Jesteś tutaj: Strona główna / Miałam kiedyś marzenie o trzech zdrowych synach

Miałam kiedyś marzenie o trzech zdrowych synach

2015-04-12

Miałam kiedyś marzenie o trzech zdrowych synach. Marzenie prysło w listopadzie 2002 roku po stracie pierwszego dziecka. Wtedy coś we mnie pękło, stwierdziłam, że nie chcę mieć w ogóle dzieci, że zajmę się karierą. I tak trwałam w tym postanowieniu do 2007 roku. Byłam w kilkuletnim związku, mój facet wyjechał w celu zarobkowym do Irlandii, a ja miałam za jakiś czas do niego dołączyć, znalazłam fajną pracę i szkoda mi było ją zostawiać.  W końcu do gina, bo stwierdziłam, że pewnie jakieś zmiany hormonalne mnie dopadły. Leżę sobie na fotelu i gin do mnie po badaniu: Kaśka, a Ty nie jesteś w ciąży? Ja mu na to, że odpada. No dobra, przystępujemy do usg. Boję się spojrzeć w monitor. Gin: Kaśka gratuluję, jesteś w ciąży, jakiś 12 tydzień! Ja sobie myślę: no to zaj...e, trzęsę się jak galareta. Za chwilę patrzę w monitor, a tam sobie fika jakaś miniaturka ludzika ;-D Gin bada, mierzy, nagle zbladł jak ściana i mówi: Kasiu, wszystko byłoby w porządku gdyby nie obrzęk karku i znacznie powiększona przezierność (4,4mm). W ogóle nie wiedziałam co on do mnie mówi.
Dopiero mi o ciąży powiedział, w szoku jestem cały czas, a teraz mi gada o jakiejś przezierności. Pytam się co to oznacza, gin mi na to, że jest wielkie prawdopodobieństwo, że maluszek ma ZD. No to ja już w ogóle szok ogromny i myślę sobie: No to jeszcze bardziej zaj...e.
No cóż, zeszłam z tego fotela, od razu na następny dzień mój gin umówił mi wizytę u wielkiej sławy doktora R. z Warszawy.
Poszłam następnego dnia do niego i słowo daję, gdyby nie to, że była ze mną na wizycie bratowa to pewnie rzuciłabym się z pobliskiego mostu Poniatowskiego. Przezierność wyszła jeszcze większa 6,6 mm, obrzęk karku, odwrócona fala A. Bez żadnych dodatkowych badań krwii prawdopodobieństwo ZD 1:2. Sprawa właściwie przesądzona. Jeszcze usłyszałam, że z takimi wynikami jest tylko 30% szans, że dziecko urodzi się żywe. Zaryczana zeszłam z fotela i tu zaczął się koszmar. Przy tym rzekomo wielkim genetyku poczułam się taka maluczka i g... warta.
Zaczął mi mówić jaki to jest koszmar wychowywać dziecko z ZD, że jestem młoda i nie powinnam sobie życia marnować, że powinnam zdecydować się na amniopunkcję i przerwać ciążę. Wręcz zmieszał mnie z błotem jak mu powiedziałam, że jeszcze nie wiem co zrobię. Umówiłam się na kolejne usg za kilka dni tym razem już państwowo w szpitalu, w którym przyjmował.
Wyszłam od niego zdruzgotana. Bratowa jakoś mnie uspokoiła, bo miałam w głowie tylko jedno, skończyć ze sobą.
To właśnie wtedy trafiłam na BB, od razu uzyskałam tutaj ogromne wsparcie. Poszłam na to usg do szpitala, tam normalnie stadko studentów (zgodziłam się, żeby byli przy usg, bo w końu na kimś muszą się uczyć). Przeziernoś nieco się zmniejszyła i głupia myślałam, że to dobry znak. Doktor R. stwierdził, żebym za tydzień przyszła na amniopunkcję ( badanie polegające na wkłuwaniu igły w brzuch matki i pobieraniu płynu owodniowego - 1 % poronień po badaniu) , nie zapytał się nawet czy wyrażam na nią zgodę.
Na amnio nie poszłam.
Przez te kilka dni diametralnie zmienił się mój sposób postrzegania świata. Chyba pokochałam to maleństwo już na tym pierwszym usg. Stwierdziłam, że co ma być to będzie.
Mój facet okazał się totalnym draniem, stwierdził po kilku latach, że on jednak nie dorósł do stałego związku i, żebym do niego nie przyjeżdżała, bo to nie ma i tak już sensu. Zostałam sama z tym wszystkim. Wiedzieli tylko moi rodzice i tylko oni podtrzymywali mnie wtedy na duchu. Niedoszła teściowa strasznie wkurzona była na swojego syna, że tak się zachował, ale sama też nakłaniała mnie do przerwania ciąży, mówiąc, że nawet jak to dziecko przeżyje to całe życie będzie nieszczęśliwe.
Życie toczyło się dalej, powoli sobie rosłam, dzidziol (już wiedziałam, że to synek) rósł ze mną. Na przełomie lipca i sierpnia odnowiłam znajomość z kolegą, z którym kiedyś chodziłam na mecze Legii. On mieszkał w Belfaście i tak godzinami wisieliśmy na telefonie, albo na gg. Powiedziałam mu o wszystkim, nic przed nim nie ukrywałam. Szybko stwierdziliśmy, że rozmowy nam nie wystarczają. Pod koniec sierpnia podjęłam nieco szaloną decyzję. Wzięłam urlop,on mi kupił bilet i poleciałam do niego na rozeznanie terenu. Po tych dwóch tygodniach wracałam do Polski już tylko w jednym celu, pozałatwiałam wszystko, pozamykałam wszystkie sprawy I po trzech tygodniach byłam już u T. w Belfaście na stałe.
Dziecko wbrew przypuszczeniom lekarza zdrowo sobie rosło, a my sobie spokojnie żyliśmy i z niecierpliwością wyczekiwaliśmy jego przyjścia na świat. Bardzo mi się podobała postawa T., nie dość, że pokochał kobietę w ciąży to jeszcze na wiadomość, że dziecko jest prawdopodobnie niepełnosprawne powiedział: I co z tego? To jest dziecko, a nie towar w sklepie i będziemy je kochać takie jakie będzie.


3 grudnia 2007 roku nasz świat odwrócił się do góry nogami. Dwa tygodnie przed planowanym terminem, o godz. 16:51 przyszedł na świat nasz SYN  W ciąży nikt nie wykrył hipotrofii, Oliś ważył 2490g, miał 51cm.Nie liczyło się już kopletnie nic, byliśmy szczęśliwi do granic możliwości, mimo tego, że od razu zauważyłam cechy dysmorficzne. Szefuńcio od razu wywalił jęzor i już nie miałam wątpliwości. Mina położnej jak jej się zapytałam czy moje dziecko ma ZD była bezcenna. Powiedziała, że właśnie zwróciła uwagę na obniżone napięcie i cechy dysmorficzne i po cichu wezwała pediatrę i eonatologa, żeby się Olisiowi przyjrzeli. Ale bez ich opinii nie chciała mnie stresować. Przyszedł pediatra, przyszedł neonatolog i wstępnie potwierdzili podejrzenia, momentalnie pojawił się psycholog (chociaż mi już wtedy nie był potrzebny) i kardiolog. Po wstępnych oględzinach kardiolog stwierdził, że serduszko jest na szczęście w porządku, ale trzeba było to potwierdzić echem serca i usg. Trafiliśmy następnie na normalny oddział gdzie leżałam z innymi matkami. Oliś od razu był przy mnie. Po porodzie przyszła do mnie położna, która poród odbierała (kończyła właśnie zmianę) i tak siedziała ze mną ponad godzinę i tak sobie normalnie po ludzku gadałyśmy, śmiałyśmy się obie I obie płakałyśmy.
Następnego dnia Oliś miał echo serca, które potwierdziło, że z serduszkiem jest wszystko w porządku. Miał zrobione usg układu pokarmowego, żeby wykluczyć jakieś dodatkowe wady i na szczęście z tej strony też wszystko było w porządku. W piątek mieliśmy wyjść do domu (Młody urodził się w poniedziałek), jednak przed wyjściem zrobiono jeszcze kontrolne echo serca. I wtedy się zaczęło. Już byłam spakowana do wyjścia gdy weszła cała ekipa lekarzy, kardiolodzy, kardiochirurg, psycholog, neonatolog, pediatra i genetyk. Potwierdzili już oficjalnie zespół Downa, co nie było dla mnie zaskoczeniem. Jednak za chwilę kardiolog przekazał mi informację, że jednak jest wada serduszka i na weekend musimy zostać jeszcze w szpitalu. Okazało się, że Oliś ma ASD i VSD (czyli ubytki przegród międzyprzedsionkowej i międzykomorowej). To mnie totalnie powaliło, ZD się nie liczył, liczyło się tylko to, że moje dziecko ma chore serce, będzie wymagało operacji, i że mogę go za kilka miesięcy stracić. Dostałam wtedy przepustkę na kilka godzin I poszłam sobie na miasto, żeby ochłonąć. Jednak jak tylko wyszłam już za Młodym tęskniłam i załatwiałam wszystko z prędkością światła, żeby jak najszybciej przy nim być z powrotem
10 grudnia wyszliśmy w końcu do domu To był szczyt szczęścia.  T. znał Olisia za swoje dziecko, powiedział, że ojcem nie jest ten co spłodził.


Co jakiś czas mieliśmy kontrolę u kardiologa i czekaliśmy na wyznaczenie terminu operacji. 19 czerwca 2008 r. zadzwonił telefon, że mam następnego dnia przyjść na wizytę do szpitala, żeby sprawdzić stan zdrowia Olisia. Ok, chcą tylko sprawdzić stan zdrowia, więc spokojnie sobie na wizytę poszliśmy. Wszystkie badania wypadły pomyślnie i lekarz do mnie wyskoczył, że w takim razie operacja się w poniedziałek odbędzie (a to był piątek). Myślałam, że padnę z wrażenia, poszliśmy na badania, a tu się okazuje, że za 3 dni czeka nas operacja. W niedzielę stawiliśmy się na oddziale, spędziliśmy z Olisiem cały dzień, na noc wygnali nas do domu i kazali stawić się z samego rana. Rano stawiliśmy się na oddziale i odprowadziliśmy naszego najcenniejszego Skarba na blok operacyjny. Pozwolono nam być przy nim, aż do momentu jak odpłynął pod maseczką. To było coś najgorszego co przeżyłam w swoim życiu, tak cholernie się bałam, że już go żywego nie zobaczę. Nie potrafiłam wyjść z tej sali operacyjnej, wpadłam w histerię. Pamiętam, że się przykleiłam do Olisia i nie chciałam go zostawić, całowałam Go i mówiłam, że ma do nas wrócić. Moment czekania na koniec operacji dłużył się w nieskończoność.
W końcu operacja się skończyła, Szefuńcio został przewieziony na oddział pooperacyjny. Wpuszczono nas do niego I kolejny szok. Wokół ludzie świeżo po operacjach i wśród nich moje maleństwo opętane stertą kabli. O dziwo serduszko zaskoczyło od razu po operacji i nie było potrzeby umieszczania go pod respiratorem. Jeszcze większy szok przeżyłam jak pozwolono mi tego bidulka mojego wziąć na ręce. Byłam pewna, ,że po operacji prędko to nie nastąpi.
Pozwolono nam być u niego tylko przez dwie godziny. Następnego dnia przyszliśmy do niego i się okazało, że jego stan jest na tyle dobry, że jeszcze tego samego dnia przewieziono go na zwykły oddział.  Był na morfinie, totalnie naćpany, ale był przytomny, uśmiechał się i super sobie radził. Generalnie cała rekonwalescencja przebiegła pomyślnie i tydzień po operacji 31 lipca Oliś został wypisany do domu. Operacja odbyła się 23 czerwca, Oliś zrobił tatusiowi wspaniały prezent na dzień Ojca.

Przez to, że T. był cały czas z nami stracił pracę, po prostu dzień po operacji dowiedział się, że został zwolniony. Do końca lipca klepaliśmy taką biedę, że aż szkoda gadać. Na szczęście w sierpniu znalazł nową pracę i życie toczyło się dalej.
We wrześniu, w wieku 9 miesięcy Oliś w końcu mógł zacząć rehabilitację, cała godzina rehabilitacji w miesiącu i cała godzina zajęć z logopedą i terapeutą zajęciowym raz na trzy miesiące, śmiech na sali.
W maju 2009 roku okazało się, że jestem w ciąży, nie posiadaliśmy się ze szczęścia.  T. był w siódmym niebie jak się okazało, że to wymarzona córeczka (do mnie wróciły marzenia o trzech synach  ). 29 sierpnia szykowaliśmy się na ślub znajomych, Oliś od rana był jakiś nieswój. Nie chciał jeść, nagle zaczął się słaniać I przelewać przez ręce, normalnie odpływał mi na rękach. Szybka wyprawa do szpitala, na szczęście mimo pełnej poczekalni jak zobaczyli w jakim jest stanie momentalnie nas przyjęli. Temperatura ponad 40 stopni, dostal od razu leki, kroplówki na wzmocnienie. Wieczorem diagnoza o zapaleniu płuc. Byłam z nim non stop, następnego dnia wszyscy wchodzą do nas w maseczkach, przychodzi lekarz, okazuje się, że moje dziecko ma także świńską grypę. Znowu strasznie się wystraszyłam, bałam się o Olisia i o córeczkę w brzuchu. Na szczęście świńska to nie taki diabeł straszny jak go malują. Lekarze szybko odpuścili sobie maseczki, ja mogłam normalnie wychodzić na zewnątrz, niektórzy przychodzili celowo kilka razy dziennie, żeby sie zarazić i im się nie udało. Szefcio w oczach dochodził do siebie, w poniedziałek (do szpitala trafiliśmy w piątek) został wypisany do domu. Przez kilka dni brał jeszcze antybiotyk, ale wszystko już było w porządku.
31 stycznia 2010 r. przyszła na świat nasza córcia Jessiczka - 3320g, 53 cm szczęścia. Zupełnie zdrowa, bez żadnych wad, tak mi ciężko było uwierzyć, że mam zdrowe dziecko, takie mi się to dziwne wydawało.
Teraz Jessiczka ma ponad rok, Oliś ma ponad trzy lata, czekamy na kolejnego malucha. Co ma być to będzie
Kocham wszystkie moje dzieci, ale miłości do Olisia nie da się opisać słowami. Za wszystkie swoje dzieci życie bym oddała, ale ta miłość jest jakaś wyjątkowa.
Oliś jest po prostu miłością, jest chodzącą radością, uśmiech nie schodzi z jego buzi. W porównaniu do Jessiczki, małej diabliczki to dziecko anioł Wszystkie jego osiągnięcia dla innych rodziców drobniutkie dla nas urastają do rangi sukcesu na skalę światową. Bardziej szczęśliwego i zadowolonego z życia dziecka nigdy nie widziałam. Teraz często sobie myślę, że cieszę się, że Oliś ma tylko ZD, że to nic poważniejszego. Pokazał mi jak piękny może być świat, całkowicie odwrócił moją hierarchię wartości. Śmiało mogę powiedzieć, że jest największym szczęściem jakie mnie spotkało w życiu. Bałam się jak sobie poradzę w życiu, ale dzięki Olisiowi to życie jest pełniejsze.
Co do reakcji ludzi na Olisia to ze strony lokalnej społeczności (irlandzkiej i angielskiej) nigdy nie zdarzyło mi się, żeby ktoś był negatywnie nastawiony. Wręcz przeciwnie, lokalni mieszkańcy reagują na Olisia bardzo pozytywnie. Zaczepiają go, zachwalają i się zachwycają jak zaczyna się szczerzyć i popisywać. Co innego jest z Polakami. Już kilka razy spotkałam się z dziwnymi sytuacjami. Począwszy na litościwych spojrzeniach, a kończywszy na głupich komentarzach. Niejednokrotnie Polacy coś komentowali nie spodziewając się, że jestem Polką i wszystko rozumiem. Szybko im się takich komentarzy odechciewa po moich wykładach Na początku mnie to bolało, a teraz jest mi ich po prostu szkoda, szkoda mi, że są tak bardzo ograniczeni. Staram się jednak zawsze w takich sytuacjach reagować. Może moje słowa takim ludziom jednym uchem wlecą, a drugim wylecą, ale zawsze znajdzie się ktoś kto jednak przyjmie coś do wiadomości.
Te pełne litości spojrzenia jeszcze jestem w stanie zrozumieć, bo sama kiedyś nie wiedziałam jak zareagować na osobę niepełnosprawną. Uczono mnie w domu, że osoby niepełnosprawne to osoby nieszczęśliwe, że nie można im dokuczać, wyśmiewać się itp. I kiedyś sama pewnie niejednokrotnie się na taką osobę ze współczuciem spojrzałam. Teraz z perspektywy czasu wiem, że akurat pełne współczucia spojrzenia, osobom niepełnosprawnym jak i ich bliskim nie są potrzebne. Jak widzę na nas zbyt długie spojrzenie, właśnie z takim współczuciem to zagaduję i mówię, że nie ma nam czego współczuć, bo dla nas ZD to nie tragedia. Ludzie podchodzą do tego z niedowierzaniem, że jak to możliwe, ale jak zobaczą jak Oliś zaczyna się cieszyć to dosyć szybko zmieniają zdanie.
Gdy byłam u moich rodziców w Polsce i poruszałam się z Olisiem po Warszawie można powiedzieć, że zetknęłam się po raz pierwszy tak porządnie z polską rzeczywistością. Ale jakoś już te spojrzenia i komentarze nie robiły na mnie wrażenia i powiem szczerze, że myślałam, że będzie ich więcej. A jakoś tak szokująco dużo ich nie było. Najwięcej miały do powiedzenia starsze panie. Oczywiście od kilku się dowiedziałam, że to dziecko to pewnie moja kara za grzechy. Aż szkoda mi było tego komentować, po prostu się śmiałam. Niektórym ludziom nie da się nic wytłumaczyć, szkoda tracić na nich czas. Dowiedziałam się też, że pewnie piłam i paliłam w ciąży.
Reasumując nie jest źle. I tak jak pisałam, myślałam, że w Polsce będzie gorzej. Jest diametralna różnica między polską społecznością, a społecznością lokalną, ale mimo wszystko myślę, że nie jest jeszcze aż tak tragicznie. Drobnymi kroczkami społeczeństwo polskie rusza do przodu, a do nas rodziców należy, żeby reagować w niekorzystnych sytuacjach i ludzi uświadamiać.

Kacha

...95 % dzieci z zespołem downa  jest zabijanych w łonie matki...

13 komentarzy

luiza
2015-05-27 09:33
Czesc jestem mama 8 letniej Wiktori z ZD twoja historia bardzo mnie wzruszyła przyznam ze lezka mi poleciała ja do końca nie wiedziałam ze będę miała dziecko z zd dowiedziałam się dopiero po porodzie bylo mi ciężko gdyby nie mój mąż chyba bym zfisiowala ale jak mówią nie taki diabeł straszny jak go malują .Wiktoria jest moim cudem miłości do niej nie potrafię opisać a ni opowiedzieć .mieszkamy w angli chodzi do normalnej szkoły zna 2 języki polski i angielski jest bardzo mądra .pozdrawiam luiza
edyta
2015-05-27 07:27
Kacha zaczelam czytać i zaczęło mi się przypomnialo ze skadś znam tą historię fajnie wiedzieć ze jesteś szczęśliwa i Oliś ma się dobrze , szkoda ze nie ma Cię na forum . Ot taki przypadek że po 3 latach cztyam Twoja historię
Kacha
2015-05-27 02:23
W wolnej chwili napiszę ciąg dalszy historii :-) Szkoda, że nie mogę wstawić w komentarzu zdjęcia. Tę historię pisałam ponad 4 lata temu, teraz odnalazłam ją tutaj przez czysty przypadek, ktoś na FB wkleił link i od razu się zorientowałam, że o nas chodzi :-) Oliś ma w tej chwili 7 lat, Jessica 5, a najmłodsza Laura we wrześniu skończy 4. Jakiś czas temu rodzina powiększyła nam się o sunię Samoyeda po przejściach, a teraz upatrzyłam sobie jeszcze jedną sunię, tym razem z chorym pęcherzem. Póki co mąż nie za bardzo chce się zgodzić, ale jestem dobrej myśli. W końcu dzieci jest troje to niech i pies ma psiowe towarzystwo ;-)
Dorka
2015-05-26 23:38
Aż się poryczałam, sama jestem mamą trzymiesięcznej córeczki z ZD i tak jak pisałaś , tej miłości nie da się opisać mimo , że mam dwójkę starszych dzieci bo 15 i 11 lat i kocham ich bardzo ale miłość do niej to co innego , i widzę jak starsze dzieci też bardzo mocno ją kochają . Jutro jadę na wizytę do kardiologa zobaczyć czy moja córcia ma zdrowe serduszko . Mam nadzieję że wszystko będzie ok
MPFanaberie
2015-05-26 22:22
Zaczytałam się totalnie. Pięknie opisana prawdziwa, bezinteresowna i pełna szacunku i akceptacji miłość. Możecie być przykładem dla wielu rodziców.
Elza
2015-05-26 21:46
Super! Bardzo pozytywnie to nastraja, aczkolwiek nie liczyłabym na zmianę liczby aborcji płodów z ZD (niestety lub "stety", jak kto woli, decyzję - na szczęście - każdy dźwiga w swoim sumieniu). Dopisz, proszę, c.d. o Olisiu (& Jessiczce, & ...) za jakieś 15 - 20 lat.
Blisko Dziecka
2015-05-26 21:17
Niejedna matka, niejeden ojciec powinni uczyć się od Was rodzicielstwa, bezwarunkowej miłości, akceptacji oraz szacunku. W piękny sposób opisałaś swoją miłość do dziecka, która co niektórzy spisali(by) na straty. Wielkie brawo i wielki szacunek :) Pozdrawiam i życzę dużo zdrowia!!!
ircia
2015-05-26 18:08
Droga Kasiu, cieszę się że podzieliłaś się swoim macierzyństwem, postawa godna nagrody, którą już otrzymałaś w postaci swoich ukochanych Maluchów. Ja doskonale Cię rozumiem, przeżywałam podobne dylematy, bo będąc w trzeciej ciąży dowiedziałam się że moja córeczka ma wadę genetyczną nieuleczalną, robiłam też te wszystkie skomplikowane badania, one tylko potwierdzały diagnozę, nigdy nie pomyślałam że mogłabym odebrać Jej życie, czekałam że się urodzi, umarła we mnie w 38 tygodniu ciąży. Najgorszym przeżyciem było rodzić martwe dziecko.. Dziś miała by już 4 latka. Twój synek będzie szczęśliwy, bo ma cudowną Mamę!! życzę wam wszystkiego dobrego i cieszę się bo Bóg Ci błogosławi w jego wychowywaniu, a ci wszyscy "gapie" do pięt ci nie dorastają..Ściskam was! Ircia
marika
2015-05-26 16:54
... podziwiam.... powodzenia.... duzo usmiechu i sily ..... piekna postawa.....
daria
2015-05-26 16:24
witam, z łezką w oku przeczytałam pani historię i powiem jedno jest pani wspaniałą kobietą... pani syn mimo iż chory to jest szczęśliwy bo ma koło siebie rodzeństwo dziadków i Państwa obojga i czuje się kochany i akceptowany a przecież o to chodzi. niestety my polacy mamy jeszcze w kwestii tolerancji a akceptacji dużo do zrobienia i nadrobienia i nasi lekarze też powinni się jeszcze dużo nauczyć .trzymam kciuki za pani rodzinkę ii serdecznie pozdrawiam
takajedna
2015-04-15 21:36
Piękny przykład. To powinni przeczytać wszyscy, którzy mówią o zabijaniu dzieci-jakkolwiek byśmy to nie nazwali aborcja czy inne wymysły.Szczęścia życzę dla całej wspanialej rodzinki.
Anka
2015-04-15 16:19
...spłakałam się...
szpaku11
2015-04-14 10:15
KASIU KOCHANA.**** JESTEŚ BOSKA. NA PRAWDĘ. KRYTERIUM MORALNOŚCI, KTÓRE USTANOWIL STWÓRCA JEST OJCOSTWO I MACIERZYŃSTWO. TY ORAZ T. Z BELFASTU OKAZALIŚCIE SZCZYT MORALNOŚCI. PRZEKROCZYLIŚCIE PRZYKAZANIA WZWYŻ. BÓG CI WYNAGRODZIL W T. DOSKONAŁE MACIERZYŃSTWO. OLIŚ BĘDZIE WZRASTAŁ PRZY KOCHAJĄCYCH SIĘ RODZICACH. T. Z BELFASTU JEST SW. JÓZEFEM, KTÓRY PRZYJĄŁ BOSKIE DZIECKO MARYI. KAZDE DZIECKO POCZETE JEST BOSKIE, BO W MOMENCIE POCZĘCIA BÓG WPROWADZA W NIE BOSKĄ DUSZĘ NIEŚMIERTELNĄ I TYLKO DZIĘKI TEMU DZIECKO STAJE SIĘ I ROZWIJA CZŁOWIEKIEM. BEZ DUSZY NIEŚMIERTELNEJ TEORIA EWOLUCJI JEST BZDURĄ. CZŁOWIEK ZACZYNA SIĘ OD MOMENTU POCZĘCIA. MILIARDY LAT EWOLUCJI BEZ DUSZY NIEŚMIERTELNEJ NIE UCZYNIA ZWIERZĘCIA CZŁOWIEKIEM. A ZATEM USZANOWALIŚCIE WOLĘ BOŻĄ. RAZEM Z BOGIEM STWORZYLIŚCIE NOWEGO „ADAMA”. JESZCZE NIE SŁYSZAŁEM ŚWIADECTWA MATKI, KTÓRA TAK OGROMNIE CIESZYŁABY SIĘ ZE SWEGO DZIECKA OLISIA I OJCA, KTÓRY TAK MĄDRZE ZAREAGOWAŁ NA JEGO INNOŚĆ. KAŻDY Z NAS JEST INNY, Z ŁAC. „VARIUS”. A ZATEM KAŻDY Z NAS JEST „WARIATEM” – OSOBĄ!!!!! POCZĄTEK PIĘKNEJ MIŁOŚCI TO AKCEPTACJA OSOBY BLIŹNIEGO JAK OSOBY SIEBIE SAMEGO, WYSOKIEGO CZY MAŁEGO, BIAŁEGO CZY CZARNEGO, ITP… INACZEJ JESTEŚMY RASISTAMI. WSZYSCY, KTÓRZY DORADZALI CI ABORCJĘ SĄ RASISTAMI. „GDYBY WSZYSCY BYLI TACY SAMI, TO NIKT NIKOMU NIE BYŁBY POTRZEBNY”.( KS. JAN TWARDOWSKI). OLIŚ NA PEWNO ZAAKCEPTUJE SIEBIE W PRZYSZŁOŚCI JAK JEGO MAMUSIA I TATUŚ. WIDZIAŁEM 8-MIORO RODZEŃSTWA, KTÓRE RAZEM Z RODZICAMI NIESŁYCHANIE POKOCHAŁO 9-TE DZIECKO Z ZESPOŁEM D. I ROZWINĘŁO SIĘ WSPANIALE. WARTO KASIU, ŻEBYS POZNAŁA TAKĄ SAMĄ MAMUSIĘ JAK TY. TWOJE ŚWIADECTWO POWINNO BYĆ RÓWNIEŻ PISANE WIELKIMI LITERAMI. JEŚLI POZWOLISZ OPUBLIKUJEMY JE SZERZEJ. ŻYCZĘ SOBIE, BYŚ TOWARZYSZYŁA NAM NA NASZEJ STRONIE NA ZAWSZE. W NAGRODĘ PROSZĘ KAJĘ BY PRZESŁAŁA CI NAJPIĘKNIEJSZĄ KOBIETĘ ŚWIATA, PODOBNĄ DO CIEBIE. SIOSTRY I BRACIA. SPŁAKAŁEM SIĘ CZYTAJĄC JEDNYM TCHEM TO CUDNE ŚWIADECTWO I ZAREAGOWAŁEM ODPISEM JEDNYM CIĄGIEM. MOŻE COŚ NAPISAŁEM NIE PO CHRZEŚCIJAŃSKU TO PRZEPRASZAM I PROSZĘ UZUPEŁNIJCIE JE MĄDRZEJ. SZPAKU.

Dodaj komentarz

do góry tworzenie stron internetowych