Jesteś tutaj: Strona główna / BAJKI Leona Wagabundy DLA DZIECI I DOROSŁYCH - Bajka o Świstaczku cz. III

BAJKI Leona Wagabundy DLA DZIECI I DOROSŁYCH - Bajka o Świstaczku cz. III

2013-12-22

Rozdział 7, w którym Grzegorz wyrusza w doliny i jakie zdarzeniago po drodze spotkały

Ruszyli z ojcem przez Kozi Wierch ku Dolinie Gąsiennicowej nieopodal trasy, która wiedzie z Koziej Przełęczy do Czarnego Stawu. Sam oznakowany szlak omijali bo tu zawsze można było spotkać turystów, a im lepiej ustąpić bo nigdy nic nie wiadomo. Przemykali więc między skałkami, na pozostających w załomach łatach śniegu zjeżdżali w dół co sprawiałoGrzegorzowi wielką uciechę, aż weszli w kosówkę. Gdy dotarli do ścieżki nad Czarnym Stawem Grzegorz zapragnął wypocząć i wymoczyć nogi w zimnej wodzie. Siedli za skalnym, opadającym ku wodzie, głazem. Zjedli po wiązce korzeni, które mieli przygotowane przez mamę – świstaczkę. Grzegorz umoczył łapki w wodzie. – Brr, ale zimna. Chwilę jeszcze pobrodził po płyciźnie i wyszedł. Posiedzieli jeszcze chwilę, ale wkrótce musieli pójść dalej bo nigdy nie wiadomo ile czasu będzie im potrzeba. Przecięli kilkakrotnie ścieżkę po której by chętnie poszli dalej ale gdy tylko słyszeli ludzkie głosy lub sapanie, czmychali w gęstwinę kosodrzewiny i podążali niewygodną lecz bezpieczną trasą.I gdy Grzegorz poczuł znowu zmęczenie i głód, spostrzegli na tle lasu wielką bryłę skalną z dziwną dużą „czapą” i oszklonymi otworami. Obserwowali dłuższą chwilę ten niezwykły obiekt. Co jakiś czas przez zamykany na dole otwór, wchodzili lub wychodzili turyści z plecakami. ( Uważny czytelnik domyśla się, że chodzi o drzwi ). Tych Grzegorz dobrze znał z Koziego Wierchu. Dolatywał też stamtąd przyjemny zapach słodkiego ciasta, którego nasi wędrowcy jeszcze nie znali ale poznać wkrótce będzie im dane.Grzegorz patrzył w czeluść otwartych drzwi schroniska Murowaniec ( bo to właśnie była owa skalna bryła ) błyszczącymi oczkami z wypiekami na zarośniętym sierścią pyszczku. Ojciec wiedział, że nikt i nic nie będzie wstanie odwieźć syna od chęci wejścia do środka. Pomału, ostrożnie ruszyli do wejścia. Zatrzymali się chwilę w sieni. Zza drugich drzwi dobiegał gwar ściszonych nieco rozmów i przyjemne ciepło. Zdecydowali się na wejście do środka. Po lewej stronie rozpościerała się duża sala z ławkami i stołami z drewna. Przy niektórych z nich siedzieli ludzie, którzy zaczęli podnosić oczy w kierunku przybyszów. Nowi goście przybywający ze szlaku zawsze budzą zainteresowanie , przynajmniej na chwilę. Ale w obliczu „TAKIEGO” zjawiska twarze zastygły , z dużymi oczami i rozdziawionymi ustami. Trwała chwila bezruchu, którą przerwał ciepły głos zza bufetu : - Zapraszamy na herbatę. Po sali przebiegł poszum ściszonych głosów. – Zapraszamy, tu jest wolne miejsce. Lody pękły. Za chwilę gorące herbaty dymiły przy pierwszym stole a świstacza rodzina pomału zajmowała miejsce. Grzegorz nigdy nie pił herbaty. Odczekał dłuższą chwilę aby ostygła a potem pociągnął głębszy łyk. Wkrótce zasnął oparłwszy się o pierś ojca.Kiedy się ocknął na sali przerzedziło się. Większość turystów wyszła na swoje szlaki. Jedni w górę ku Czarnemu Stawowi i wysokim przełęczom, inni w kierunku Kasprowego Wierchu, jeszcze inni do Kuźnic a najmniej wytrawni Doliną Suchej Wody do Brzezin. Ogarnęły swoje rzeczy nasze sympatyczne świstaki i ruszyli w dalszą drogę, którą wybrali pamiętając wskazówki Damiana i kierując się swoją świstaczą intuicją. Przemykali nieopodal wygodnej drogi wiodącej Doliną Suchej Wody. Grzegorz kilkakrotnie na tę drogę wskakiwał aby iść wygodniej ale skarcony przez ojca wracał do lasu. Bo szli teraz lasem. Kosodrzewina ustąpiła miejsca coraz to dorodniejszym smrekom a i poszycie lasu stawało się rzadsze i przystępniejsze.Po godzinie las się przerzedził a świstaki wypatrzyły na nim pole namiotowe z ławeczkami, namiotami i krzątającymi się ludźmi. Przycupnęli w bezpiecznej odległości, w zaroślach. Dzień miał się już ku końcowi więc była najwyższa pora aby przygotować sobie nocne legowisko. Z tym nie mieli problemu. Doświadczenie górskie można było teraz z powodzeniem wykorzystać. A o ileż tu było łatwiej z materiałami. To liście, to gałęzie smreków, to kilka kamieni i zgrabny szałas był gotowy do zamieszkania. *Usypiali już prawie gdy usłyszeli zrazu cichą, potem głośniejszą, rzewną muzykę. Gitarowy akompaniament śpiewu dodawał muzyce tej niepowtarzalnej barwy, którą Grzegorz później rozkoszował się gdy zamieszkał wśród ludzi. Ale nie wyprzedzajmy faktów. Teraz płynęła znana ballada turystyczna o górach i miłości. Słuchali z zapartym tchem ale wkrótce Tata – świstak usłyszał regularny oddech syna. Grzegorz spał znużony całodziennymi trudami. Za jakiś czas spali obydwaj jak „susły”.Poranek, jak to w górach, był chłodny więc o długim leniuchowaniu nie było mowy. Zebrali się żwawo i wkrótce wymknęli się ze strefy obozowiska. Wybierali trasę w dół nieopodal drogi przeplatającej się ze strumieniem. Dopiero gdy słońce dobrze już przygrzewało, do uszu Grzegorza dobiegł nieznany szum, zrazu cichy, potem coraz głośniejszy a w końcu oddalający się, przypominający świst. Najpierw przystanęli a potem pomału w jeszcze większej gęstwinie zbliżali się do nieznanego miejsca. Tym razem tajemnicze odgłosy powtórzyły się ale z drugiej strony w podobnej kolejności.Jak się łatwo czytelniku domyślasz były to przejeżdżające samochody, nieznane świstakom.Nasi bohaterowie zbliżali się do asfaltowej szosy, która odgraniczała Tatry od Podhala. Kiedyś Grzegorz dowie się, że drogę tę zwie się Balcerówką. Tuż przy szosie, ukryci za dorodnym świerkiem, oczekiwali na dogodny moment. I gdy na drodze nie było tych strasznych maszyn, a odgłosy ucichły, przebiegli na drugą stronę.Grzegorz dokładnie przypomniał sobie teraz wskazówki Damiana i szli wygodną drogą na dół wśród lasu.

Rozdział 8 , w którym Grzegorz poznaje Murzasichle


Gdy las zaczął się przerzedzać a z oddali zaczęły dobiegać ludzkie głosy, ojciec świstak zatrzymał się wśród krzaków jałowca. Grzegorz już od dłuższej chwili wiedział, że ten moment musi nastąpić. Nie było już żadnych uwag ani wskazówek. Padli sobie w objęcia i dłuższą chwilę tak trwali. Potem ojciec odwrócił się i odszedł nie obejrzawszy się ani razu, odprowadzony wzrokiem przez syna. Kiedy zniknął w gąszczu lasu, młody ostrożnie ruszyłrowem w dół. Był na Capówce, górce wieńczącej od południa Murzasichle. Pierwsze zabudowania minął niezauważony ale niebawem dostrzegła go grupa ludzi stojąca przed sklepem. Wszyscy znieruchomieli a Grzegorz pomny nauk jakie udzielił mu ojciec, rowem szybko oddalił się w dół, udając, że nic nie widzi. Wieść o tym, że świstak jest we wsi rozprzestrzeniła się lotem błyskawicy. Nie ukrywajmy tego przed czytelnikiem. Niektórym góralom zamarzył się na pewno wypchany i ustawiony na jakimś postumencie w swojej chałupie, zwierzak. Tak, kiedyś „dekorowano” domy trofeami myśliwskimi. Ale nie bójmy się, tak poprowadzimy akcję tej opowieści aby Grzegorzowi włos z głowy nie spadł.*Nasz bohater zbiega więc w dół, mija po lewej kępę krzaków, przeskakuje wąziutki potoczek, który w tych właśnie krzaczkach ma swoje źródełko. Po prawej łapie zostawia „śmieszny ogródek”, który ludzie nauczyli go potem nazywać cmentarzem.*Droga ukośną ścieżką wiodła teraz pod górę. To już Budzowy Wierch. Zatrzymał się na chwilę, odliczył drugą zagrodę od lewej i doskoczył do płotu. W zagrodzie, wałęsające się owieczki znieruchomiały i przystrzygły uszami. Wypatrzył dziurę w płocie i uchylone wrota i ….czmychnął do stajni. Znalazł stertę siana, zagrzebał się w niej i z bijącym serduszkiem nieruchomo wyczekiwał.*Kiedy ciepło ogarnęło całe jego ciało, powieki stały się ciężkie i zasnął. Gdzież by znalazł lepszą kwaterę niż tu. Spał długo i mocno a sny przewalające się przez jego główkę obrazowały przygody ostatnich dwóch dni. Gdy ocknął się usłyszał krzątanie. To gospodarz – woźnica przygotowywał konia do codziennej pracy. Przez maleńką szparę w sianie widać było jak koń posłusznie pochyla kark przy zakładaniu ogłowia i przyjaźnie macha ogonem. Po chwili konia wyprowadzono a z małych uchylonych drzwi dobiegały ludzkie głosy. Nosek świstaka podrażniły przyjemne zapachy z kuchni. Grzegorz wygrzebał się z siana i z zaciekawieniem zajrzał za drzwi. Było pusto więc korytarzem a później schodami ruszył naprzód, do góry. Następne drzwi też były uchylone. Wszedł do obszernej izby. Drgnęła klamka i drzwi z przeciwka otworzyły się. Grzegorz uskoczył pod stół. Duży człowiek przeszedł przez izbę i zniknął za drzwiami, którymi tyle co wszedł świstak. Ale nowe przejście zostało otwarte z czego skwapliwie skorzystał. Znalazł się w przestronnymkorytarzu. Znowu kilka tajemniczych drzwi. Zza jednych z nich usłyszał donośne wołanie: Wojtek, Jędrek, śniadanie. Ach więc te zapachy to jedzenie. Przykucnął za koszem w rogu i cierpliwie czekał. Po chwili przebiegło dwóch łobuziaków i wpadli do kuchni. Stamtąd bowiem słychać było wołanie matki. I znowu do jego nozdrzy dopłynął bardzo przyjemny zapach. ( Zdradzę czytelnikowi po cichu, że będzie ów zapach towarzyszył mu przez następne dni i tygodnie, a był to zapach jajecznicy na smakowitych skwareczkach ). Przez chwilę zapanował spokój a zza drzwi kuchni dobiegały stłumione śmieszki i chrząkania. To chłopcy pałaszowali śniadanie. Jeszcze tylko chwila bulgotania oraz chlipania (to odgłosy pitego mleka) i drzwi otworzyły się z trzaskiem a bliźniaki jak tajfun przebiegli przez korytarz i zniknęli na dworze.*Zapanowała cisza ale Grzegorz wiedział, że nie będzie trwała wiecznie. Zza drzwi słyszał tęskny śpiew „Krywaniu, Krywaniu wysoki”. A więc to jest ta Hanka. Wiedział, że musi się zdecydować. Z trzepocącym sercem stanął naprzeciw drzwi, zamknął oczy i kiedy już chciał zastukać…. .klamka opadła na dół, rozległ się krzyk –aaa, potem brzęk rozbitego szkła upadającej szklanki. Hania i Grzegorz stali nieruchomo naprzeciw siebie.

Rozdział 9 , w którym nasz dzielny Świstak zostaje honorowym członkiem rodziny Chowańców


Grzegorz powoli otwierał oczy. Stała przed nim urocza, młoda, uśmiechnięta góralka. Wiedział, że musi szybko coś powiedzieć ale języczek miał sztywny. W końcu wykrztusił przez zęby : - Dzen dobry- pomny uwag Damiana, że ludzie od tych słów zaczynają rozmowę. - Dzień dobry – usłyszał w odpowiedzi. Dodało to mu otuchy i zaczął wyrzucać z siebie chaotyczne słowa :- Spotkałem w górach….Niedzielscy…Damian….obiecał… .opowiadał….i w końcu powiedział wyraźnie i bez zająknięcia : - Chcę chodzić do szkoły.*Kompletnie zaskoczona góralka stała jak słup soli i patrzyła swoimi wielkimi oczami naTo Zjawisko. – Proszę do stołu, herbaty ? – Grzegorz zrobił zdziwioną minę.- Mleka ? – i wskazała na stojący na piecu dymiący garnek. Skinął głową.*Hania zrobiła sobie herbaty i za chwilę już spokojnie rozmawiali przy stole. Grzegorz opowiedział o spotkaniu w górach z turystami, o Damianie, o rozmowie o szkole, o decyzji rodzinnej, o drodze, którą odbył z ojcem do Murzasichla. A na końcu tego opowiadania powtórzył to co było dla niego najważniejsze : - Chcę iść do szkoły. Jestem Gzegoz.*Hanię powoli opuszczał szok, spowodowany tym, że słyszy mówiącego świstaka ale po dotarciu do niej tych ostatnich słów, zdumiała się raz jeszcze. Aby to wszystko co zdarzyło się tego ranka poukładać sobie, widząc opadające powieki świstaka, zaproponowała drzemkę i wskazała głęboki fotel pod oknem. Grzegorz przystał na to. Dały znać trudy ostatnich dni i za chwilę zapadł w sen, jak to świstaki mają w zwyczaju. Hania zaś dumała i zachodziła w głowę dlaczego jej Niedzielscy o tym nie opowiedzieli.*Był ostatni dzień sierpnia, ostatni dzień wakacji. Hania krzątała się po kuchni, wybiegając co rusz do pralni lub do pokojów swojego obszernego domu. Kiedy zbliżała się pora obiadowa wpadli chłopcy. Gdy zobaczyli, że mama przyłożyła do ust palec, a drugą ręką wskazała na śpiącego świstaka, zbaranieli. – Co to, pies Kot? Królik ? – przekrzykiwali się. – Świstak – odparła rezygnując z zachowania ciszy.Grzegorz otworzył oko, potem drugie. Milczał wpatrując się w chłopców. Tak oto rodziła się przyjaźń, której podstawą była wzajemna ciekawość. Już po chwili bawili się razem w pokoju chłopców przewracając wszystkie zabawki, samochody i gry planszowe. Grzegorz chłonął każdy nowy szczegół, każdy model i uważnie uczył się zasad gry. I kiedy zabawa rozkręcała się na dobre, wszystkich przywołała do rzeczywistości Hanka. – Składamy zabawki i przygotowania do szkoły. Przez jakiś czas trwała krzątanina. Grzegorzowi przygotowano wygodne legowisko za komódką .*Jeszcze trochę prac porządkowych, trochę niewinnych wybryków i w końcu cisza. Dzieci i Grzegorz po wieczornej kolacji i toalecie zasypiają. Do chałupy wrócił spracowany Jędrek Chowaniec, mąż Hani i ojciec bliźniaków. Hania przy kolacji szybko opowiedziała mu przebieg niezwykłego dnia. Jędruś przez chwilę milczał. Widać, że nowiny powoli wchodziły mu do głowy. Wreszcie góralka wydobyła z siebie prośbę : - Weźmy go, niech się uczy. –Jak to przecie on nie z rodziny – próbował polemizować gazda. –Ale może być członkiem honorowym – wystrzeliła gaździna. – Honorowym powiadasz, hm i zamilkł. Hania wiedziała że jest to akceptacja.

Rozdział 10, w którym Grzegorz spędził pierwszy dzień w szkole.


Rano trwały przedszkolne „manewry”. Świstak próbował naśladować chłopców w ich porannych zajęciach. Bystry malec wskoczył także na umywalkę i pierwszą z brzegu szczoteczką umył zęby. Nadszedł w końcu moment gdy po śniadaniu ruszyli do szkoły. Najpierw ścieżką ku potokowi, obok cmentarza i do góry. Minęli kościółek. Grzegorz dzielnie i żwawo dreptał swoimi małymi nóżkami aby nie pozostawiać z tyłu i odrzucał propozycje poniesienia przez Wojtka. Gdy podchodzili do szkoły Hania, która prowadziła swoje dzieci i świstaka, zwolniła i z niepokojem wypatrywała na reakcje nadchodzących dzieci. Niepotrzebnie się martwiła bowiem już wkrótce gromadka otoczyła rodzinę Chowańców z Grzegorzem i trwała dziecięca wrzawa bo każdy chciał się dowiedzieć szczegółów tej niezwykłej historii, z którą mieli szczęście się zetknąć.*Ale Hania dzielnie wybrnęła z trudnej sytuacji i stanowczym krokiem ruszyła do szkolnych drzwi, a za nią synowie, Grzegorz i zaciekawione dzieciaki. Wkrótce byli na korytarzu i zatrzymali się przed pokojem :Dyrektor szkoły. Weszli.*Opisanie rozmowy Hani z dyrektorem przekracza możliwości autora. Był to bowiem przedziwny spektakl słów, gestów, śmiechu i wzruszeń. Kiedy wyszli z dyrektorskiego pokoju oczekiwała ich gromada wyczekującej dziatwy. Wyszedł też dyrektor i powiedział : -Pierwszaki, macie nowego kolegę. To Grzegorz Chowaniec. Najpierw słychać było szmer rozmów, potem odezwały się oklaski a następnie gremialne - Hurrraaaaa.*Wkrótce w wielkim zamieszaniu znaleźli się w klasie. Grzegorzowi od razu przydzielono pierwszą ławkę. Siedział sam bo nikomu nie przyszło do głowy aby się dosiąść albo byli onieśmieleni. Za nim bliźniacy Chowańcowie. Lekcja potoczyła się jak co roku w pierwszym dniu nauki u pierwszaków. Z tym, że było ciszej a atmosferę klasy elektryzowała obecność niecodziennego ucznia. Młoda wychowawczyni, Stasia Łukaszczyk była też bardzo przejęta niezwykłym składem swojej klasy. Z ulgą przyjęła dzwonek. Dziś była tylko jedna lekcja. Wracali do domu sami już bez mamy. Do potoku w ciszy a potem już ze śmiechem, pod górę trzymając się za ręce. Grzegorz w środku.Rozdział 11. Jak uczył się Grzegorz ? Popularność.W kolejnych dniach Grzegorz przyzwyczajał się do życia szkolnego i rodzinnego. Uczył się powoli ale dokładnie. Największą trudność sprawiało mu pisanie. Jego łapka nie była naturalnie przystosowana do pióra, ołówka czy długopisu. Pierwsze litery wyglądały jak wielkie zygzaki i zajmowały zwykle całą stronę. Ale w połowie września było znacznie lepiej bo ćwiczył wytrwale, często późno wieczorem gdy Jędrek i Wojtek już smacznie spali. Z rachunkami też sobie nieźle radził. Przypominały mu się strome łąki na Kozim Wierchu pełne jakby rozrzuconych kamieni. Często siadał na najwyższym z nich i zliczał te mniejsze, podziwiając figury geometryczne, które tworzyły. Na lekcjach śpiewu nie mógł się wykazać bo dźwięki, które wydawał, nijak nie pasowały do tęsknych góralskich zaśpiewów. Ale słuchał tej muzyki z przyjemnością i wtedy wracały do niego obrazy rodzinnych stron, bo tamuzyka właśnie tak mu się kojarzyła. Za to rysunek był jego żywiołem. Kiedy opanował już uchwyt ołówka lub kredki rysował i malował z rozmachem. I pojawiały się w tych rysunkach i malowidłach tatrzańskie granie. To Szpiglasowy, to słowacki Gerlach albo Kasprowy lub wielkie stawy w dolinie. A przy nich ledwie punkciki turystów na okalającej je ścieżce. Za swoje prace otrzymywał najwyższe oceny a wybrane rysunki od razu pojawiły się w szkolnej gablotce wyróżnień. Wychowawczyni nawet powiedziała, że pojadą na wystawę do Krakowa. Wieść o tym, że świstak zamieszkał w Murzasichlu rozniosła się lotem błyskawicy po okolicy. Coraz więcej ludzi obserwowały dom na Budzowym Wierchu i okolice szkoły. Początkowo dyskretnie, z czasem gromadnie z naturalną w takich sprawach ciekawością. I byli to mieszkańcy wioski i okolic a także turyści, którzy mimo jesieni licznie jeszcze przebywali na Podhalu w tej góralskiej uroczej i popularnej miejscowości. Popularność Grzegorza rosła z dnia na dzień.*Aż pewnego październikowego dnia zjechała telewizja. Co to się działo ? Rozpoczęły się wywiady, rozmowy i cały ten medialny szum. Grzegorz jeździł do zakopiańskiego studia, nawet go kolejką zawieźli na Kasprowy. W wolnym momencie spojrzał na wschód, gdzie na horyzoncie we mgle majaczyły znajome mu góry. Tam gdzieś wśród skał jest jego dom i jego rodzina. Ścisnęło go wtedy w gardle, przełknął napływającą się do przełyku łzę. Odbył jeszcze jedną rozmowę przed kamerami z sympatyczną nawet dziennikarką i z westchnieniem poszedł do wagonika kolejki linowej aby powrócić do „codzienności”, którą sobie sam wykreował.

3 komentarzy

szpaku11
2015-01-18 20:41
DO KOCHANEJ ELEONORY. To dobrze, żeś uzupełniła bajjkę. Teraz wiemy dużo lepiej, szerzej i głębiej okoliczności Twojego macierzyństwa. Gdybyście się kochali bardzo z Leonem to pisalibyście to samo - tylko razem. Porównam Was do małżeństwa Józefa i Maryi. Ona przewyższa swego męża niebotycznie w świętości I sławie ale bez niego nie byłoby NIC. Ja bardzo poważam Józefa, męża Maryi, ponieważ przyjął oznajmienie mu przez tego samego archanioła Gabryela POWOŁANIA NA OJCA poczętego w łonie swojej małżonki Syna Bożego I DZIEKI TEMU MOGŁA GO BEZPIECZNIE WYCHOWYWAĆ. Jest się bardziej ojcem duszy niż ciała. .Hindusi wierzą, że jest się bardziej duchem niż ciałem.Na poziomie ducha jesteś Eleonoro z Leonem bliżej niż na poziomie ciała.Trzeba się razem we dwoje u jednego zastępcy Boga pozbyć toxycznych złogów w duszy przez łaskę rozgrzeszenia I wtedy poczujecie się jak DWA ANIOŁY NA ZIEMI, KTÓRE MAJA DUSZE CHOĆ NIE MAJĄ CIAŁA.
eleonora
2015-01-18 12:13
Drogi Szpaku twierdzisz że Leon stworzył raj na ziemi dla swoich dzieci,a co robiła matka .Może właśnie wszystko aby szanowny Leon mógł sprzedawać historie naszej rodziny bez uzgodnienia.Czy uważasz że tak liczna rodzina mogła funkcjonować bez kochającej matki troskliwej opiekuńczej i bardzo pracowitej.Ta rodzina ma nie tylko czworo dzieci ,ale teraz również sześc pieknych wnuczek.Napewno one potrzebuja dziadka i babci ,a gdziez podział się Ten wspaniały człowiek od stwarzania raju
szpaku11
2013-12-29 21:09
Dziękujemy Ci Leonie za skojarzenie cudownego dzieciństwa, w którym przyjaźniłem się z konikiem Siwkiem, ktory zdechł po połknąl gwoździa i tata bardzo płakal. Jeździłem na na nim stępa, kłusem i cwałem na oklap do rzeki - w lecie i w zimie. A raz tak szarpnął postronkami, że pękły i zostalem w wozie z mamą i ciotką w bajorze. Uratowal nas dobry sąsiad. Za skojarzenie mojej przyjaźni dziecięiecj z biedronką, do której mówiłem: \"biedroneczko leć do nieba, przynieś mi kawałek chleba\". Za wspomnienie wspólpracy z pająkiem, któremu podrzucałem w czasie pasienia krów złapane muchy, aby się najadł do syta. Za skojarzenie z świerszczem, który całą zimę świerszczył mi w łazience w Rumii, żebym nie odczuwal samotności - nie wiem co jadł bo nic nie chciał ode mnie. Za słuchowisko stada wróbelków, które jak orkiestra ćwierkały nam do obiadu u mamusi zwiastując wiosnę. Za podziwianie jaskółek czyżyków, które zawrotnymi jak sztylet zygzakami cięły powietrze łapiąc owady. Za pamięc pasienia mojej owieczki na koniczynie, która tak zgazowała jej brzuch, że tata musiał ją uśpić na wieki. Jeździłem na niej, bo byłem lekki jak to dziecko. Za wspomnienie złego barana, który urwał się o świcie z powroza, szedł przez wieś i bódł okropnymi rogami wszystkich nieprzygotowanych na taką walkę wieśniaków a jedną starszą wieśniaczkę niemal nie wrzucił do głebokiej studni. Za wspomnienie kozy, która jadła wszystko, nawet papier i szmaty. Za okropny żal mojego pieska małego Knotka, który idąc ze mną do ciotki gonił po domach wszystkie kury i po skargach ludzi tata sprzedał go hyclowi na smalec. Ale też innego tak dobrego pieska, że jak dzieci z kolonii wszystkie karmiły go szynką, to oparł się o płot z przejedzenia, jednak nikomu nie odmówił poczęstunku. Za żal o chomika polnego, podobno szkodnika, który bronił sie przed widłami taty i szczekał prawdziwie jak mały piesek, aż w końcu...nie chcę mysleć, bo boli do dzisiaj...Za obudzenie wdzięczności jaką mam do dzisiaj dla taty, ze mi przynióśl wiewióreczkę jakby oswojoną, z kórą bawiłem się na łożku, a ona jakby wiedziała, że jestem dzieckiem i mnie nie ugryzła za zbyt mocne głaskania. Nie mogłem się z nia rozstać, gdzy trzeba ją było wypuścić. A w końcu za niemogące się nacieszyć oczy figlami małych kotków, których najulubieńszym popisem były skoki za gałką wełnianą. O Boże jaki cudowny Raj stworzyłeś dla swoich dzieci, którzy dostrzegają Twoją Boską nieskończoną dobroć, żeby nam dostarczać niezliczonych radości doznawanych szczególnie w dzieciństwie. My też możemy przeżywac czodziennie Święto Boga Ojca, Stworzyciela świata i człowieka w przyjaźni z naszymi braćmi zwierzaczkami. Jak Ci dziekuję Leonie za niebajkową lecz cudowną przygodę Grzegorza Świstaka. Olbrzymi Szpak i ksiądz.

Dodaj komentarz

do góry tworzenie stron internetowych