ZBUNTOWANY - HISTORIA RUCHU HIPPISOWSKIEGO
2015-01-17
W tym roku 2015 obchodzimy 50 lecie powstania ruchu hippisowskiego. Tak, równe pół wieku temu, powstał ruch hippisów.
Hippisowskie idee. Wolność jest sprawą indywidualną. Można osiągnąć ją tu i teraz. Chodzi tu o wewnętrzną wolność – Wolność Ducha. Jak mówi Pismo:, Bo gdzie jest Duch Pański, tam wolność. /2 Kor 3,17/ W świecie kupuje się i sprzedaje. U nas daje się i bierze. Tak bowiem funkcjonuje Królestwo Boże na ziemi. Odrzucamy bariery, jakie dzielą ludzi takie, jak: wykształcenie, tytuły, posiadanie dóbr materialnych , status społeczny, kolor skóry, wiek, itp. Ludzi kochamy nie za to kim kto jest , ale za to, że jest. Nie robimy różnicy między milionerem a żebrakiem, między profesorem a sprzątaczką. Natomiast zwracamy uwagę na to, czy ktoś jest uczciwy, czy zakłamany, obłudny i nieszczery. Jezus nakazuje miłować nawet nieprzyjaciół. Nie znaczy to jednak, że mamy ich przyjmować na członków naszych wspólnot. Biblia ostrzega abyśmy z niewierzącymi nie wprzęgali się w jedno jarzmo /2 Kor 6,14/, bowiem tacy ludzie powodują destrukcję, niszczą oazę od wewnątrz. Biblia mówi, aby obłudnych, którzy uważają się za chrześcijan a nimi nie są usuwać ze wspólnoty. Odrzucamy rewanż, jako zasadę. W naszej społeczności prezenty nie zobowiązują do rewanżu. Rewanż w zasadzie jest czymś brzydkim. Wdzięczność tak, jak najbardziej, ale prezent nie może zniewalać, nie może czynić z kogoś dłużnika. Nie należy dawać po to, by spodziewać się odpłaty. Niech lewa twoja ręka nie widzi tego, co daje prawa. Prezent nie może być przedmiotem wymówek. Ten, kto ma, może i chce – ten daje. Ten, kto niema i tylko bierze, też daje – tylko, że inaczej. Gdzie rządzi miłość, tam wszyscy obdarowują się nawzajem. Bowiem nie to się liczy, co ktoś daje z kieszeni, ale to, co daje z serca, choć pieniądze też można dawać również i z serca. Ale dla oszustów i cwaniaków nie ma miejsca we wspólnocie ludzi otwartych, bezbronnych i ufających, bo to byłoby tak, jakby kunę czy lisa wpuścić do kurnika. Mamy być wolni od robienia tego, co wypada robić bądź nie wypada, byleby to było zgodne z naszym sumieniem. Powinniśmy zwracać uwagę na to, by postępując w ten sposób być dla innych czytelnymi. Na pewno inaczej zachowujemy się wobec ludzi z zewnątrz, niezorientowanych, a inaczej wobec tych, którzy nas znają, co do których mamy zaufanie. Zawsze winniśmy być komunikatywni. W ten sposób unikać będziemy nieporozumień. Zaufanie z przyjaciółmi daje nam niezwykłe poczucie bezpieczeństwa. Zdejmujemy maski. Nie musimy grać, udawać. Na tym właśnie polega psychodelizm. Słowo ‘psychodelizm ‘ wywodzi się z dwóch greckich słów: psyche i delia. ‘Psyche’, znaczy dusza. Natomiast ‘delia’ – znaczy odkrywać coś, odsłaniać, obnażać. Psychodelia znaczy dosłownie: obnażenie duszy. Podobnie, jak polskie słowo ‘przyjaźń’ znaczy – być PRZY JAŹNI drugiego człowieka. Przyjaźń oznacza głębokie i bardzo bliskie relacje międzyludzkie. Taka przyjaźń nazywa się miłością uczynną, co wyraża greckie słowo ‘agapa’. Przyjaźń pozwala być wolnym. Wolność ta nie oznacza, że wolno poruszać się po niewłaściwym pasie jezdni. Hippisi często popełniają błąd, polegający na tym, że wobec hippisopodobnych są tak samo spolegliwi jak wobec siebie. Ponieważ hippisów cechuje łatwowierność, dlatego nie przychodzi żadnemu z nich do głowy, by cokolwiek sprawdzać. Mówią tak, jak myślą. Nie asekurują się. Nie obawiają się, że ktoś może ich opacznie zrozumieć. Są szczerzy jak dzieci, nieraz aż do bólu. Wynika to z ich zaufania. Jeśli ktoś czegoś nie rozumie, lub widzi w tym wieloznaczność, to pyta wprost. Nikt się za to nie obraża, ponieważ takie pytania wśród hippisów nie wzbudzają podejrzeń, a co za tym idzie – złych emocji. Ufamy, że kłamstwo wcześniej czy później zawsze wyjdzie na wierzch. Alienujemy się, tj. uciekamy od ludzi złych, na ile to możliwe, tworząc własne społeczności typu; oazy, wspólnoty, komuny. Nie chcemy mieć pośród siebie tych, którzy mogliby z nas szydzić, wyśmiewać się, przed którymi musielibyśmy się bronić. Chcemy być razem po to, aby się wzajemnie wzmacniać i budować, zamiast tracić energię na walkę, przekonywania, irytację. Zdajemy sobie sprawę z tego, że jesteśmy inni i że nasz sposób życia i bycia, nasza ceremonialność, obrzędowość i psychodelizm może innych drażnić, dlatego wolimy schodzić im z drogi, obchodzić ich z daleka. Pragniemy żyć w pokoju i w spokoju. Autentycznych hippisów śmiało można porównać do Małego Księcia (Antone De Saint – Szyszkin-Utro v sosnovom lesu Exupery). Jesteśmy dużymi dziećmi . Lubimy się bawić, ale bardzo źle znosimy rozrywkę. Najtrafniej wyraził to Edward Stachura, pisząc: „Rozrywka oczywiście nie jest zabawą, rozrywka jest zagłuszanie się, jest ucieczką od powagi, jest niepowagą. Zabawa oczywiście nie jest rozrywką. Zabawa jest postacią bycia. Kto umie być, umie też się bawić i nie ma w tym cienia niepowagi i jest to piękne, jak baraszkujące niedźwiadki. Kto nie umie być – nie umie też się bawić. On to nazywa zabawą i udaje, że bawi się. Mówi o tym, wmawia to sobie i drugim, zapewnia siebie i drugich, że świetnie bawi się: „Ach, fajnie jest, no nie?” Ale naprawdę nie bawi się. On rozrywa się. W przenośni i dosłownie. W czasie tzw. pokoju i na wojnie. Zaprawdę rozerwiecie się wzajemnie, i to nie trochę, lecz na strzępy, na atomy, na neutrony. Ale to was nie obudzi z martwoty, o! niepoważni.” Kiedyś ks. M.Maliński napisał: PRZYJACIELU, PO COŚ PRZYSZEDŁ? /Mt 26,50/ „A tu chodzi o wierność. Bez niej nie ma życia – ani twojego życia, ani ludzi, z którymi idziesz. Bo ktoś na twoim słowie buduje. Na tym, któreś wtedy powiedział. Bo ktoś wziął poważnie to twoje spojrzenie pełne zachwytu. To twoje opiekuńcze zachowanie się. Ktoś liczy na ciebie. Zginęło nam to słowo – wierność. A bez niego nie ma życia, nie ma człowieka, nie ma chrześcijanina”. Jeśli wśród ludzi deklarujących się jako hippisi nie mogę się czuć psychicznie i fizycznie bezpiecznie, to znaczy, że nie są to hippisi. Pewien chłopak, któremu wydawało się, że jest hippisem zapytał innego: Jak czujesz się na zlotach jako dziennikarz? Na co ten mu odpowiedział: Bardzo mi się nie podoba, że w ten sposób jakby rozróżniamy się, że wiemy o tym, co kto robi, z czego żyje. To jest nieważne. To jest nieistotne. Uważam. Uważam, że takim najlepszym, najfajniejszym przykładem jest Apacz. Nikt nie wie, z czego on żyje. Jego to nie charakteryzuje. On jest po prostu hippisem. Zawodowym hippisem. Dla niego jest to cel życia i tak powinno być. Ja też bym wolał, żeby mnie postrzegano, jako włóczykija z Trójmiasta czy Gdańska, ale to, czy jestem dziennikarzem, czy sprzątam ulice, czy jestem murarzem, tynkarzem, czy gram na ulicy, to nie jest istotne. Ja ludzi w ten sposób nie postrzegam, jaki kto wykonuje zawód. I zawsze mi się to podobało, że w ruchu nie wyróżniamy. Choćby fajnie wiedzieć, co kto robi, jakie ma zainteresowania, ale to nie powinno być takim stygmatem, który człowieka charakteryzuje w 100%. Co się tyczy sposobu ubierania, to w naszym środowisku może każdy nosić się tak, jak chce. Nikt z nas z tego powodu nie będzie naśmiewał się z drugiego, nie mówiąc o szydzeniu. W tym względzie panuje zasada, że ty jesteś w porządku i ja jestem w porządku. Hippiso-podobni uważają , że sami hippisi nie powinni siebie nazywać hippisami. Otóż hippisi takiego poglądu nie podzielają, wręcz przeciwnie, uważamy, że ci, którzy nie chcą się ujawniać publicznie, deklarować się co do swojej tożsamości, nie są godni naszego zaufania. Wymyślili ten slogan tylko po to, by mogli podwójnie grać, w celach czysto asekuracyjnych, na użytek chwili, co w danej chwili się bardziej opłaca. Być hippisem, by coś przez to zyskać, czy nie być nim, żeby nie dostać po zębach. Ot, takie kłanianie się okolicznościom. Jest to niewątpliwie wygodne, ale obrzydliwe. Hippisopodobni to ludzie udający tylko hippisów, którzy w Ruchu znaleźli się tylko przypadkowo, np. Kora. Na zadane jej pytanie: Koro, jak to się stało, że byłaś jedną z pierwszych polskich hippisek? Odpowiada: Jakoś tak się stało… będąc młodą dziewczyną, zainteresowałam się chłopakami, pewnie najpierw się zakochałam. Wiadomo, w kim… (śmiech) Przyjaźniłam się z śp. Galią. Razem napatoczyłyśmy się na tych gości, to był „Pies” i jeszcze taki chłopak, który nazywał się „Koń”. Potem był zlot. Okazało się, że oni byli hippisami. To nie było tak od początku hippisi, hippisi … to szło od drugiej strony, przez to, że najpierw zakochałam się pierwszą namiętną miłością, a potem weszłam w orbitę tego wszystkiego. Identyczna sytuacja, jak z Klaudią – córką Wójta w serialu „Ranczo”, która barwy przynależności zmieniała w zależności od poglądów chłopaka, z którym aktualnie chodziła. Pierwszą grupę hippisopodobnych stanowią przypadkowi małolaci i nastolatki. Widzi się ich najczęściej i najbardziej wpadają w oko. Są ekstrawagancko ubrani, najbardziej prowokujący i natrętni. Pociąga ich wynikające z młodzieńczej przekory pragnienie podkreślenia wobec „starszych” własnej odrębności. Szokują swych rodziców i siebie nawzajem niezrównoważonymi wygłupami. Bywa, że taki hippisopodobny przesadzi i „ubaw” przerodzi się niepotrzebnie w młodzieńczą formę narkomanii, lub zakończy się w szpitalu psychiatrycznym. Ta grupa hippisopodobych daleka jest od poważnego traktowania założeń ideowych hippisów. Czasami nie mają w ogóle o nich pojęcia. Do drugiej grupy hippisopodobnych można zaliczyć ćpunów. Hippisi są wobec nich dość tolerancyjni i wyrozumiali. Do trzeciej kategorii hippisopodobnych należy zaliczyć ludzi mających problemy z głową. Opowiadających o swoich halunach i omamach. Środowisko hippisów stanowi dla nich azyl, ucieczkę przed szpitalem psychiatrycznym. Do czwartej hippisopodobnych należy zaliczyć ludzi, nastawionych do wszystkich agresywnie. Są to zwykli kryminaliści. Do tej grupy należy zaliczyć bez wahania Charliego Mansona. W Polsce też niestety zdarzają się jego odpowiedniki. Do piątej kategorii hippisopodobnych należałoby zaliczyć zwykłych, konwencjonalnych dorosłych, przebywających wśród hippisów z ciekawości, tak, po prostu dla frajdy, czy też dla łatwych i w miarę atrakcyjnych zdobyczy seksualnych. Ogólnie ujmując do hippisopodobnych należą ludzie, do których nie przemawiają idee, a jedynie jakieś korzyści, typu rozrywka, zabicie nudy, czy chęć bycia „modnym”. Natomiast, do jakiej kategorii należałoby zaliczyć „Młodzież” Różnych Dróg? Niektórzy nazywają ich Kościelnymi Hippisami. Ja uważam, że ta nazwa jest nieuprawniona, bo żeby nazywać się hippisami kościelnymi to wpierw należy być hippisami, a oni za takowych się – w większości - się nie uważają. Chyba nikt nie powie, że pani Małgorzata, oj przepraszam, pani mgr Małgorzata jest hippiską. Zresztą ona sama się za takową nie uważa. A takich pań jest tam więcej, poza tym są też punki i inni. Hippisi odrzucają bariery wiekowe. Mogą należeć do nich zarówno młodzi, jak i starzy. Natomiast Młodzież Rożnych Dróg jest obliczona tylko na młodych, dlatego opiekuje się nimi biskup od dzieci, ks. bp Antoni Długosz. Obecność tam starych „zgredów” uważam za aberrację. Uważam, że MRD należy nazywać tak, jak się sami nazywają, czyli „Młodzieżą” Różnych Dróg, a nie żadnymi hippisami dlatego, że Kościół do takiej formacji się nie przyznaje i należy to uszanować. Myślę, że mogłaby powstać grupa nazywająca się hippisami kościelnymi, ale musiałaby określić swoje idee, zasady i być uznana w tym przypadku przez władze Kościoła Rzymskokatolickiego, skoro na czele miałby stać ksiądz Andrzej Szpak. A teraz wracamy do hippisów. Hippisi odrzucają status. Promują braterstwo zamiast dżungli i realizują je we wspólnotach, oazach, gdzie żyją bez fałszu, noszą ubiór, jaki im odpowiada, a nie mundur pracownika korporacji. Kariera jest im obojętna, tworzą pojęcie nie kariery. Wnoszą dobroć i świętość do zatęchłego społeczeństwa. To oni promują ideał człowieka wolnego, wyluzowanego, zamiast skrępowanego i „spiętego”, to oni zrozumieli, że dobrobyt nie może być celem życia. Miłość zastąpi wilcze prawa, a życie ludzkie odzyska sens. Styl, który fascynuje hippisów został uznany przez ludzi z zewnątrz za nieszkodliwą zabawę, jak dżinsy w kwiatki czy długie włosy, albo za beznadziejną wegetację w komunach, gdzie miłość zajęła miejsce pracy. Ktoś przecież musi leczyć chorych. Należy się zastanowić czy skutki pogardy dla pracy, a zwłaszcza dla produkcyjnej nie sprowadzi człowieka do bytu zwierzęcia. Czy pogarda dla państwa, które nie zawsze jest sojusznikiem klas wyzyskiwaczy, ale może także być i jest jedyną formą organizacji społeczeństwa. Hippisi protestowali przeciwko temu, co wielu starszych uznawało za „święte”, przeciwko wszechwładnym pieniądzom i zniewalającym zaszczytom. Dla hippisa nie do pogodzenia jest rola, którą narzuca mu społeczeństwo. Matka pragnie, aby jej syn wybił się w tym społeczeństwie, aby był na poziomie. Robiąc wybitną karierę może spodziewać się miłości od społeczeństwa – tylko za to – co osiągnął. Dla zwykłego społeczeństwa życie, to rozpaczliwy wyścig; pozostawać nawet krok w tyle oznacza rezygnować z nadziei na utrzymanie się. Każdy błąd może być fatalny. Trzeba ubierać się normalnie, przestrzegać reguł, zjednywać władzę, każde potknięcie jest nieodwracalne. Pod powierzchnią sukcesu otwiera się otchłań, w którą można i w której człowiek staje się niczym. Czasy niezależności jednostki minęły. Sytuacja jest do zniesienia dopóki prawo ma charakter humanitarny. Ale co wtedy, gdy prawo staje się zdrajcą narodu. Wówczas jego działanie jest diaboliczne. W sposób diaboliczny prawo może nauczać, że to, co złe jest słuszne a fałsz jest prawdą. O wszystkim decyduje kto inny, a nie ty. Dla tyranii jednym z głównych celów szkoły jest indoktrynacja uczniów. Indoktrynacja nie jest tym samym, co nauczanie. Może przybierać różne formy. Może wprowadzać niewybredne zajęcia, pt. „Demokracja przeciw faszyzmowi”, nawet, jeśli ten przypadek nie ma miejsca. Uwięzieni w swych maskach cierpią na niewysłowioną samotność. Kieruje nimi władza, stojąca ponad nimi i poza nimi. Nie tylko państwo i pracodawca, lecz także bezimienna władza, która mówi: „To trzeba robić tak.” Hippisi zbuntowali się przeciwko wszelkim dobrom konsumpcyjnym. Bunt ich wydaje się być donkiszoterią. Hippisowska świadomość pojawia się z chwilą, gdy jednostka uwalnia się od automatycznego przyjmowania nakazów społeczeństwa i narzuconej przez nie fałszywej świadomości. Sens wyzwolenia polega na tym, że jednostka może od nowa tworzyć własną filozofię i własne wartości, własny styl życia i własną kulturę. Pierwszym przykazaniem jest: Nie czyń gwałtu wobec siebie samego. Wielu bezmyślnych odrzuca wszystko, co stare, dotychczasowe, bez rozróżniania dobra od zła i hurtem wprost owczym pędem przyjmuje wszystko, co im inżynieria społeczna podsunie (tv, media tabloidy). Hippisi odrzucają rywalizację i konkurencję. Z tych powodów nie interesuje ich sport, gdzie ciągle są eliminacje, w których oczywiście eliminuje się słabszych. Hippisi nie konkurują z innymi w „prawdziwym życiu”. Nie oceniają innych pod kątem potencjalnych przeciwników. Świat jest dostatecznie duży dla wszystkich. W rezultacie nie słyszy się nigdy dyskredytujących uwag, uśmieszków i opinii, które są tak częste w środowiskach drobnomieszczańskich. Hippis uważa: Ty jesteś w porządku i ja jestem w porządku. Np. uczeń, który pod jakimś względem zachowywał się dziwnie, był obiektem drwin przez wszystkie lata szkolne. Wśród hippisów nie prześladowano by go. Można by nawet usłyszeć, jak jakiś chłopiec z miłością mówi o swoim „dziwnym” przyjacielu. Zamiast nalegania, aby wszystkich mierzyć tą samą miarą, hippisi cenią to, co niepowtarzalne i różne w każdej osobowości. Nie ma presji, by każdy został naukowcem, chyba, że sam tego chce. Praca listonosza nie jest gorszym zajęciem niż inne. Nikt nikogo nie sądzi, to jest drugie przykazanie. Hippisi odrzucają całą koncepcję doskonałości i zasług, które są tak zasadnicze w świadomości drobnomieszczańskiej. Hippisi nie chcą oceniać ludzi wg tych samych standardów i nie chcą ich klasyfikować i analizować. Każdy człowiek ma własną osobowość, której nie można porównać z osobowością innego człowieka. Ktoś może być wielkim myślicielem, lecz nie jest on „lepszy” niż ktokolwiek inny. Po prostu posiada swoją własną doskonałość na tym polu. Człowiek, który bardzo słabo myśli, może mimo to na swój sposób być pożyteczny. Dlatego nie kładzie się nacisku na pochodzenie danej osoby, nie pyta o szkoły, w jakich się kształciła, czy o osiągnięcia. Uważa się to wszystko za rzeczy wtórne i woli się poznać człowieka bez upiększeń. Każdy ma prawo do własnej dumy i nikt nie powinien postępować służalczo, czuć się gorszym, lub pozwalać się traktować, jako coś gorszego. Wszyscy hippisi należą do tej samej rodziny, bez względu na to, czy się znają czy nie. Wśród hippisów nie ma „twardych facetów”. Czułem się samotny, dlatego przyszedłem, aby spotkać się z ludźmi. Hippisi uśmiechają się do siebie na ulicy, rodzaj ludzki odkrywa się na nowo, że ludzie są sobie nawzajem potrzebni. Coś z pozy czy dumy drobnomieszczańskiej, czyli coś z kompleksów pani Dulskiej powstrzymywałoby człowieka od tak szczerego „przyznawania się” do takiej „słabości”. Hippis odrzuca bariery, które dzielą ludzi w świecie drobnomieszczańskim, takie, jak status społeczny, wykształcenie, tytuły, wiek, posiadanie dóbr materialnych, na rzecz ciepła kręgu przyjaciół, w którym ludzie podają sobie dłonie, są przyjaciółmi niezależnie od owych różnic. Te różnice się nie liczą. Tak jakby ich nie było. Liczy się tylko człowiek. W stosunkach osobistych najważniejsza jest uczciwość. Nieuczciwość w miłości, wykorzystanie innego człowieka – to najgorsze przestępstwo. Bądź całkowicie uczciwy wobec innych. Nie posługuj się nikim, jako środkiem do celu. Zła jest zmiana siebie ze względu na kogoś innego. Zachowując swoją własną osobowość daje się innym najwięcej, daje się innym uczciwość. Hippisi odrzucają manipulowanie innymi, zmuszania ludzi do zrobienia czegokolwiek wbrew ich woli. Hippisi odrzucają relacje bezosobowe. Nie uznają takiej sytuacji, w której można działać w sposób bezosobowy. Stosunek biznesmena do urzędnika, pasażera do konduktora, studenta do woźnego nie powinien być bezosobowy. Hippisi widzą ze zdumiewającą jasnością, że społeczeństwo jest niesprawiedliwe wobec ludzi biednych, i że jest ono sztuczne, głęboko zakłamane i obłudne. Jednym z darów młodości jest demaskowanie sztuczności i hipokryzji, dlatego rozmowa profesora z analfabetą może być wspaniała, jeśli obydwaj wewnętrznie są piękni i nie próbują jeden drugiego zdominować. Bałwanów mamy zarówno wykształconych, jak i niewykształconych. Hippisi nie uznają żadnego narzuconego systemu. Chrześcijaństwo jest dla nich wyborem, a nie przymusem. Hippisi bardzo niechętnie udają się do restauracji czy hotelu, gdzie istnieje „strój obowiązkowy” – oznacza to bowiem utratę pełni swej osobowości. Wśród hippisów nie istnieje automatyczny szacunek, jakiego oczekuje dyrektor, gdy wchodzi do swojego klubu i odbiera uniżony ukłon woźnego, lecz ludzie mogą być szanowani po prostu dlatego, że są ludźmi. Uśmiech przeznaczony jest dla każdego, kto odpowie uśmiechem. Hippisi uważają, że cele, takie, jak status, pozycja w hierarchii, zabezpieczenie, pieniądze, władza – nie muszą być same w sobie złe, są realne. Poznając kogoś, kto się wybił, można docenić ten fakt, ale nie może przez to zniewalać, dzielić, wartościować ludzi, bowiem również dobrze hippis nie musi nic wiedzieć o tytułach, pozycji i reputacji osoby, którą poznaje. Dla niego może to być zupełnie bez znaczenia. Hippisi nie muszą tego dostrzegać, jeśli ich to nie interesuje. Zdarza się, że profesor poświęcił najlepszą część swojego życia, aby zgromadzić galerię tytułów, stopni, publikacji, opinii zawodowych, a student nawet tego nie dostrzega. Dawna muzyka była w istocie intelektualna, zlokalizowana na umyśle, racjonalna. Muzyka hippisowska wstrząsa całym ciałem i przenika do głębi duszy. Ludzie są „razem”, gdy przeżywają te same sprawy w ten sam sposób. Wielki tłum może być razem, np. na Marszu dla Jezusa lub na festiwalu rockowym. Mała grupa może odczuwać silne emocje słuchając „razem” płyty lub oglądając zachód słońca czy burzę. W tym celu schodzą się razem na spotkania oazowe, aby wspólnie czytać Biblię, rozważać Słowo Boże, dzielić się świadectwami i wspólnie spożywać agapę. Wtedy jedni drugich jeszcze bardziej poznają i powstają jeszcze silniejsze więzi, co daje wszystkim radość i szczęście. W oazach hippisi opatrują sobie nawzajem rany, które zadali im ludzie z zewnątrz. Tu wzajemnie się wzmacniają, nabierają sił, podejmują wspólne decyzje, snują plany itd.… W oazie ludzie rzeczywiście są „razem”, ich motywacje i siły twórcze rozwijają się, przekraczając daleko sumę tego, czego nie mogliby dokonać każdy z nich w pojedynkę. Wspólnota staje się „rozszerzoną rodziną”. Dla hippisów perspektywa życia z dala od przyjaciół jest pozbawiona sensu i jest nie do przyjęcia. . Nie chcemy nikogo drażnić swoim wyglądem, zwyczajami, sposobem bycia. Uważamy, że mamy prawo do własnej tożsamości. Nie chcemy nikomu niczego narzucać, ale też nie chcemy, aby inni narzucali nam szarzyznę, a że jesteśmy pacyfistami i nie stosujemy walki, przemocy, dlatego postanowiliśmy ratować się alienacją, ucieczką od szyderców i ludzi agresywnych. Stronimy od tych, których drażni nasza inność. Chcemy żyć w naszym wymarzonym świecie. Chcemy robić swoje w świecie, w którym nikt nie naśmiewa się z naszych „dziwactw”, w świecie, który my sami określamy. Dla mnie jest to świat hippisów chrześcijańskich. Dla innych mogą być to inne nurty hippisowskiego ruchu. Pewne rzeczy możemy robić razem, inne osobno, szanując się nawzajem. . Niezapomniany Henas śpiewał taką oto piosenkę: Bo przecież niebo, niebo jest dla wszystkich Bo przecież wiatr w gałęziach wszystkim gra My chcemy kwiatów, kwiatów i wolności Wolności od szarego dnia . Niekiedy mówi się o ceremonialności psychodelizmu, zestawiając ją z liturgią religijną. Pod to pojęcie zaszeregowuje się skłonność hippisów do wszelkiego rodzaju ozdób, krzyży, pacyfek, amuletów, koralików, niezwykłych strojów, kwiatów i klejnotów, także dla mężczyzn. Ma to być wyrazem ucieczki od szarego uniformizmu świata mieszczańskiego. Ciekawe, że dziś, kiedy w świecie religijnym przewagę zaczyna zyskiwać raczej tendencja do upraszczania ceremonii oraz stroju. Widzimy to, choćby na przykładzie spustoszenia, które dokonuje się w Kościele, po Vaticanum II, gdzie odziera się kościół z majestatu, splendoru i piękna - podczas, gdy wśród hippisowskiego psychodelizmu widzimy powrót do piękna. Hippisi jawią się jako romantycy XX wieku. Jest to świat zdecydowanie niezwykły w swej wrażliwości na piękno. Na poparcie rytualnego charakteru naszego ruchu można przytoczyć też rytualne tańce psychodelików. W Psalmach widzimy, jak często taniec i pląsania miały charakter religijny. Wystarczy wspomnieć pląsającego króla Dawida przed Arką przymierza. . Zdarza się niekiedy, że na zlot przyjeżdżają po raz pierwszy młodzi hippisi ślicznie ubrani, a tu taki, co dopiero drugi raz przyjechał, zżyna starego hipa, śmiejąc się z nich, mówi do innych: Zobaczcie, jak oni poobwieszali się jak choinka. Natomiast, jak zobaczą starego hipa, ubranego ślicznie w hippisowskie wdzianka, wówczas na ten miły i sympatyczny widok zaczynają cmokać i udają, jakby mieli problem z wymową. Chcą coś jakby powiedzieć, ale się zacinają, nie wiedzą jak, po czym wykrztuszają, mówiąc: Ooooo!!! Widzimy „organizacyjny mundurek, hm… Po czym dopowiadają: No proszę, proszę, widzimy prawdziwego hippisa. A wszystko to – dla asekuracji - mówione jest niby żartem, niby serio. W taki oto sposób wraca do ruchu szarzyzna, która zżera psychodeliczne piękno, niczym złośliwy nowotwór. . Niestety, dziś wielu zachowuje się tak, jakby wstydzili się przyznać do tego, że są hippisami, dlatego w swoim słownictwie unikają słowa ‘hippisi’. Mówią o ruchu, o zlotach, ale, o jakim ruchu i jakich zlotach, nie wiadomo. W ten sposób wszystko się zamazuje i przestaje być jasne. Taka postawa niestety powoduje wypaczenie istoty hippisowskiego ruchu. . Dlatego hippisi – tak jak było na początku, powinni mieć swych nauczycieli. W Ameryce nazywano ich kapłanami, w Polsce prorokami, bądź STARSZYZNĄ. Nie chodzi tu o wiek, ale o tych, KTÓRZY WIEDZĄ. Poza tym, jak wykazała praktyka, potrzebni są też organizatorzy, jako, że wiara w to, że samo coś się zrobi prowadzi jedynie do destrukcji. . O Proroku – Józefie Pyrzu, niektórzy mówią, że był pierwszym niekoronowanym Królem Hippisów w Polsce. Janina Jankowska – była szefowa Reportażu i Dokumentu w Polskim Radiu – zrobiła reportaż o ostatnim niekoronowanym Królu Polskich Hippisów. Uważam, że hippisi powinni wreszcie zacząć wybierać swoich królów. Należy ignorować to, co na ten temat myśli drobnomieszczańska szarzyzna. Hippisi potrzebują powrotu do ceremonialności, do rytualizmu. Jeśli ruch ma przeżyć odnowę i ożywienie, trzeba zniszczyć w sobie wstyd, liczenie się z tym, co pomyślą i powiedzą inni. Wiem, że dla wielu może być to trudne, jako, że ruch w swym wypaczeniu daleko odszedł od pierwotnego piękna. Im więcej będzie w ruchu obrzędowości i rytuałów psychodelizmu, tym ruch hippisowski będzie silniejszy. Bo choć ludzie wstydzą się takich rzeczy, to jednak tego potrzebują, bo człowiek potrzebuje rzeczy niezwykłych, majestatu i piękna. . Hippis nie może się bać, że się ośmieszy. Wstyd jest samoobroną. Świadczy o tym, że nie mamy poczucia bezpieczeństwa, że możemy być przez kogoś wyśmiani i wyszydzeni. Jeśli doszło już do tego, że wstydzimy się być sobą wśród hippisów, tzn., że hippisi się już skończyli i nie ma się co oszukiwać. Wybór króla hippisów i jego koronacja spowodowałaby duży rozgłos w mediach, przez co wielu młodych ludzi zainteresowałoby się naszym ruchem. W historii naszego ruchu były okresy zaniku, kiedy wydawało się, że ruch już wymiera. Tak było przed pojawieniem się filmu „HAIR”, a co się stało, kiedy ten film wszedł do kin? Przyszła taka fala nowych ludzi, jakiej nie było od początku. Ruch hippisowski od nowa zaczął żyć. Tak będzie i teraz, kiedy tylko do mediów dotrze wiadomość, że hippisi ...
Hippisowska Tożsamość Nie wszędzie mogłem być i nie wszystko widzieć, jednak żyło się w tamtym czasie, czuło się go i rozumiało. Dlatego piszę jak było. Przecież jestem dzieckiem epoki. Wszystko zaczęło się jakby nagle, naraz, wszędzie i jednocześnie, samoczynnie i spontanicznie. Po prostu nadszedł - 'duch czasu' – czas hippisów i się zaczęło. Zaczęło się dziać, w nas i między nami. Zaczęła się budzić nowa świadomość, głębsza i jakby poszerzona. Pamiętam euforię, jaka nam wtedy towarzyszyła i ten niezwykły entuzjazm i wiara. Ową atmosferę czuło się wszędzie, nawet w powietrzu niczym przyjemną woń. Ależ to były klimaty, nastroje i tęsknoty. Wyobraźcie sobie kiedy gdzieś na ulicy zaczęliśmy się rozpoznawać i rozmawiać ze sobą tak, jakbyśmy znali się od zawsze. Niesamowitą radość dawała nam możliwość wzajemnego przebywania. Mogliśmy tak ze sobą siedzieć całymi godzinami, dniami, a nawet nocami. Milimetr – hippisowski bard z Łukowa tak wyraził to w jednym ze swych muzycznych utworów: Zakwitły ptaki, zakwitły drzewa, Zakwitły łąki, zakwitły nieba, I pozsychana zakwitła ziemia, Że tylko śpiewać, nic nie potrzeba. Zakwitły ptaki, zakwitły łąki, Zakwitły drzewa, zakwitły nieba, I zatwardziałe zakwitły serca, Że aż gitara kwitnie mi w rękach.... Zaś Jimi Hendrix w piosence 'Krzyk miłości' śpiewa: Czy czujesz dziecino, jak wiatr wymiata stare, Czy słyszysz dziecino jak nadchodzące pokolenie wydobywa się z dołu? Wyjdź z grobu, wszyscy już tańczą na ulicach. Zrób, co potrafisz, aby nie być niewolnikiem, Potwierdź słowa czynem, gdyż nadszedł czas dla mnie i dla ciebie. Stańmy obok siebie, stańmy razem. Powiedziane jest: Siła jest w narodzie, Powiedziane jest: Wolność dla każdego, Krzyczmy o tym głośno, powtarzajmy to wszystkim. Powtarzajmy to starym i młodym. Kobieto, mężu, dziecko i żono. Najlepszą z miłości jest miłość życia, Najlepszą z wolności – iść prosto przed siebie. Wszyscy, którzy tak czuliśmy zauważyliśmy, że jesteśmy inni, że jakoś odstajemy od reszty społeczeństwa, które nas nie rozumie, nazywa dziwakami i odnosi się wrogo. Próbowaliśmy z nimi rozmawiać, ale na próżno. Ratowaliśmy się ucieczką i alienację. Milimetr tak to wyraził: „Nie da się ukryć, że byłem romantykiem. Szukałem poparcie, ale nie znajdowałem. Przeciwnie, doświadczałem tylko coraz więcej rozczarowań i żadnego przyznania mi racji. A ja, jak to się mówi – stawałem okoniem, broniąc się, jak tylko umiałem. Jednak miotany żalem i zmiennymi uczuciami zacząłem popadać w depresję. Ludzie z mojej mieściny zaczęli mnie wytykać. Odwracali się ode mnie znajomi. Jakoś nie wstydzili się ze mnie śmiać. A wszystko, dlatego, że naiwnie, jak dziecko otwierałem swe wnętrze przed nimi. Powoli czułem się jak wariat – uparty wariat, a przyroda stała się dla mnie jedynym azylem na tym świecie. Nie macie pojęcia jak może czuć się człowiek, który wreszcie spotyka człowieka. Tak się czułem, gdy nie musiałem nic mówić. A wszystko, co słyszałem było tym najbardziej skrytym, wyśmianym, niezaakceptowanym. Nigdy tak jak wtedy nie czułem się blisko człowieka i to nie jednego, a stu! Tak, wyobraźcie sobie przez kilka lat sam, a tu sto osób. Nie mogłem uwierzyć, spadł ze mnie kamień nicości. I tak przeżyłem mój pierwszy zlot w Szprotawie." W tym miejscu należy się czytelnikowi wyjaśnienie. Otóż Milimetr nie tylko nie należał do pierwszych hippisów, czy następnych, ale on jest już z drugiego pokolenia. Casus Milimetra winien służyć nam za klasyczny przykład samoczynnego stawania się hippisem bez naśladownictwa innych. Świadczy o tym i to, że wbrew twierdzeniom niektórych ze 'starej gwardii', uważających dzisiejszych młodych hippisów jedynie za epigonów - ślepych naśladowców przebrzmiałych idei - zdarzają się autentyczni hippisi. Raczej można by pokusić się o stwierdzenie, że narodziny hippisowskiego ruchu trwają nadal , są ponadczasowe. I choć hippisowski ruch ma swoją historyczną chronologię, to przecież istotą jego jest przede wszystkim autentyczność. Czy ktoś jest hippisem czy nim nie jest nie mierzy się wiekiem, ani ilością zaliczonych zlotów, ale świadomością? Czy ty jesteś świadomy swojej hippisowskiej tożsamości?
Często w różnych publikacjach podawana jest nieprawdziwa informacja, jakoby prekursorami hippisów mieli być bitnicy (beatnicy). Otóż nic bardziej mylnego. Z bitnikami zaczęło się tak, że zaraz po II Wojnie Światowej pewna grupa młodych amerykańskich literatów, uznała się za przegranych. Słowo bit (beat) można rozumieć jako: pokonany, przegrany, nieudacznik, zarazem jako ten, który został uderzony. Grupę tę tworzyli tacy poeci – pisarze, jak A. Ginsberg, W. Burroughs, A. Huxley, J. Kerouac. Niektórzy z nich uważali za swój wzór Baudelaire, autora „Kwiatów zła", który celowo zaraził się syfilisem, by móc patrzeć, jak umiera w pogardzie dla życia i Boga - dawcy życia. Wzorując się na szatańskim przykładzie, sami płodzili nasienie złego, czyli ciemną, pesymistyczną, dołującą , a niekiedy bluźnierczą twórczość. Na skutki nie trzeba było długo czekać, aby ich czytelnicy również ześwirowali. Zdołowani, przez swych duchowych inspiratorów, podobnie jak oni zaczęli się uważać za bitników. I tak w 1958r. zrodził się ów niesławny Beat Generation. Bitnicy mieszkali w melinach, udekorowanych butelkami po alkoholu. Mieszkańcy tych że melin,byli dumni z tego, że myją się tak rzadko, jak tylko jest możliwe, a ponadto uważali specjalnych antyperfum, które rozpylali sobie pod pachami, powodując tym jeszcze większy fetor, cuchnący od nich. Ich symbolem był - rysunek brodatego kubańskiego rewolucjonisty z żyletką na języku.Beatnicy zarówno kobiety jak i mężczyźni chodzili w brudnych wyświechtanych ubraniach. Zażywali narkotyki i alkohol. I tacy brudni, śmierdzący i niemyci, uprawiali wolny sex. Religia chrześcijańska, we wszystkich swoich odmianach była dla nich przedmiotem szyderstwa. Z nikim nie łączyły ich więzi miłości, ani przyjaźni, śmiejącym się z rzeczy mających sens jedynie w chwili ich trwania, wystarczyło im tylko piwo, ochłap mięsa, byle partner do picia i wylegiwanie się na słońcu. Swym wyglądem i zachowaniem wzbudzali niepokój w przechodzących obok nich ludziach, którzy na ich widok zaczęli poruszać się niepewnie i lękliwie. Kiedy powstał ruch hippisów – Dzieci Kwiatów, wówczas bitnicy ze swoim nihilizmem i nienawiścią do chrześcijaństwa zaczęli stroić się w piórka Dzieci Kwiatów, podając się za hippisów zaczęli zaprowadzać w hippisowskim ruchu swoje porządki. Niestety swoją obecnością wśród Dzieci Kwiatów zaprowadzili straszny zamęt podstawiając pod hippisowskie pojęcia swoje treści. Dziennikarze, przeprowadzając z nimi wywiady brali ich za hippisów i brednie, jakie ci im opowiadali przedstawiali w mediach jako poglądy hippisowskie. I takie informacje szły na cały świat. Po niedługim czasie bitnicy nie wytrzymali wśród hippisów. Źle się czuli w nie swoich butach. Wówczas - oni bitnicy, niby zbuntowani „hippisi" przeciw hippisom, zaczęli ostentacyjnie opuszczać autentycznych hippisów - nazwając sibie , w przeciwieństwie do Hippisów - Dzieci Kwiatów - Dziećmi Śmieci, moczem, czyli punkami. I ten oto sposób udający hippisów - bitnicy - przepoczwarzyli się w punki. Punki odeszły, ale smród po nich pozostał. Przez nich nowi, niezorientowani adepci ruchu hippie naśladowali ich zwyczaje jako hippisowskie. W ten sposób zmutowana gangrena bitników rozchodziła się wśród hippisów powodując straszne spustoszenie i jeszcze większy zamęt. Ruch hippisowski nie powstał w 1967, jak to podawały media mainstreamowe, które przez lata kłamały na temat ... Czym wobec tego mógł być happening w Golden Gate Park w San Francisco 14 stycznia 1967 roku pod masońsko brzmiącym hasłem „The World’s first Human Be-in” – pierwsze światowe zjednoczenie człowieka, na którym podczas bluźnierczej maskarady parodiowano Komunię Świętą zastępując Hostię narkotykiem LSD. To za ich przyczyną media – dokąd się tylko dało – marginalizowały znaczenie i zakres oddziaływania hippisów chrześcijańskich. Z drugiej strony wprost nieproporcjonalnie nadmuchiwały znaczenie happeningu do rangi wydarzenia o przełomowym znaczeniu. Jeden z organizatorów bluźnierczego happeningu Be-in, beatnik, Allen Ginsberg opiewał narkotyki i seksualną swobodę i występował w stroju hinduskim z wymalowanym trzecim okiem na czole, a obok niego Thimothy Leary, który rozdawał hippisom LSD. Poglądy jego, podobnie jak Allena Ginsberga stanowiły zlepek ideologii beatników, buddyzmu zen i różnych teorii o sile narkotyków przeobrażających osobowość. Allen Watts praktykował i upowszechniał głównie zen. To dlatego światowe media, które są w wiadomych rękach je nagłaśniały. Geneza korzeni nurtu chrześcijańskiego w ruchu hippisowskim sięga samego źródła chrześcijaństwa, którym jest osoba Jezusa Chrystusa przedstawiona w Biblii. Przesłanie, jakie głoszą hippisi chrześcijańscy, jest na wskroś ewangeliczne. Pewne prawdy w Kościele Chrześcijańskim na przestrzeni wieków pod wpływem ludzkich słabości zostały zatarte. Wówczas w Kościele zaczęły pojawiać się ruchy odnowicielskie, które starały się przywrócić ewangeliczne piękno. Za prekursorów hippisów należy uznać hutteriańskie pacyfistyczne wspólnoty chrześcijańskie, które pojawiły się w środkowej Europie na terenie Tyrolu, Moraw i Ukrainy w XVI-XVII wieku, skąd w 1870 roku wyemigrowały do Stanów Zjednoczonych Ameryki i osiedliły się w Dakocie północnej. Również do prekursorów hippisów chrześcijańskich należy zaliczyć pacyfistyczne ruchy religijne menonitów i amiszów tworzących zbory zwane Wolnymi Kościołami. Ruchy te, podobnie jak hutterianie, powstały w XVI wieku i rozwijały się w wiekach następnych na terenie Holandii, Szwajcarii a także w Polsce, na Żuławach, a po rozbiorach Polski, także w Rosji, skąd w XVIII wieku przenieśli się do USA. Osiedlili się tam w Nowym Jorku, w Illinois, w Indiana, Iowa, Missouri, Ohio, Pensylwanii itd. W różnych opracowaniach książkowych, na temat ruchu hippisów, jakie do tej pory ukazały się w Polsce, obecność w nim nurtu chrześcijańskiego była skrzętnie przemilczana. Pominięto w nich nawet utopijne komuny religijne diggersów w XVII-wiecznej Anglii, których mutacje rozkwitły w Ameryce. Diggersi (kopacze) swą nazwę zawdzięczają temu, że sami ręcznie, bez użycia zwierząt, na które notabene nie było ich stać – uprawiali użytki rolne. Tak, Amerykę tworzyły wspólnoty religijne i ten duch jest nadal żywy i to właśnie na tym chrześcijańskim podglebiu kiełkowały komuny hippisowskie. W hrabstwie Posey w stanie Indiana nad brzegiem rzeki Wabash leży ciche małe miasteczko, Nowa Harmonia. Ot, mieścina, jakich wiele w Ameryce. Mieszkańcy chwalą swój spokój i błogostan prowincji, jednak noszą się z dumą i godnością. Bo wśród malutkich mieścin, Nowa Harmonia należy do atrakcji. Zapisała się na trwałe w historii. Była miejscem niezwykłych pomysłów, to tu rodziła się pierwsza komuna religijna. Miasteczko New Harmony stanowi wielką niespodziankę dla tych wszystkich, co wierzą, że pomysły tworzenia komun społecznych pojawiły się w Ameryce dopiero w latach 60-tych ubiegłego wieku, wraz z pokoleniem dzieci-kwiatów, hippisów oraz festiwalu w Woodstock. Co z dziedzictwa utopistów w New Harmony pozostało do dziś? Poza kilkudziesięcioma budynkami niewiele. Dawnych klimatów i duchowości można doszukać się jeszcze, spacerując przez parki, ogrody, labirynty kwiatów i krzewów. W starym, pozbawionym dachu kościele, jedynym prawdziwym sklepieniem obejmującym wierzącą ludzkość może być tylko gwieździste niebo. I można tylko westchnąć, że kiedyś służył do gorliwych nabożeństw, jak również ekscytujących dysput religijnych. Teraz odbywają się w nim mocno zlaicyzowane ceremonie ślubne i inne uroczystości. Dziś do New Harmony tłumnie ściągają hippisi, którzy miejsce to uważają za kultowe. Po raz pierwszy w 1965 roku w prasie amerykańskiej pojawiają się słowa: HIPPIES, HIPPIESI, na określenie właśnie hippisów. Styczeń, 1966 – pierwsze wspólnoty hippisowskie w San Francisco – hippisi chrześcijańscy tworzą odrębne wspólnoty. Jesień, 1966 – początki katolickiego ruchu zielonoświątkowego w Pittsburghu, w stanie Ohio; eskalacja wojny wietnamskiej. Lato, 1967 – hippisi - Dzieci Kwiaty, stają się zjawiskiem ogólnonarodowym. Ośrodkiem pozostaje San Francisco. 1967-1968 – rozwój katolickiego ruchu zielonoświątkowego, którego siedzibą jest Uniwersytet Notre Dame w stanie Indiana. Początek ruchu ekologicznego wśród młodzieży. 1968 – czarny rok w Stanach Zjednoczonych, zabójstwo M.L. Kinga i Roberta Kenedy'ego. Zamieszki na tle rasowym. Opór młodych ludzi przeciwko poborowi na wojnę wietnamską, załamanie cywilizacyjne. Hippisi chrześcijańscy protestują pod hasłem „Czy Jezus przyjąłby kartę powołania do wojska?". 1968 – Komuny niechrześcijańskich hippisów ponoszą klęskę. Szanse przetrwania mają jedynie oazy hippisów chrześcijańskich. Największe skupisko hippisów powstało w San Francisco wokół skrzyżowania ulic Haight-Ashbury, w której widzi się początek ruchu hippisowskiego. Nazwa hippisi pochodzi od skrótu nazwy osiedla zamieszkałego przez różnej maści outsiderów, romantyków, dziwaków, filozofów, mistyków, postrzeleńców, nawiedzonych i innych włóczęgów, którzy od 1964 roku osiedlili się w tej dzielnicy San Francisco. Pełna nazwa brzmi: Haight-Ashbury – Independend Proprietors, w skrócie HIP. (Niezależni Gospodarze H-A), a jej mieszkańcy, hippisi. Hippisi od samego początku byli ruchem światopoglądowo pluralistycznym. Normalnym jest, że nawet wśród hippisów ludzie są różni i że poszczególne jednostki dobierają do siebie osobowości, które im najbardziej odpowiadają. W ten sposób tworzą się różne grupy. Tak było i tam. Jedne były o zabarwieniu hinduistycznym, inne buddyjskim, inne ateistyczne. Nic dziwnego, że w chrześcijańskiej Ameryce, nie zabrakło wśród hippisów grup nazywających się Flower People, Jesus Freaks, którzy otwarcie przyznawali się do inspirowania się Ewangelią, życiem Jezusa oraz pierwszych chrześcijan. Ich manifesty przesiąknięte były licznymi cytatami z Biblii. Angażowali się w ewangelizację hippisów innych nurtów. Wielu z nich tworzyło grupy diggersów, którzy rozdawali ludziom w Haight-Ashbury darmowe jedzenie i leki. Tworzyli liczne wyrastające w owym czasie hippisowskie oazy zwane wolnymi kościołami, wywodzącymi się z tradycji protestanckiej. Spory udział w grupach hippisów chrześcijańskich przypada na katolickich zielonoświątkowców. Prawdą jest niestety pomijaną w książkach o hippisach, jakie dotychczas ukazały się w Polsce, że od samego początku w ruchu hippisowskim w USA silny był nurt chrześcijański, który dał o sobie znać szerzej światu w okresie tzw. Rewolucji Jezusa. Od początku także obecna była w ruchu polemika pomiędzy ideologią lansowaną przez T. Learego, A. Ginsberga, H. Marcuse, a wyznawcami i głosicielami prawdy o zbawieniu w Jezusie Chrystusie. Hippisi chrześcijańscy tworzyli oazy (komuny) na wzór wspólnot pierwszych chrześcijan i starali się żyć w zgodzie z Bożymi przykazaniami odrzucając swobodę seksualną, ezoterykę, magię, okultyzm, czy narkotyki. Dla hippisów nie do przyjęcia było chrześcijaństwo w wydaniu mieszczańskim, więc do przyjęcia było tylko chrześcijaństwo autentyczne, pierwotne. Złośliwi przezywali ich cudakami, postrzeleńcami, fanatykami, a w najlepszym wypadku szaleńcami Jezusa (Jesus Freaks). Większość z nich żyła w komunach (oazach), jak inni hippisi. Cudacy Jezusa tym różnili się od innych hippisów, że wyznawali COŚ, co prawie wszyscy pozostali odrzucali i do CZEGO odnosili się z pogardą. Hippisi chrześcijańscy odwiedzali grupowo wiele kościołów w Berkely zarówno protestanckich jak i katolickich po to, by brać udział w nabożeństwach. Wychodzili z założenia, że jako chrześcijanie będą mile widziani. Jednak nie zawsze byli mile widziani, gdyż w umysłach wielu chrześcijan, chrześcijaństwo równa się mieszczaństwu. Mieszczańskim wartościom, ubiorowi i sposobowi życia. Hippisów chrześcijańskich nazywano też ulicznymi chrześcijanami z racji na wykonywane przez nich liczne happeningi, a także uliczne muzykowanie i głoszenie Ewangelii. Pomimo, że nurt hippisów chrześcijańskich spośród innych nurtów wzrastał najszybciej, mimo to był ciągle ignorowany przez media. Media na siłę wylansowały przekonanie, że hippisami są jedynie ludzie rozwiąźli moralnie i narkomanie. Pomimo ich kłamstw nurt hippisów chrześcijańskich rozwijał się coraz bardziej, aż wreszcie doszedł do takich rozmiarów, kiedy media nie mogły udawać, że nadal nic nie widzą i że nic się nie dzieje. Wreszcie wszystkie najważniejsze czasopisma Stanów Zjednoczonych takie jak Life, Look, Newsweek, Time itd. zaczęły na pierwszych stronach podawać relacje z życia hippisów chrześcijańskich, a zjawisko to z racji na jego potężne rozmiary nazwali rewolucją Jezusa. Zaistnienie hippisów chrześcijańskich na pierwszych stronach amerykańskich tygodników zmieniło wreszcie stosunek do nich większości drobnomieszczańskiego chrześcijaństwa, które zaczęło się opamiętywać. Przestali ich już przezywać Jesus Freaks, a zaczęli nazywać Jesus People, czyli ludźmi Jezusa, lub Ludem Jezusowym. Teraz w Ameryce modne stało się noszenie długich włosów i hippisowskich wdzianek. Niebawem każdy młody człowiek, który miał włosy poniżej uszu i odrobinę chrześcijańskich przekonań, był uważany za hippisa chrześcijańskiego. Przypomnijmy, że pierwszą reakcją większości kościołów na najwcześniejsze kontakty z hippisami chrześcijańskimi było zgorszenie, oburzenie i protest. Ich członkowie wcale nie mieli zamiaru wpuszczać gromady wstrętnych hippisów do swoich kościołów! Niektórzy z nich zaczęli się jednak opamiętywać, kiedy zorientowali się, że ci młodzi ludzie są rzeczywiście oddani Chrystusowi. Wówczas zaczęli myśleć, jak by wykorzystać ich młodzieńczy potencjał do przyciągania młodych ludzi do swoich kościołów szczególnie dlatego, że one same ustawicznie traciły ich tak wielu. Studenci z różnych chrześcijańskich organizacji zaczęli stroić się w hippisowskie piórka i udawać hippisów. W ten sposób niczym koń trojański „zapisywali się" do ruchu hippisów i oczywiście zaraz zaczęli uważać się za przedstawicieli hippisów chrześcijańskich. Studenci chcieli przede wszystkim zdobywać wiele dusz dla Chrystusa, szczególnie tych zagubionych, spośród nurtów niechrześcijańskich. W praktyce oznaczało to zdobywanie ich dla mieszczańskiego chrześcijaństwa. Kiedy studenckie organizacje chrześcijańskie, szereg lokalnych zborów i niektóre inne ośrodki religijne, zaczęły na szeroką skalę współdziałać z hippisami chrześcijańskimi. Wkrótce zdominowali hippisów chrześcijańskich samą swą liczebną siłą i sprawili, że nurt hippisów chrześcijańskich stał się ich własnością. Odtąd główny trzon w nim stanowili właśnie oni. W ten sposób zawłaszczyli go i zmienili na swoją modłę czyniąc z niego odrębny ruch, zamieniając jego teologię swoją własną. Gdy hippisi chrześcijańscy zostali odcięci od swoich korzeni w kontrkulturze, stali się częścią kultury, którą odrzucali. Ostatecznie pozostałość pierwotnego nurtu hippisów chrześcijańskich nie poddała się nowym tendencjom, albo odsunęła się tak całkowicie, że praktycznie znalazła się w zupełnej izolacji. Wielu wycofywało się ze społeczeństwa. Rozczarowane grupy i jednostki opuszczały rejon zatoki San Francisco, aby zakładać wiejskie wspólnoty. Inni rozpraszali się, migrując w różne strony świata. Na kanwie nurtu hippisów chrześcijańskich powstała Rock Opera Jesus Christ Superstar, choć oczywiście zrobili to ludzie niezwiązani z nimi. Powstały też inne dzieła muzyczne, jak gospel czy piosenka „Droga do Woodstock". Polski reżyser, Andrzej Wajda zrealizował film dla drugiego programu telewizji zachodnioniemieckiej pt. „Piłat i inni", opartej na motywach książki Michała Bułhakowa „Mistrz i Małgorzata". Film ten wyraźnie był ukłonem w stronę hippisów chrześcijańskich.