PODRÓŻUJĄC SNAMI - Tomasz Murawski /Frantz/
2012-03-22
PODRÓŻUJĄC SNAMI - Opowiadania Tomasz Murawski /Frantz/ Warszawa 2012 s.197
Tym razem, pragnę polecić książkę pt. „PODRÓŻUJĄC SNAMI” – tom opowiadań Tomasza Murawskiego – Frantza, z poetycką drogą i „cudnymi manowcami” w tle.
- Drogą spowitą w mgłę egzystencjalnych poszukiwań, rozwiewaną beztroskimi podmuchami przygody, przypadkowych spotkań, przelotnych znajomości… I jak to w drodze – bywa różnie. Tak i tym razem.
- Bywa, że wiedzie przez trudne, buntownicze wyboje walki o tożsamość w tłumie, czy jak kto woli: wolność jednostki.
- Bywa, że zmienia się w cienką linę nad przepaścią – albowiem nieprzeciętnej wrażliwości, potrzeba nieprzeciętnej ostrożności, by pozostała darem – nie przekleństwem.
- Bywa też, że po deszczu wychodzi słońce, dające nadzieję na szczęśliwy kres. Słońcem tym, jest tu szeroko pojęta miłość – alternatywa dla nihilizmu i anarchii, jako znanych u prekursorów tego gatunku (beat generation), narzędzi walki z ograniczeniami, obrony własnej wrażliwości oraz niepowtarzalności.
Ciekawym jest, że „bój o tożsamość” w gąszczu narzuconych przez społeczeństwo schematów, pozbawiony został przez autora, a zarazem głównego bohatera – zwykłej dla buntowników z wyboru – agresji. Jest milczący, enigmatyczny, często niezrozumiały. Jak mawia Frantz (autor): Z cichej nadziei, pustki, samotności, z pustych butelek brzdęku… pisanie.
I moim zdaniem, szczególnie ze względu na ten wciągająco ukazany „odmienny bunt”, warto sięgnąć po tę książkę.
Z podziękowaniami za interesującą, literacką przygodę – Cicha Wielbicielka.
Od autora:
Całe to moje spotkanie z literaturą zaczęło się dawno temu, kiedy coś się we mnie stało, obudziło, jakby tchnął mnie palec boży - inaczej tego powiedzieć nie można. Nie wiedziałem wtedy co się ze mną dzieje czy staje, potrzebowałem się czegoś dowiedzieć. Tak dotarłem do literatury, która po części otworzyła mi oczy na całe to zdarzenie. Oczywiście później to się rozniosło na inne części życia i tak już pozostało.
Zaraz potem zaczęły się moje pierwsze próby prozatorskie, a więc zacząłem pisać. Potem powoli wciągnęło mnie to, czytanie i pisanie, i tak zostało mi do dziś. Czy na długo? Nie wiem, bo znowu jestem u jakiegoś kresu, początku drogi, zupełnie tak jak wtedy, kiedy zaczynałem.
Jestem człowiekiem z ulicy, w zasadzie nie identyfikuję się z żadnym środowiskiem, jestem zawieszony pomiędzy alternatywą, a normalnym społeczeństwem.
Piszę i wydaję w zasadzie dla znajomych, tudzież przypadkowo spotkanych ludzi. Zawsze tak było.
Wybrane fragmenty:
/…/ Miłość najważniejsza jest tu na ziemi, ale mam na myśli coś innego niż to, co ogólnie wiedzą wszyscy. Miłość w znaczeniu globalnym znaczy przyjaźń i spokój, i tęsknienie i wiarę, nadzieję, troskę i tak dalej, wszystko, a nie tylko to co ty mi tutaj mówisz, jakieś puste, marne wiersze. To radość życia.
Jimmy lekko się uśmiechnął, po czym powiedział.
- O czym ty Frantz mówisz?
- Nieważne. Pozostało troszczyć się o siebie i innych. To wszystko.
/…/ Nie być nudnym: być gazeciarzem, gołębiarzem, czy kimś podobnym, nie raz marzyłem. Być sobą i ciekawić sobą, być interesującym i sprawdzać pod naszą nieobecność głód. Oto najwyższa pochwała. Dlaczego ludzie są tacy fanatyczni? Gdzie te rozmowy przy stole? Wciąż mgłą, zamknięci w sobie, nikogo nie wpuszczamy do domu, a wszystko utraciło swój pierwotny sens.
/…/ Bo dzisiaj być oryginalnym, to być szczerym, czyli mówić prawdę i zachowywać się jak normalny prawy człowiek. Tak postępując wszyscy, czy nieomal wszyscy będą widzieli w tobie szaleńca, proroka, mistyka, czy Bóg wie już co. Już jesteś inny.
/…/ Po lewej stronie wspaniałe pomarańczowe Słońce. Chmury były fantastyczne podświetlone na różowo. Usiadłem więc na moment, znaczy oparłem się o konar drzewa i zapaliłem papierosa. Trzeba było przeżyć taki moment jak ten, moment tąpnięcia czasu, skrawek wieczności trzymany w dłoni. / Lekki zefirek targał okolicą. Bezludnie. Gdzie ja się zapędziłem? Co mogło mnie czekając na tej planecie? Trochę bolały mnie nogi, pojawiły się też słynne odciski, lecz takie coś, takie rzeczy rzucam po prostu na złom. Okolica wydawała mi się dziwnie znajoma. Skończyłem papierosa i ruszyłem dalej naprzód, przed siebie. Wiedziałem, że w końcu muszę gdzieś dojść. Z godzinę temu minąłem tory. Również minąłem też jakąś mniejszą miejscowość, gdzie spytałem się jakiejś młodej o godzinę. Niezłe tempo – powiedziałem potem do siebie.
/…/ Ciągle czekamy. Czekamy nie wiadomo na co, niewiadomo po co, dlaczego i tak dalej, i tym podobnie, i tak bez końca. Czekamy, czekamy, niczym posągi w galerii trwamy na posterunku, zanurzając głowę w mule epoki, w bagnie czasu zwanym wspomnieniem albo tęsknieniem, jak to się mówi.
Sytuacja wytworzyła się paranoiczna, młodzi ludzie zapadali w sen. Nie widząc żadnych szans na realizację i nie wiedząc już czego chcą tak naprawdę, gubili się na własnej planecie. Spotykali się tylko po to, aby wzajemnie się zagłuszyć, w weekendy, gdzie monotonia brała górę, nic praktycznie nie wnosząc, ani nie wynosząc dobrego z tych spotkań, a wręcz się cofając. Poza tym ciągle padał im deszcz na głowy, a oni nie nosili parasoli. Wyraźnie było widać, że ludziom brakowało miłości. Chciało mi się już płakać z tego wszystkiego, zbierało na wymioty, bezsilność targała mną niewymownie.
/…/ Była już noc na całego, gdy szedłem cichymi ulicami tego małego miasta, zaraz też dobrze się poczułem, jakby nic w domu nie było, nie wydarzyło się. Wrócił normalny oddech, a w głowie wszystko zaczęło się uspokajać, nasamprzód te myśli zwiewne, od których czasem można było naprawdę oszaleć.
Szedłem w kierunku, który wydawał się być końcem miasta. Potrzebowałem chyba odpocząć chwilę od tego wszystkiego, znaczy zastanowić się w spokoju co dalej i czy ten świat ma jeszcze jakikolwiek sens. Gdy wszedłem w ciemności i chwilę tak postałem patrząc się w dal, w migające światełka jakichś domostw, na niebo, na gwiazdy, to wiedziałem, że ma, innego wyjścia nie było i czułem bardzo wyraźnie to wszystko, to namacalne dotknięcie mojego dotychczasowego całego życia i naraz zapragnąłem tylko jednego: rozpłynąć się w tym wszystkim, wtopić się w przyrodę i o niczym już nie musieć myśleć.
--------------------------------------------------
Frantz – rocznik 74, Warszawa. Pilot szybowcowy (1995), muzyk – założył zespół Anty Ego (1999) i Egeria (2004), grafik (2003), współredaktor kontrkulturowego pisma drugiego obiegu „Różne Drogi” (2006-2010), zawodowy autostopowicz (2005-2011), współautor książki „Polskie szybowce 1945-2011” (2012). Obecnie zajmuje się redagowaniem książek. Nadal pisze.
Kontakt z autorem: znikacz2@poczta.onet.pl
2012-04-13 11:25