LIST Z RAJU.
2013-01-21
Ludzie złotego serca
Taka Jedna z Wioski Dziecięcej w Biłgoraju napisała na święta.
Korzystam z malutkiej chwili, aby do Was skreślić pare słów. Ta chwila jest mi dana – moje starsze dzieci zajęły się nowymi, mniejszymi. Nie wiem jak długo to potrwa. Od 13 listopada mam urwanie głowy w domu. Trzej chłopcy, którzy do nas przyszli to istny huragan. Biją się, kopią, plują, krzyczą, biegają, czyli robią wszystko to co chłopcy w ich wieku robić powinni. Tylko na dłuższą metę jest to nie do wytrzymania. Nasza stara suczka już ponad 10-letnia ewakuowała się do piwnicy. Ja nie mogę, muszę czuwać nad bezpieczeństwem. To niełatwe. Ale poza tym ci chłopcy nie znają reguł, zakazów i pewnych zasad współżycia pod jednym dachem. Cóż, w ich życiu panował chaos. A ze z natury są żywi i szybcy, czy to ich wina? Wiadomo, nie tylko u mnie coraz mniej sił i cierpliwości. No cóż, tak z czasem bywa. Dlatego to chyba ostatnie dzieci, które dobrałam. Wyjdzie z tego jakieś jeszcze 8-10 lat pracy tutaj. Powoli myślę o powrocie w strony rodzinne, do Poznania. Właśnie kupiłam sobie mieszkanie. Na kredyt, więc to też wiąże się z pracą. Ale jestem dobrej myśli. Mam przed sobą jeszcze kilka lat, aby powoli sobie coś przygotować. Nie chcę być na starość ciężarem dla rodziny. Póki siły i energia trzeba o tym pomyśleć. Tak uważam. To tak jakbym zrobiła krąg w życiu. Zaczęłam prace od trzech chłopców, Mariusza, Krzysia i Grzesia i zakończę prace tutaj na trzech chłopcach – trochę starszych niż tamci /Tomek 7 lat, Robert 9 lat i Rafał 12 lat/. W sumie przez mój dom przewinęło się 14 dzieci. To chyba dosyć jak na jedną mamę – prawda?
Obudziła się we mnie refleksja na temat pielgrzymki. Cieszę się, że tam trafiłam. Cieszę się, że pozostał krąg ludzi, z którymi mam kontakt. Trochę brakuje mi tego czasu, wędrowania. Tym bardziej, że od kilku lat nie udało mi się wyrwać na pielgrzymkę. W ub. roku Kamil miał wypadek i leżał całe wakacje. W tym roku skręciłam sobie nogę. Do tej pory odczuwam ból, jak długo chodzę. A być na pielgrzymce to przede wszystkim dla mnie droga, wędrowanie, spotkania z ludźmi nie tylko idącymi razem, ale tymi, którzy nas przyjmują. Gdybym miała pracę biurową, pewnie bym zaryzykowała i pojawiła się choćby z kulami. Ale w mojej pracy muszę być sprawna, nie mogę też sobie pozwolić na dłuższą nieobecność, bo to źle się odbija na dzieciach. Dlatego posiedziałam, lato w domu rodziców. Częściowo na zwolnieniu 2 połowa lipca i potem jeszcze na urlopie, druga połowa sierpnia. Na początku sierpnia byłam w pracy, bo musiałam pozałatwiać wiele spraw dzieci –między innymi sprawa usamodzielnienia Mateusza. Polskie przepisy są okrutne. Mateusz ledwo dawał radę się uczyć, choruje i ma wiele innych problemów. Ale ponieważ skończył 18 lat, w styczniu musiał się usamodzielnić. I nie ważne, że jest niedojrzały, aby samodzielnie mieszkać i że ma orzeczenie o niepełnosprawności w stopniu umiarkowanym. Ze mną mieszkać nie może, choć takie dziecko z rodzicami biologicznymi mogłoby mieszkać do końca życia. Dlatego jest teraz w Domu Pomocy Społecznej. Walczyłam o niego do końca. Zresztą już od kilku lat, bo ze względu na kłopoty, jakie sprawiał już kilka lat temu chciano go wykreślić z Wioski i umieścić w Ośrodku Wychowawczym. Na szczęście DPS jest niedaleko – zabiegałam o to całe lato i może jeszcze przyjeżdżać do Wioski – co jakiś czas. Będzie w tym roku na święta. Tak więc do tego co mam dojdzie jeszcze żywiołowy Mateusz który jak to bywa z zaburzonymi dziećmi, jest bardzo zazdrosny o młodsze dzieci i wciąż domaga się potwierdzenia, że dalej jest dla mnie ważny, chciałby mi usiąść na kolana i przytulić się – choć jest już większy ode mnie.
Wracając do pielgrzymki – kiedyś pisałam moje refleksje na temat ludzi, którzy nas przyjmowali. To było niesamowite. Ukułam wówczas kilka terminów: dom wróżek, dom ojca, dom dziwów. To takie najwyraźniejsze spotkanie. Ludzie do których jeszcze wracam we wspomnieniach i w modlitwie. To dzięki nim pomimo gromady dzieci, w sierpniu jak jestem w domu, przyjmujemy pielgrzymów z pielgrzymki zamojskiej. To w podziękowaniu za tamtych ludzi.
Dom „wróżek” – dom w pewnym oddaleniu od wsi pod lasem. A w nim trzy starsze – siwowłose panie. Pełne ciepła i serdeczności. Obsługiwały nas jak jakiś królów. Cicho, spokojnie, odgadując nasze życzenia, nawet te niewypowiedziane, a potem znikały, nie przeszkadzając nam. Zapraszane, aby razem z nami siadły, były wyraźnie skrępowane. W końcu dały się namówić i zaczęły opowiadać– 3 siwowłose, cudowne panie – 2 siostry, 1 panna, 2 wdowa – oraz siostra zmarłego męża tej 2, czyli bratowa. Miały mnóstwo problemów ale dla nas były jak ciepłe ognisko w chłodną noc. Ze łzami żegnały nas wczesnym świtem, bo musieliśmy dojść do odległej szkoły, a one przepraszały nas, że nie mają czym odwieźć. Takie to były 3 dobre wróżki.
Dom ojca – mężczyzna z niesamowitą twarzą. Wypatrywałyśmy go już na Mszy w kościele. Był w jakiś niesamowity sposób piękny, poważny i dobry. Nie wiedziałyśmy, że to jego serce na twarzy. Nawet nie wiedziałyśmy, że to właśnie do niego trafimy na nocleg. Wiózł wozem końmi chyba ze 20 osób. Każdy miał podany numer, pod jaki ma się udać na nocleg. Msza skończyła się późno. On cierpliwie jechał od domu do domu, zatrzymywał się i mówił numer. Wieś była rozległa. W końcu zostaliśmy we troje. A on powiedział, że śpimy u niego. W domu zastaliśmy troje dzieci – dziewczynka może 10-letnia, małe 3-4 letnie i małe roczne dziecko. Dziewczynka pełniła rolę gospodarza domu. Bo tato, ten co nas przywiózł, przeprosił nas ale musiał oporządzić zwierzęta. Od razu wyczułyśmy brak kobiety w domu. Chwila rozmowy z dziećmi i już wiedziałyśmy. Matka zmarła kilka miesięcy wcześniej. Przychodziła im pomagać babcia – przyszła potem z mężczyzną o kulach. Pomogłyśmy małej zająć się dziećmi- pomyłyśmy – nakarmiłyśmy i utuliliśmy je. Potem posprzątałyśmy mu dom i zrobiłyśmy pranie. No i oczywiście pomogłyśmy przy kolacji. Była cudowna: swojski chleb, swojskie masło, biały ser i jajecznica. W tym domu się nie przelewało. Gdy gospodarz przyszedł, ze łzami w oczach nam dziękował i wciąż przepraszał, że się nie mógł nami zająć. Jeszcze chwilę rozmawialiśmy przy stole, dziewczynka zasnęła mi na kolanach, ale przedtem prosiła, abym spała z nią. Obiecałam jej to. Spała całą noc wtulona we mnie a ja płakałam nad jej sieroctwem i modliłam się. Za nią, za jej ojcem. Wszyscy we wsi pewnie znali jego sytuację. Nikt by złego słowa nie powiedział, gdyby nie przyjął pielgrzymów. A on jednak nas przyjął. Podzielił się tym czym mógł. Miałam wrażenie, że wówczas dotknęłam świętości. Często wracam do nich myślami. Modlę się za nich.
Są jeszcze inne chwile. Kobieta, Niemka, która została z mężem Polakiem. Po śmierci męża dalej gospodarowała, i tylko skarżyła się, że ludzie we wsi dalej ja mają za Niemkę. A ona już tyle lat tu mieszka. Kobiety, które patrzyły na nas wilkiem, a potem po Mszy serdecznie nas żegnały ze łzami. Rodzina wyznawców Jehowy – przyjęli nas i dali co mogli, bo były problemy z noclegami. Prawie wprosiliśmy się do nich, bo lało. A rano gospodyni wstała przed 5, rowerem pojechała do piekarni, bo chciała nas na śniadanie poczęstować świeżymi bułeczkami.
To są ludzie, którym jestem wdzięczna, do których wracam wspomnieniem, myślą i modlitwą. Tego wszystkiego nie byłoby, gdyby nie pielgrzymka. A pomnożyć to przez kilkaset osób co roku, to kosmos wydarzeń z ziemi obiecanej. Pielgrzymka to ładowanie akumulatorów. Wówczas myślałam - na 1 rok. Do następnej pielgrzymki. Teraz wiem – na całe życie. Im więcej takich pielgrzymek, tym większa moc. I nawet teraz po latach, gdy wracam do tamtych chwil, czuje tę moc w sobie. Jest siła, aby iść dalej, aby dokonywać wyborów. Tych właściwych jak myślę. Kiedyś nazwałam naszą pielgrzymkę – PIELGRZYMKĄ WYBORÓW. Możesz wybrać:
- iść czy jechać
- być na Mszy czy nie
- modlić się w grupie czy iść samotnie
- być na pielgrzymce czy na domowych wakacjach.
Ja często wybierałam samotne wędrowanie. Gdzieś na szarym końcu pielgrzymki. To był czas spotkania ze samym sobą. Z ciszą, z przyrodą, z własnymi myślami. W takiej ciszy można spotkać się z Bogiem. W drobnych rzeczach – w pięknej drodze – małym kwiatku – spotkanej staruszce – rozsypującej się chacie. Ale przede wszystkim w sobie samym. Można było zajrzeć w głąb siebie, usłyszeć szept, codziennie zagłuszany wrzawą z zewnątrz, pospiechem i krzątaniną. To szept Boga? Może, ale bardzo ważny szept. Często kierujący nas na właściwą drogę. Często podpowiadający właściwe rozwiązania. Ale też często ułatwiający pogodzenie się z tym co nas spotyka. Dziękuję Mu za to, że nie zbłądziłam….a byłam czasami blisko. I myślę, że wielu jest takich, którzy to samo myślą, choć może o tym nie mówią. A może nawet sobie tego nie uświadamiają.
Kiedyś na jednym ze spotkań usłyszałam taką myśl: A co zrobi człowiek, który cierpi, cierpi tak strasznie, że już nie słyszy nic, nie widzi nic poza własnym cierpieniem. Nie widzi nawet podanej mu dłoni. Dziś wiem, że to jego cierpienie, nawet nieuświadomione ma sens – bo służy w jakiś sposób innym.
Wiele razy rozmawiałam z moimi dziećmi. Mawiali – mamo, dlaczego nasi starzy byli tacy, dlaczego pili, dlaczego nas zostawili?
To trudne pytania. Kiedyś myślałam – Jak mówić dzieciom o miłości Boga Ojca, jeśli one nie zaznały miłości własnego ojca. Albo jeśli słowo ojciec oznacza dla nich – kat?
Dziś odpowiadam dzieciom. To trudne pytanie. Nie znam odpowiedzi. Ale wiem, że to dla was miało coś ważnego znaczyć. Ta droga ma was do czegoś doprowadzić. Tylko Ty i Bóg możecie odkryć ten cel. Słuchaj swojego wewnętrznego głosu i słuchaj głosu Boga. A poznasz sens drogi. Ja modle się abyś dobrze wybrał, abyś dobrze żył, ale to Bóg Cię prowadzi. I najważniejsze – najtrudniejsze zarazem. Zacznij te drogę od tego – wybacz swoim rodzicom. Bez wybaczenia im będzie ci trudno, bardzo trudno iść właściwą drogą.
I wiem, że to dla nich nie łatwe. Ile razem łez wylaliśmy przy takich rozmowach. I pomyśleć, że kiedyś miałam ochotę strzelać do ich rodziców, bo taki miałam żal za to, co zrobili tym dzieciom.
Więc to i moja droga – te ich cierpienia i problemy. Bo i ja dojrzałam, doszłam do wybaczenia. Mówiłam powtarzając: „I odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy naszym winowajcom”, albo: „Ojcze odpuść im, bo nie wiedzą co czynią. I Bóg obdarzył me serce pokojem.
Taka Jedna
2014-02-11 07:06