Jesteś tutaj: Strona główna / O pielgrzymce 2015...

O pielgrzymce 2015...

2015-09-04

....Od razu na początku dołączył do nas czeski bezdomny. Vladimir na niego wołali. Chyba mu się spodobało, bo postanowił pójść z nami do Częstochowy. Jechał na swoim trzykołowym rowerze. Był niepełnosprawnym, ale dzielnie się trzymał. I poświęcał się bez reszty – woził na plecach tuby, których nikt nie chciał nosić. Szpaku zaczął więc dawać jako pokutę noszenie tych nadajników. Wtedy ludzie przestali się spowiadać. I musiał coś innego wymyślać.

W ogóle Szpak improwizował cały czas.


Przygotował sobie wcześniej konspekt dwutygodniowych rekolekcji w drodze, ale zapomniał zabrać. Miał takiego pałera, że myśmy wszyscy przy nim wysiadali. Brał gitarę, grał, śpiewał, gadał, modlił się, opowiadał i zasuwał do przodu. I tylko mówił, że jedną małą czarną kawką pomaga Duchowi Świętemu, a ten już robi resztę. No i chyba tak było. Chodził zresztą w notorycznym zachwycie nad stworzonym światem, więc nawet nie miał czasu wydzierać się na nas.

Wyruszyliśmy z Velehradu szlakiem świętych Cyryla i Metodego. Dzieci miały swoje rowerki albo hulajnogi.


 

 

 

 

 

 

 

Upał do potęgi. W Czechach można pić wodę z kranu, więc z zapasami płynów nie było problemu. Jak ktoś chciał piwo bezalkoholowe, to też nie miał problemu. W smaku lepsze niż nasze, więc się czasem kupowało.

Funkcjonowaliśmy na zupkach wegetariańskich i daliśmy radę. Czasem była dokładka. Po drodze zrywaliśmy śliwki. Owoców było w bród. Od rana do wieczora zupki, śliwki i chleb.

Ale jaki chleb! Cordianowi musiał chyba spędzać sen z powiek, bo efektem były wielkie improwizowane litanie, wręcz hymny pochwalne na jego cześć. Może dlatego, że pieczywo było z kminkiem?

Szliśmy górskimi szlakami. Raz w górę, raz w dół. Cudne widoki! Rodziny z dziećmi miały inną trasę, łatwiejszą. Potem i tak spotykaliśmy się wszyscy w umówionym miejscu. Wydaje mi się, że w tym roku wyjątkowo się nie zgubiliśmy. Piszę, że wydaje mi się, bo i tak szło się wprost przed siebie. Jak zwykle można było pójść w odległym ogonie za pielgrzymką albo przed nią. I tu i tam był spokój, ryczące tuby traciły swój zasięg. Cisza. Albo – cisza i drugi człowiek.

Raz się zdarzyło, że w szczerym polu dopadła nas nawałnica gradowa. Ale to było piękne! Wiem, niektórzy mogą mnie przeklnąć, ale naprawdę – było to piękne! Siekało jak diabli. Mocno. Z każdej strony leciały kulki wielkości wiśni. Obraz z Panem Jezusem wylądował w rowie, a obok niego jak na posterunku stał ks. Dawid z całkowicie połamaną parasolką.

Szliśmy dalej. Wzdłuż drogi i na płotach można było spotkać rzędy zawieszonych kubków do picia. Gdzieś indziej te kubki były ponakładane na patyki wsadzone do ziemi. Ktoś wie, o co chodzi z tymi kubkami?

Co poniektórzy odwiedzali różne apteki, bo można było nabyć herbaty z konopi (u nich to legalne). Zioła te potrafią wyleczyć z tabletek na ból głowy (uwaga - nie mylić z konopiami indyjskimi). Jeżdżącą apteką był Ota ze swoim eksperymentalnym mms-em i butlą sproszkowanego kwasu L-askorbinowego.

 

 

W czeskich Palkovicach sołtys udostępnił kino. I tam Krysia Krauze zaprezentowała swój film o Havlu. Sołtys był tak uradowany, że zaczął pielgrzymkę częstować śliwowicą własnej roboty.

Misterium pokoju – było a jakże! Basia poszła na całość. Pokazała w kościele zdjęcia ilustrujące dosadnie różne konflikty zbrojne. Zawrzało. Poszło o sposób przekazu a nie treść. Gorąco było także podczas dialogowanych kazań. Tu prym wiódł Boguś z Bydgoszczy ze swoimi wątpliwościami. I dobrze. Coś się działo.

Czesi byli niesamowici, śpiewali piękne prawosławne kanony. Autentycznie rozczulaliśmy się tymi dźwiękami, zwłaszcza na wieczornych adoracjach. Potem dołączyła ze swoją mistyką Kasia z Bydgoszczy i też był odlot.

 

 

 

 

 

 

Metal z Niemiec namierzył pianino w jednej szkole. Kiedy zaczął grać, to nawet miejscowe kobieciny były pod wrażeniem – chyba pierwszy raz miały możliwość posłuchania metalu w wersji symfonicznej.

A Józef, czeski hipis, przyjechał z nogą w gipsie i gitarą pod ręką. I jak zaczął… aż ciarki przechodziły. Popłynął Karel Kryl i stare hipisowskie kawałki.

Nocowaliśmy stadnie tzn. na salach gimnastycznych. Ale nie było przymusu. Spanie można było załapać nawet w jaskini albo po prostu pod chmurką. A noce były ciepłe i gwiaździste.

Najśmieszniejsi byli pospolici mieszkańcy Czech, bo jak nas widzieli, to pytali się czy jesteśmy jakimiś uchodźcami. Inni zaś myśleli, że to wędrująca chuliganeria. Stanowiliśmy dla nich zagadkę.

No i ten zakonnik Maciej, którego przywiozła Kasia - chyba do końca nie był świadomy, gdzie go życie rzuciło. Wyglądał jak święty, choć jeszcze po ziemi chodził. Jak coś powiedział, to każde słowo miało swoją wagę. Robił takie rewolucje w głowie, że zmuszał do przemeblowania myślenia. A Duch św. wiał i wiał, a cuda prawdziwie się działy, oj działy....i to było najważniejsze.

zdjęcia Asia Ziółek, Gabriela Mruszczak, Janek Muzykant.

4 komentarzy

Herbert
2015-09-08 20:15
Dziękuję ze jesteście!
David
2015-09-06 22:22
Tak mi sie wydaje ze ten grad co spadl to za te tuby co nie chcieliscie nosic a potem deszcz na obmycie z grzechow . Ja kiedys bylem nie dobry to Pan zeslal silny wiatr ze dachowki pozrywalo a potem deszcz na oczyszczenie ale Pan woe jak karcic i to bylo piekne .
Aśka Ziółek
2015-09-06 21:59
Zachwycam się tą relacją. Podobne obrazy w podobny sposób zapamiętałam. Cudowne! Znowu to widzę, znowu tam jestem. TĘSKNIĘ!!!
David
2015-09-05 06:06
Piekna relacja no narescie bo juz myslalem ze was gdzies rozwialo albo na wakacjach hipisuja pod Olsztynem czy co ? Ladne zdjecia ciekawe przygody . Co do tych kubkow na badylach to mysle Czeska suszarka organiczno-ekonomiczna .

Dodaj komentarz

do góry tworzenie stron internetowych