choroby niż myśli człowiek, czasem wystarczy dar rozeznania i modlitwa Kościoła - gdy przyczyna choroby jest duchowa. ... Brat Albert gdy rzekomo wpadał w tzw. katatonię / bezruch - sztywność/ - przeżywał wyłącznie przemianę duchową - za sprawą Dobrego Boga Który kładł na jego barki nowe i trudne powołanie. Pozdrawiam serdecznie ! - Igora i ...Wszystkich którzy się dobrze , czy źle się mają, niechaj Pan Bóg rozpromieni Swe Oblicze nad Nimi ... ... Słucham akurat i oglądam - : https://www.youtube.com/watch?v=Q8gK0_PgIgY
Igor
2015-01-01 13:48
..@Sara - dlaczego uznał uznał Św. Brata Alberta za chorego na schizofrenię? - czy schizofrenia w jakiś sposób umniejsza dokonania św. Alberta - czy wręcz odwrotnie? Pokazuje, że nawet mimo choroby można niesamowicie wiele ??? Uważam, że nie ważne co kto głosi, mówi, pisze, na co choruje ale jakie są owoce jego życia.
doziemiobiecanej
2014-12-18 09:04
Komentarze na naszej stronie są moderowane. Akceptowane są jedynie komentarze z autentycznym mailem i nickiem.
Sara (J.O.)
2014-12-17 21:10
Z opiniami podważającymi zdrowie psychiczne Jezusa polemizowali Albert Schweitzer ("Die psychiatrische Beurteilung Jesu: Darstellung und Kritik" – "Psychiatryczna ocena Jezusa: przedstawienie [zagadnienia] i krytyka", 1913) oraz Walter Bundy ("The Psychic Health of Jesus" – "Zdrowie psychiczne Jezusa", 1922).[1][2] Według Carla Gustava Junga (1875-1961), twórcy psychologii głębi i szkoły psychologii analitycznej, Chrystus był przykładem doskonałego, zintegrowanego archetypu jaźni. Jaźń w psychologii Junga reprezentuje jedność i pełnię osobowości, wraz ze wszystkimi zjawiskami psychicznymi. W swej pracy Odpowiedzi Hiobowi (1952) napisał on: Quote-alpha.png Chrystus nigdy nie wywarłby takiego wrażenia, jakie wywarł na swoich zwolennikach, gdyby nie wyrażał czegoś żywotnego i sprawczego w ich podświadomości. Samo chrześcijaństwo nigdy nie rozpowszechniłoby się w pogańskim świecie z tak zdumiewającą szybkością, gdyby jego idee nie napotkały analogicznej gotowości psychicznej na ich przyjęcie. Dla Junga Chrystus historyczny jako archetyp nie tylko przemawia do duszy, ale sprawia w niej przebudzenie, ożywienie, oczyszczenie i zbawienie. Chodzi o szerszą świadomość, która łączy poczucie tożsamości i pełni z miłością bliźniego. Wykorzystując Janowy temat Chrystusa jako drogi, prawdy i światła (por. J 14,6) napisał też, że: Quote-alpha.png Ludzie tamtego czasu dojrzeli do utożsamienia się ze słowem wcielonym, do założenia wspólnoty połączonej ideą, w imię której mogli miłować się wzajemnie i innych nazywać swymi braćmi. Dawna idea (...) pośrednika, w imię której otwierają się nowe drogi miłości, stała się faktem i dzięki niej społeczność ludzka uczyniła krok naprzód. /Wikipedia/ A co Żydów Mesjanicznych : Chrześcijaństwo Jeśli przyjmie się, że żydzi mesjanistyczni są wyznaniem nowym, tzn. pochodzącym z XIX lub XX w. – wtedy należy ich zaliczyć do chrześcijaństwa zachodniego i do protestantyzmu. Obecnie większość gmin wyznaniowych posiada charakter pentekostalny i w związku z tym stanowi część ruchu zielonoświątkowego. W przypadku przyjęcia ciągłości między Żydami mesjanistycznymi a starożytnymi nazarejczykami – Żydzi mesjanistyczni stanowią jeden z dwóch podstawowych konarów drzewa genealogicznego chrześcijaństwa. Konary te to judeochrześcijaństwo i poganochrześcijaństwo. Judaizm rabiniczny (talmudyczny) nie uznaje Żydów mesjanistycznych za część żydostwa. Niemniej jednak Żydzi mesjanistyczni nie przywiązują wagi do tego poglądu, gdyż uważają się – przez pośrednictwo nazarejczyków – za odłam judaizmu świątynnego na równi z judaizmem rabinicznym. W tym przypadku drzewo genealogiczne judaizmu posiada korzeń w postaci judaizmu świątynnego oraz dwa konary: judaizm mesjanistyczny i judaizm rabiniczny. /Wikipedia/
szpaku11
2014-12-17 20:38
Do Vesmira. Zapytaj o to tamtych Żydów.
Vesmír
2014-12-17 10:48
Mam pytanie do Szpaka: w jakim celu Żydzi powołali zespół specjalistów do zbadania stanu psychiki Jezusa, jeśli Jezus praktycznie ich nie interesuje ? Gdzie opublikowano wyniki ? Czy miało to coś wspólnego z sektą Żydów mesjanistycznych, zwanych też Judeochrześcijanami ? Ustalenie stanu zdrowia psychicznego osoby, która zyla ( lub nie żyła ) 2000 lat temu, jest absurdalne, tym bardziej że badania trzeba by oprzeć na wątpliwej jakosci, początkowo ustnych, później spisanych przekazach, w których wiele uległo ,,wybieleniu'' lub przejaskrawieniu, bo taka jest natura ludzka . . . . No ale nie pozostaje nam nic innego, tylko zabawić się w dedektywa, i trzymać ewangelii. . . . Krewni Jezusa twierdzili, że jednak nie najlepiej z nim, a konkretnie, że ,,odszedł od zmysłów'' - Ewangelia Marka (Mk 3,21) A krewni, gdy o tym usłyszeli, przyszli, aby go pochwycić, mówili bowiem, że odszedł od zmysłów.
Sara (J.O.)
2014-12-16 23:17
No, ale dlaczego Kempiński uznał Św. Brata Alberta za chorego na schizofrenię ? - "Schizofrenia przydatna społecznie" !!!
kaja
2014-12-16 22:37
Oj ! Cóż za niesamowity zbieg zdarzeń ! Ostatnio, jak się spotkaliśmy z Autorem tych wspomnień tez polecał mi czytać prof. Kempińskiego. Teraz to już muszę...
szpaku11
2014-12-16 22:28
Żydowski zespół specjalistów od zdrowia psychicznego orzekł na podstawie słów, czynów i zachowań Jezusa Chrystusa, że jest jedynym całkowicie zdrowym psychicznie człowiekiem w całej historii ludzkości. Spróbujmy przeczytać pod tym kątem parę rozdziałów Ewangelii różnych ewangelistów BEZ WCZESNIEJSZYCH UPRZEDZEŃ! Zobaczymy, że każdy z nas uzna Chrystusa jako ideał doskonałej osobowości i zdrowia psychicznego. Prof. Antoni Kempiński, dyrektor szpitala psychiatrycznego w Kobierzynie, autor wielu książek, stwierdził, że najwyższym układem w człowieku jest UKŁAD MORALNY. Cytuję z pamięci jego wypowiedź. "Zaburzony układ moralny w człowieku gwarantuje, ze na widnokręgu jego życia pojawia się już choroba fizyczna czy psychiczna albo śmierć". Jezus powiedział sam o sobie: "kto z was dowiedzie na mnie grzechu'? Wg. Ewangelii św. Mateusza Jezus był tym, "który wypelnil Prawo Boże". Nikomu się to nie udało - udowadnia św, Paweł - dlatego sprawiedliwość można uzyskać tylko dzięki łasce Bożej, bo Chrystus wziął na Siebie nasze grzechy, abyśmy mogli pełnić wole Bożą i "stawać doskonałymi" przez święte, czasami heroiczne uczynki. Prof. Kempiński będzie za jakiś czas świętym, bardzo potrzebnym na współczesne czasy. Koniecznie warto przeczytać jego książke: "Rytm życia".
barbararosiek
2014-12-02 20:45
Relanium na glod morfinowy, no, no,
PUNIEK.
2014-12-01 17:50
MOŻE JA COŚ NAPISZĘ . . . TAK DLA LUDZIKÓW ,KTÓRZY NAWET NIE WIEDZĄ CO TO BYŁ ZA UFOLUDEK HIPIS . W SPK TAK JEST ...

Dodaj komentarz

do góry tworzenie stron internetowych