Jesteś tutaj: Strona główna / Grunt to bunt – rozmowy o Jarocinie - Tom III

Grunt to bunt – rozmowy o Jarocinie - Tom III

2013-11-29

Jarocin to jednoznaczne skojarzenie. Dla wielu Mekka rockowej wolności, trochę zawłaszczana, nie bez racji, przez: uczestników, muzyków i organizatorów; Muzyki Młodej Generacji czy Festiwalu Muzyków Rockowych. To co było przed zapomniane – zdaje się niesłusznie, to co jest teraz? Raczej dla tych, którzy czują się „dziećmi Jarocina” nie jest już ich Jarocinem. Wspomnienia pełne emocji i wzruszeń to chyba najlepsza metoda opisania Jarocina, najlepsza bo bardzo wielostronna i wielowątkowa, bo opisana przez grupę a nie jednostkę. Ta grupa nie jest jednoznaczna z facebookową grupą „Byliśmy w Jarocinie”, a jednak jest to przedziwna „wspólnota” tych, którzy byli w Jarocinie. Właśnie te rozmowy, które przeprowadził i spisał Grzegorz Witkowski pokazują fenomen pozamuzyczny Festiwalu.

Większość rozmówców niezależnie od tego czy była w Jarocinie jako widz, czy jako muzyk, albo w innym charakterze, właśnie podkreśla jakąś mentalną wspólnotę. Jest to o tyle fascynujące, że jakkolwiek by nie spojrzeć na tę grupę, bez gloryfikowania i kombatanckiego wibrato w głosie – składa się z wyrazistych indywidualności, nie zawsze silnych, nie zawsze egotycznych, czasem nadwrażliwych – ale wyrazistych. Oczywiście w książce też autor rozmawia z wybranymi przez siebie nie przypadkiem, choć niektórzy rozmówcy kompletnie przypadkiem znaleźli się w „nie ich Jarocinie”. III tom przynosi 54 wywiady, blisko 200 zdjęć dotąd nie publikowanych (w większości) i blisko 800 stron barwnych i pełnych emocji wspomnień. To tak statystycznie. Statystycznie rzecz biorąc już chyba wiadomo, że zrodzi się tom IV.

Pierwsza wątpliwość jaka rodzi się na samą myśl, że to już trzeci opasły tom: kogo to może dziś obchodzić? Trzeba jednak przyznać, że nawet przez ten Jarocin lat 80-tych chyba najgoręcej wspominany przewinęło się naprawdę sporo wówczas młodych ludzi. Pokolenie, którego spora część przyznaje również w książce Witkowskiego, że wychował je w dużej mierze Jarocin...To pokolenie nie przeżyło zbiorowego doświadczenia na miarę wojny, poza stanem wojennym i jakkolwiek to rozumieć, właśnie fenomenu festiwalu wolności w PRL-owskiej rzeczywistości jakim był Jarocin...Fenomenu, który jak słusznie zauważył Tomek Budzyński (Armia, Siekiera) dotykał znacznie więcej osób niż te, które do Jarocina przyjeżdżały. Dla tego pokolenia, może raczej dla tych, dla których do dziś hasło "byłem/byłam w Jarocinie" jest jak stwierdzenie – "coś nas łączy" - Grunt to bunt to bardzo ważna książka. Nazwanie jej przez Waltera Chełstowskiego Biblią Tysiąclecia zapewne półżartem pół serio trafia jednak w coś na rzeczy...To raczej Gensiss, i nie mówimy tu o prawie rockowym zespole, tylko o powrocie do źródła. Pozostawiając jednak dywagacje na temat Jarocina, choć w przypadku Grunt to bunt to trudne o samej książce trzeba powiedzieć, że właśnie forma rozmów, bo tu nawet trudno mówić o wywiadach, daje siłę tej książce. Żadne naukowe opracowanie nie dałoby tak pełnej i niekiedy bardzo różnej prawdy o Jarocinie. W III tomie trudno wyszczególniać rozmowy ważne, mniej ważne i uzupełniające. Zresztą cała książka trochę jak "tamten Jarocin", ma w sobie wolność. Nie trzeba czytać od dechy do dechy, nie trzeba po kolei, pewne rozmowy mogą być nie istotne dla jednego czytelnika, dla innego kompletnie obok...Niektóre osoby, mówią dokładnie to czego się spodziewamy, inne zaskakują. Trudno ocenić, jak odbierają książkę czytelnicy, którzy nie mogą powiedzieć o sobie „byłem/byłam w Jarocinie". Jeśli jednak ktokolwiek próbuje zrozumieć czym był Jarocin w jakimkolwiek wymiarze (muzycznym, społecznym, kulturowym...) nie znajdzie lepszej drogi niż opowieści: widzów, muzyków, organizatorów – "ludzi Jarocina". Konkretnie trzeci tom, obok opowieści nieco kombatanckich pokazuje też kto tak naprawdę wzrastał na Jarocinie. Mamy starego załoganta Kubana z Poznania, jest też Paweł Rataj Pawelec opowiadający o ekipie z Częstochowy. Barwne opowieści Muńka z T.Love, istotny głos w sprawie wypowiedziany przez Pawła Kukiza, (którego dziś sabotują byli koledzy, nie przesłuchawszy nawet ostatniej płyty – ale nie w tym rzecz, bo Paweł mówi o Jarocinie). Bez wątpienia świetnie czyta się Waltera, czy opowieść o Aya Rl w kontekście Jarocina snutą przez Iwonę Sierakowską – Czerniawską...Wojtek Jagielski i jego zapomniany, a przecież mocny epizod muzyczny...Jak zawsze pięknie mówi Wojtek Waglewski...Zadziwia Leszek Winder, którego tak bardzo topimy w bluesie, a który był jednym z tych, którzy otworzyli Festiwal na punk...Skiba, Konio, Wojtek Konikiewicz, ale i Piotr Bukartyk czy Paweł Sito, tak można by wymieniać ludzi, którzy do dziś kształtują, moderują naszą świadomość - nie tylko muzyczną. Obok nich ludzie, zupełnie zwyczajni, ale tak szczerze chyba do dziś gdzieś tam noszący w sobie wolność – słowo najczęściej powtarzane we wszystkich niemal rozmowach. Też siłą książki jest przypomnienie tych nieco zapomnianych "ludzi Jarocina" np. w III tomie wspomina festiwal Jacek Sylwin. Przedziwnie większość rozmówców widzi niektóre zdarzenie zupełnie inaczej, a jednak wśród najważniejszych wydarzeń wymieniane są przez większość te same koncerty, zadymy, sytuacje.

Solidna nie tylko ciężarem właściwym, książka, chyba dla każdego fana muzyki, nawet nie koniecznie tylko rockowej. Dla tych, dla których Jarocin był ważnym: czasem, przeżyciem i miejscem - najlepszy prezent. Przecież wszyscy jesteśmy sentymentalni – nawet wojownicy reggae, punk czy innych rockowych brzmień. Być może też prezent dla naszych dzieci, by potrafiły zrozumieć...

Jarek Mixer Mikołajczyk

 

Fragment tomu III: Rozmowa z naszym kolegą Adamem Mioduchowskim:

*jechaliśmy za małe pieniądze

ADAM MIODUCHOWSKI (widz, hipis)

 

- Muzyka towarzyszy Panu w życiu od dawna. Skąd wzięło się to zainteresowanie?

- Wychowywałem się w duchu flower power, wśród kuzynów, którzy słuchali muzyki napływającej ze Stanów Zjednoczonych. Razem jeździliśmy na lokalne koncerty i przeglądy. I tak, w 1979 roku, trafiłem na Wielkopolskie Rytmy Młodych, które odbywały się jeszcze w Jarocińskim Ośrodku Kultury. Do „Jarocina” jeździłem gdzieś do połowy lat 80., później kolidowało to trochę z pielgrzymkami do Częstochowy, które organizował Szpaku (ksiądz Andrzej Szpak – przyp. gwit). Pamiętam z tych początkowych lat takie zespoły jak Dżem, Kasa Chorych, Ogród Wyobraźni, RSC i inne. Wtedy mało jeszcze słychać było o muzyce punk rockowej. Popularny był blues i hard rock. W 1981 roku doskoczyło TSA i w 1982 grali już jako goście. Znałem Marka Piekarczyka i jego brata Rysia z koncertów, poznaliśmy się w Kępnie.

 

- Kuzyni dostarczali Panu nagrań do słuchania, skąd oni je brali?

- A to bardzo różnie, z klubów studenckich, z akademików, w różny sposób docierały te nagrania do Polski. Początki mego zainteresowania muzyką, to lata 1977-1979. Zaczął już do mnie docierać blues, zaczynałem go rozumieć. Od kuzynów przejąłem dobre rzeczy i złe rzeczy. Wraz z muzyką pojawiły się narkotyki. Utożsamiałem się z flower power, czyli hipisami. Ale miałem pecha, że na wstępie poznałem pseudohipisów, którzy do hasła „wolność, miłość, pokój, braterstwo” dołączyli „sex, drugs and rock'n'roll”. To właśnie była fałszywa droga. Wolność, którą nieśli była fałszywą wolnością, bo zniewalała - narkotyki zniewalały! Stałem się niewolnikiem, nie mogłem wyjechać do innego miasta jak nie miałem kieszeni pełnej narkotyków. Gdy ten warunek został spełniony, to bałem się, żeby mnie milicja nie chwyciła...
Spotykałem też ludzi, którzy w ogóle nie brali dragów. Bycie hipisem nie koniecznie oznaczało, że trzeba brać narkotyki. Ale dopiero po latach dotarłem do prawdziwych hipisów, którzy zupełnie inaczej mówili o wolności.

 

- Gdzie Pan wtedy mieszkał?

- Mieszkałem w bardzo małej miejscowości o nazwie Kruszwica. Był tam eden z pierwszych zlotów hipisowskich w Polsce, zorganizowany w latach 70.

 

- Na czym polegały te zloty?

- To były spotkania ludzi, którzy podobnie myśleli, wyróżniały nas dość długie włosy i ubrania. Ozdoby, które nosiliśmy były wyzywające i nie każdy na nie patrzył łaskawym okiem

 

- Prowokowaliście?

- My uważaliśmy, że nie prowokujemy, że możemy się ubierać i żyć jak chcemy, bo mamy do tego prawo.

 

- Jak udawało się Wam skrzykiwać na te zloty?

- Bywały domy, gdzie były telefony, ewentualnie umawiano się na poczcie na telefon. Wieść szła przez całą Polskę, od domu do domu. Głównie roznosili ją ludzie z kręgów studenckich, którzy wyjeżdżali do siebie do domu. Spotykaliśmy się też przy okazji różnych koncertów.

 

- Czy w „Jarocinie” też robiliście zloty, czy coś w rodzaju zlotów?

- Początkowo miało to taki charakter. Później, gdy trzeba było płacić za karnety, niektórzy przyjeżdżali jedynie po to, żeby się spotkać, większość osób nawet nie uczestniczyła w koncertach. Działo się to na zasadzie „hyde parku”, gdzie każdy mógł pokazać coś swojego. Nie tylko muzyka nam towarzyszyła. Była również poezja, były pokazy różnych ciekawych prac plastycznych – czasami wiszących gdzieś na sznurkach, albo opartych o namiot czy dom. Każdy pokazywał to co potrafił stworzyć. Niektórym udawało się nawet coś sprzedać i zarobić na to, żeby w lato gdzieś sobie wyjechać i podróżować.

- Jak się przemieszczaliście?

- Jeździliśmy autostopem. To była uznawana przez większość forma podróży. Nic nie kosztowała i była pełna przygód. Do tego można było zwiedzić kraj. Mieliśmy taką zasadę że jeździliśmy do jakiejś miejscowości i staraliśmy się zarobić tam jakieś pieniądze. Ktoś grał na gitarze i śpiewał, ktoś pomagał jakiemuś gospodarzowi przy zbiorach, albo sprzątał.. Gdy zebraliśmy parę groszy i mieliśmy na jedzenie, mogliśmy ruszać dalej w trasę.

 

- To był sposób na życie czy raczej wakacyjna przygoda?

- W moim przypadku takie jeżdżenie po Polsce i mieszkanie to tu, to tam - nieraz po klatkach schodowych, w namiotach – zajęło kilka lat. Znam ludzi, którzy do dzisiaj podróżują, którzy cały czas mają w sobie pęd, gonią za światem. Teraz są inne możliwości. Można zarobić pieniądze wyjeżdżając na przykład na Zachód. Cztery miesiące pracują, a potem osiem, czy dziesięć miesięcy jeżdżą. Inaczej to wszystko wygląda jak za komunizmu.

 

- A jak się podróżowało z Kruszwicy do Jarocina? Też autostopem?
-
Wtedy, na początku „Jarocina", byliśmy uczniami i mieliśmy zniżki. Bilety nie kosztowały dużo. Zresztą zawsze szło się dogadać z konduktorem. Dawało mu się jakąś dolę i jechaliśmy za małe pieniądze, najpierw, do Inowrocławia. Spotykaliśmy się z tamtejszą grupą. Później wsiadaliśmy do pociągu, w którym już jechali ludzie z Gdańska, albo z Bydgoszczy czy z Olsztyna. Jechaliśmy do Poznania, gdzie często trzeba było jeszcze raz się przesiąść. Tam dosiadali się kolejni fani muzyki. Barwną ekipą wysiadaliśmy w Jarocinie. Dużo osób docierało stopem, ewentualnie samochodami, których było wtedy mało, ale za to były kolorowe, pomalowane na „styl” kontestacji, z jakimiś pacyfkami i kwiatkami.

 

- Ile ta grupa hipisowska mogła liczyć osób, gdy już dotarliście do Jarocina?

- Jak się wysypaliśmy z pociągu, mogło nas być ze 300 osób. Bardzo mile wspominam koncerty. Dla nich jechałem. Któregoś razu spotkałem w kościele Szpaka, na nabożeństwie. Część ludzi przychodziła tam jedynie po to, żeby dostać kilka pajd chleba, bo księża rozdawali. Andrzej zapraszał ich na nabożeństwo.

 

- Który to mógł być rok?

- Któryś z tych pierwszych - 1982 albo 1983 - dokładnie nie pamiętam, początek lat 80. Później Andrzej nie znajdował czasu, żeby dojechać bo prowadził już pielgrzymkę. Przesunięto termin Festiwalu z czerwca na sierpień. Część ludzi szła z pielgrzymką, a reszta lądowała w Jarocinie i po Festiwalu dołączała.

 

- Czyli natknął się Pan na Szpaka, księdza i hipisa w Jarocinie?

- Tak, ale spotkałem go już wcześniej, w Częstochowie na zlocie. Nie pamiętam już dokładnie kiedy, ale w drugiej połowie lat 70.. Prowadził akurat nabożeństwo „pod pacyfką” pod Jasną Górą. Zdumiała mnie inność tego nabożeństwa. Pełno muzyki, śpiewu i tańca - coś innego, coś czego nie spotykało się na co dzień w kościele. A później spotkaliśmy się w Jarocinie. Widzieliśmy się tam raz, właśnie na początku lat 80.

 

- Hipisi niezbyt są kojarzeni z Kościołem. Możliwe, że to pewien stereotyp. Jak wy, hipisi, odebraliście księdza, który hipisuje? Poddaliście się mu i zawierzyliście, on Was, w pewnym sensie, pociągnął za sobą...

- Tak, on po prostu zaopiekował się nami. Widziałem Szpaka jak wchodził do knajp i z pijącymi rozmawiał, mówił im o Bogu, o wyzwoleniu. Z takim samym przekazem szedł do młodych ludzi. W pielgrzymce obecni byli nie tylko katolicy, ale też buddyści, ludzie innych denominacji chrześcijańskich, czuli się jak jedna rodzina. Szli sataniści, którzy w drodze nawracali się. Wiele religii łączyło się w jedną rodzinę. Salezjanie są od młodzieży trudnej i myślę, że właśnie Szpak przejął całą ich charyzmę. Chciał zjednoczyć młodzież pod sztandarem Jezusa. Oczywiście nie został przyjęty od razu do grupy. Musiał pokazać, że zasługuje na miano hipisa i jeszcze duszpasterza. Różni ludzie do ruchu napływali i różne rzeczy późnej w tym ruchu robili. Przychodzili do nas politycy, którzy chcieli abyśmy poszli za nimi. Jednak byli odrzucani. Wspieraliśmy tylko Pomarańczową Alternatywę oraz Wolność i Pokój. Także w „Jarocinie” były organizowane akcje - chyba głównie ulotkowe - mające na celu oprotestowanie przymusowej służby wojskowej i wprowadzenie służby zastępczej

 

 

- Co robiliście w Jarocinie poza słuchaniem muzyki?

- Był taki kościółek, ogrodzony dość wysokim murem. Tam odbywały się nabożeństwa, ale też wspólne posiłki. Tam spotykaliśmy się ze znajomymi i mogliśmy porozmawiać. Niektórzy tam nocowali, jeśli nie mieli namiotów. Tam zawsze był wspólny obiad, taka agape, wspólne posiłki. Każdy wyciągał co miał z plecaka i dzielił się po bratersku (śmiech).

 

- A jaka była atmosfera podczas Festiwalu w czasie, gdy jeździłeś do Jarocina?

- Gdy wszystko było jeszcze w JOK-u, atmosfera była sztywna, było mało luzu. Ale kiedy Festiwal odbywał się w Amfiteatrze, i kiedy zaczęło działać pole namiotowe na Stadionie, a potem na takim rżysku, było o wiele lepiej i weselej. Były jakieś zabawy, biegi w błocie jak padał deszcz, wspólne muzykowanie przy ognisku. To miało charakter „hyde parkowy”. Każdy mógł powiedzieć co chciał, mógł zaprezentować co chciał. W Domu Kultury nie było czasu na coś takiego. Jedynie Słuchało się zespołów i to wszystko.

 

 

- Ruch hipisowski kojarzony jest bardziej z narkotykami niż z pielgrzymkami. Stanowiliście jedność?

- Jeżeli chodzi o kontestację, idee wolnościowe, idee ruchu pacyfistycznego – wszystko to obowiązywało każdego, bez względu na przekonania czy wyznanie. Dopóki szło się pod sztandarem pacyfki, reszta nikogo nie interesowała. Jak ktoś znalazł się w gronie ludzi, którzy mieli takie czy inne religijne zapatrywania na życie, to musiał tolerować ich odmienność. Byli tacy, którzy poznawali buddyzm, diamentową drogę albo islam, ale żyli ideą pokoju. Uważali, że pacyfka nas wszystkich łączy, bez względu czy są to narkomani, alkoholicy, wierzący czy niewierzący. Świat bez wojen i przemocy jest piękny. Myślę, że dlatego spotykaliśmy się wszyscy. Wielu z tych, którzy szli w pielgrzymce, czegoś poszukiwało - swojej prawdy, swojej drogi. Błądząc po omacku, znajdowali to czego poszukiwali czyli wiarę. Może ktoś inny nie umiał im powiedzieć o Bogu tak jak Szpak?

 

- Gdy pan zaczął jeździć do „Jarocina”, ile miał Pan lat?

 

- W 1980 skończyłem 20 lat.

 

- Czyli narkotyki odebrały panu spory kawałek życia?

 

- W sumie 30 lat. Miałem 11 lat, jak zacząłem brać

 

- To chyba nie było normalne że 11-latek bierze narkotyki?

 

- Nie było. Wychowywałem się wśród starszych kuzynów, którzy „eksperymentowali” z różnymi narkotykami. Szantażem zmusiłem ich, żeby dali mi spróbować, inaczej powiedziałbym prawdę albo babci, albo ciotce. W 1976 roku przywieźli z Gdańska przepis jak robić polską heroinę i wtedy zaczęło się na dobre. Wcześniej paliłem marihuanę lub opium. Miałem 13 lat kiedy trafiłem na pierwszy detoks w Świeciu nad Wisłą. W chwili gdy rozmawiamy, mija 14 lat jak nie biorę narkotyków. Żyję zupełnie inaczej, ale idee pacyfizmu zachowałem.

 

- Jak Pan wyszedł z tego bagna?

- Szpaku był pierwszym człowiekiem, który mówił mi o Bogu jak nikt wcześniej. Podawano mi to w formie, w której nie chciałem przyjąć. Tak było przez długie lata. Na pielgrzymki chodziłem, żeby się spotkać z ludźmi, przy okazji miałem jedzenie. Po kryjomu oczywiście ćpałem. Na nabożeństwa chodziłem z myślą, że na pewno nie zaszkodzi, a być może mi pomoże. Nie miałem przekonania, chociaż pociągała mnie muzyka, pociągała mnie cała oprawa muzyczna mszy hipisowskich.
Jeszcze jako osoba niewierząca często rozmawiałem ze Szpakiem. Dużo rzeczy, które mi przekazał powróciły do mnie po latach, kiedy otrzeźwiałem. Wydaje mi się, że był jednym z kół ratunkowych rzuconych przez Boga. Akurat wtedy czekałem taki na okręt, który mógł nie przypłynąć i mnie nie uratować. Na szczęście pojawił się i jestem teraz innym człowiekiem.
W pewnym momencie przestałem chodzić na pielgrzymki, tylko dlatego, żeby nie szkodzić grupie. Brałem takie ilości towaru, że słonia by zwaliło z nóg. Odsunąłem się na bok, bo zacząłem robić rzeczy, które na pewno z wiarą, ani z ideami pacyfizmu, nie miały wiele wspólnego. Kiedyś poznałem ludzi, którzy opowiadali mi o Bogu, ludzi różnych denominacji chrześcijańskich, bo baptystów ewangelicznych albo chrześcijan zielonoświątkowców. I właśnie dzięki tym ostatnim - którzy mi pomogli, zawieźli do ośrodka prowadzonego przez zielonoświątkowców - wyszedłem z nałogu, poprzez wiarę. Nikt mi nie zrobił prania mózgu. Uwierzyłem, bo Go doświadczyłem. Trafiłem do nich w stanie bardzo ciężkim. Nawet nie wiedziałem, że fizycznie i psychicznie jestem wrakiem. Siadłem do obiadu i straciłem przytomność. Obudziłem się po siedmiu dniach w szpitalu w Gdańsku. Lekarz powiadomił mnie na ile chorób jestem chory. Oznajmił, że prawdopodobnie nie dożyję następnego rana. Poprosili o kontakt do rodziny, w razie mojej śmierci.
Jednak przeżyłem. Lekarz, która prowadzi mnie w Akademii Medycznej w Gdańsku zawsze gdy mnie widzi mówi: Ty Bogu dziękuj za każdy dzień, bo medycyna takich rozwiązań nie zna. Przeżyłem dwie śmierci kliniczne! Wiem o czym mówię! Może to brzmi jak science fiction, ale z powodu tego co przeszedłem, wiem dokładnie komu każdego dnia dziękować za to, że żyję. Staram się teraz odzyskać to, co straciłem i zadość uczynić za to, co złego zrobiłem.


książkę można kupić tu

4 komentarzy

Grzegorz
2014-01-29 10:54
Protest w obronie dzieci - Warszawa 02.02.2014 http://w-obronie-dzieci.blogspot.com/2014/01/jestem-homoseksualista-i-sprzeciwiam.html
kaja
2013-11-30 21:58
A i jeszcze: Nie ma dobrego radia? Trzeba je zorganizować ! www.radiobunt.com Polecam !!!
Sara
2013-11-30 17:35
Jezus jest Panem - Królem CUDÓW ! = Dzięki za przepiękne ŚWIADECTWO - Życia ...po raz trzeci ! - to i = wiecznego ,bo znać -przyjąć Jezusa ,to ! jest życie wieczne.
kaja
2013-11-30 13:48
> Kogo to może obchodzić? > Każdego, kogo fascynują ludzie, szczególnie ci nieprzeciętni, a takimi są związani z Jarocinem artyści, jak i organizatorzy i widzowie, którzy niemal na równi z wykonawcami tworzyli Jarocin - coś więcej niż festiwal - zjawisko, wspólnotę, happening...Słusznie zauważył Jarek Mixer Mikołajczyk, że żadne naukowe opracowanie nie opowie więcej o Jarocinie, a także o ówczesnym społeczeństwie, co rozmowy zebrane w książce Grunt to bunt - efekt kilkunastu lat pracy. Osobiście jestem pod dużym wrażeniem dziennikarskiego profesjonalizmu autora. W czasach, gdy wielu z nas dostrzega, że dziennikarstwo \"schodzi na psy\" udaje się znaleźć pozycję rzetelną i obiektywną - niestety pominiętą przez mainstreamowe media. Czy ostracyzm to dziś cena, za obiektywizm? Osobiście mogę to powiedzieć, szczególnie na podstawie wątków nie związanych bezpośrednio z muzyką; a mianowicie rozmów z ks. Szpakiem http://www.doziemiobiecanej.pl/notka/142/grunt-to-bunt-grzegorz-k-witkowski/ w tomie I, Adamem Mioduchowskim w tomie III - powyżej, czy Jarkiem Mikołajczykiem \"Mixerem\" w tomie II. Prowadząc stronę www.doziemiobiecanej.pl, bardzo często spotykam się z opiniami, że działalność ks. Szpaka jest mało zrozumiała. Płyną one ze środowisk katolickich, choć nie tylko i nierzadko przybierają postać różnego rodzaju zarzutów. Temu \"niezrozumieniu\" wiele miejsca poświęciła także dr Karolina Jusięga Kmiecik w książce pt. \"Szpaku\" metody... Z miłym zaskoczeniem zauważyłam, że Grzegorzowi Witkowskiemu świetnie udało się uchwycić sedno tej działalności w wymienionych wywiadach - a szczególnie w rozmowie z Jarkiem Mixerem. Książka o Jarocinie - mogłoby się wydawać, że to ostatnie i dość przypadkowe miejsce, gdzie można by znaleźć odpowiedź na pytanie o sens działalności księdza Szpaka. Jednak, chyba nie ma przypadków i po raz kolejny stwierdzam, że \"Grunt to bunt\" !!! (sensowny)

Dodaj komentarz

do góry tworzenie stron internetowych