Alfabet Szpaka: Ó
2019-02-12

Widzę go po raz pierwszy i dość obojętnie przesuwam wzrok na stojącą obok dziewczynę, nie mając pojęcia, co kiedyś zrobi. Nie wyróżnia się z tłumu, patrzy dość przenikliwie. Jest. Tak po prostu, ale na swój sposób kojąco, budząc zaufanie. Ma prawo jazdy i dobre serce.
Mnie zaś z kolei tak średnio. Pierwszy raz od dawna nie rzucam się na głęboką wodę. Obserwuję. Widzę brak. Siebie. W sobie. Szukam, miotam się, szamoczę sama ze sobą. To, że nie wiem, dość mnie przeraża. Paraliżuje. Przytłacza. Wydaje mi się, że nawet On dał sobie spokój, że Jego już nie ma. To znaczy gdzieś sobie Jest. Ale nie ze mną.
I kiedy dochodzi do momentu, w którym wydaje mi się, że sprawa należy już do tych z gatunku przegranych, On Jest. I podtyka mi pod nos tych, którzy też są. Którzy mówią mi to, co chciałam przez długi czas usłyszeć. A co powinnam powiedzieć sobie sama. Autorytety. I owego chłopca.
Wszystko zaczyna się od tego, że jest początek grudnia, a on daje mi książkę wraz z najpiękniejszymi życzeniami, jakie można sobie wyobrazić. Że przeprasza mnie za coś kompletnie bez znaczenia i z minimalną niepewnością w oczach podaje mi torebkę. Bo tak jakoś mi się z tobą skojarzyło… Przed oczami stają łzy, kiedy pyta, czy trafił. Dawno nikt nie został tak wyściskany. Miętowa okładka wieczorem ląduje w walizce i jedzie ze mną do domu. Siadam przy biurku, kładę ją przed sobą i na tydzień mi umyka.
Jednak po paru dniach coś mnie ciągnie w jej stronę i kiedy otwieram książkę, a mój wzrok ląduje na spisie treści, coś łapie mnie za serce, bo kolejne rozdziały bezpośrednio odnoszą się do mnie, mojego problemu, zagubienia. Wiedziona impulsem, łapię za słuchawkę, wybieram numer i dziękuję po raz enty. Praktycznie za uratowanie życia. Robi coś, co mnie zaskakuje. Pomimo tego, że jest kimś zajęty, składa obietnicę. O ile nie będziesz spała, zadzwonię, jak wrócę. Co jest tym bardziej niespodziewane, że nie trzymamy się bardzo ze sobą.
Więc nie śpię. Bo takich obietnic, zwłaszcza złożonych nocą, się nie łamie.
Robię jedną z dziwniejszych rzeczy w swoim życiu. Przeczekuję najgorsze zmęczenie i kiedy już głowa mi się przechyla, telefon się odzywa, a mi przypomina się tyle opowieści o Szpakowskich spowiedziach, długich rozmowach przez telefon o różnych porach, które często kończyły się rozgrzeszeniem. Orientuję się, że jest wpół do pierwszej. A co za tym idzie: już niedziela.
Właściwie starcza świadomość kojącego bycia po drugiej stronie. I jedno słowo. Mów. Uśmiecham się krzywo, w zasadzie sama do siebie. I zadaję jedno tylko pytanie. Co zrobisz, jak zacznę płakać? Odpowiedzi udziela z całą powagą rozmowy prowadzonej w środku nocy, kiedy więcej się mówi, kiedy powiedzenie wielu rzeczy jest prostsze, a rozmowy bardziej szczere, głębokie i – w swojej istocie i prawdziwości – dziwne. Jak potrzebujesz, to płacz. Więcej mi nie trzeba. Daje się wygadać. Słucha. Dopytuje. Jest. Nie ocenia. Pozwala nawijać do trzeciej, parę razy na granicy płaczu.
I mimo że nie udziela odpowiedzi od razu, nie komentuje, to też nie zostawia. Mówi, że się ułoży, a ja ślepo wierzę, bo nie zostaje mi nic innego, jak kurczowo uczepić się takiego zapewnienia. Daje misję. Czytaj książkę. Daje pierwszy punkt zaczepienia. Jesteś cudem. A ja powoli zaczynam się podciągać.
Całość TU: ALFABET SZPAKA
2019-02-25 18:43