Jesteś tutaj: Strona główna / BAJKI Leona Wagabundy DLA DZIECI I DOROSŁYCH - Bajka o Świstaczku - zakończenie

BAJKI Leona Wagabundy DLA DZIECI I DOROSŁYCH - Bajka o Świstaczku - zakończenie

2014-04-30

Rozdział 14. Wiosna

 

Pierwsze oznaki wiosny są w górach inne niż na nizinach. Śniegu jest ciągle dużo, kręcą się wszędzie narciarze ale dzień coraz dłuższy i tylko inny zapach powietrza. Jak trafi się słoneczny dzień, a trafia się często, to na południowych połaciach dachów śnieg znika to zsuwając się, to topiąc. Nocami roztopy przymarzają ale rano znowu zwycięża słońce. Górale, jak wszyscy, czekają na wiosnę ale mają więcej cierpliwości bo gdy w Wielkopolsce lub na Mazowszu zaczynają kwitnąć bzy, to w górach jeszcze drzewa gołe. Na szczęście smreki są zielone bo byłoby smutno na świecie.Jeszcze przed Wielkanocą, w początku kwietnia, słońce przygrzało mocniej. Nawet w stajni zrobiło się ciepło i parno. Hania jak co dzień doglądała swoją zwierzynę. Zawsze jak gdyby od niechcenia spoglądała w kąt, który zajmował na zimowy sen Grzegorz. Choć niewiele spod siana było widać to wyczuwała obecność świstaka, ale w tym dniu dziura była jakby głębsza i ….pusta. Rozejrzała się dookoła. Przyzwyczaiła wzrok do panującego półmroku. W pobliżu schodów do kuchni stał Grzegorz i uśmiechając się po świstkowemu oczekiwał na zaproszenie do domu.

Rozdział 15. Maj


Najpierw było obfite śniadanie. Grzegorz był tak wygłodzony zimową wstrzemięźliwością jedzeniową, że zmiatał z talerza wszystkie przysmaki, a Hania ochoczo mu dogadzała. A to marchewka, a to kapusta, a to kalarepka spod folii, którą specjalnie dla Grzegorza wysiano tej wiosny. Lubił też placki ziemniaczane i tylko zerkał jak Hania tarła już kartofle na obiad.Po południu ze szkoły wrócili chłopcy. Po entuzjastycznym powitaniu Grzegorz ciekaw wszystkiego, rozpytywał co tam w szkole. Wypytywał o koleżanki i o kolegów, o nauczycielki a w szczególności o panią wychowawczynię. Bardzo był ciekaw ile lekcji przespał i jeszcze tego wieczora przeglądał książki i zeszyty. Uzupełnienie wiadomości przyszło mu sprawnie. Koledzy pomagali a nauczycielka była wyrozumiała. W końcu kwietnia wszystko było już nadrobione.Przyszedł długi majowy weekend, wielka polska majówka. Niedzielscy znowu wybrali się na górskie wędrówki po turniach, dolinach, przełęczach i źlebach. Ale jak zawsze bazę organizowali u Hani w Murzasichlu. Przyjechali wieczorem i zastali dom otwarty choć w ciemnościach. Panowała cisza a kiedy weszli do korytarza buchnęła muzyka i zapaliły się światła. – W murowanej piwnicy, tańcowali zbójnicy – to nasz Grzegorz, bliźniaki oraz Jędrek Chowańcowie trzymając w rękach ciupagi, śpiewali i tańcowali znany góralski taniec. A Hania trzymała się pod boki i tańczyła przestępując na przemian nogami, okraszała to widowisko. Kiedy muzyka przycichła Grzegorz wypatrzył wśród przyjezdnych Damiana i w geście radości wskoczył mu na ręce. To była ta wdzięczność za dobre rady sprzed roku. To właśnie Damianowi zawdzięczał decyzję o opuszczeniu Koziego Wierchu i rozpoczęciu nauki. Ale to już nasz czytelnik dobrze pamięta z rozdziału 6.

Siedzieli jeszcze długo, do późnej nocy i opowiadali sobie najzabawniejsze historie szkolne turystyczne i chłopaczarskie bo głos zabierali sami chłopcy. Chowańcowie i Niedzielscy rodzice z uśpioną Jagusią poszli do swoich pokojów. Chłopcy z Grzegorzem wyszli jeszcze na dwór i patrzyli na poświatę Zakopanego i czuwającego w łunie księżyca „Śpiącego Rycerza”.Rano spali długo. Na śniadanie Leon budził kolejno swoich synów. Jagusia jeszcze baraszkowała z mamą w łóżku. W końcu zebrali się w jadalni i podczas posiłku ustalono trasę. Kiedy Grzegorz usłyszał iż pójdą w kierunku Doliny Gąsiennicowej pobiegł do drugiego pokoju i wkrótce wrócił z karteczką papieru. Szybko wyjaśniło się, że był to list do rodziców. Sam na wycieczkę nie mógł pójść, za bardzo by mógł opóźnić marsz.Rozdział 16. Wycieczka w góry. Rozdział, w którym Niedzielscy zobaczyli świstakowe łzy.Ruszyli. Leon i synowie : Damian, Felek i Maks. Eleonora z Jagusią kiwali rączkami na dobrą trasę a Grzegorz wdrapał się na dach samochodu i też kiwał naśladując ludzi. Drogę znali świetnie. Capówka, droga przez las, Brzeziny, Sucha Woda i po długim 2 godzinnym marszu schronisko Murowaniec. Tam pierwszy zasłużony wypoczynek i posiłek. A teraz abyzrealizować plan dnia, żwawo ruszyli ku Czarnemu Stawowi a potem wyżej i wyżej do Zmarzłego Stawu. Odpoczęli i zdecydowali aby korzystając z dobrej pogody przejść kawałek Orlej Perci. Dlatego poszli na Zawrat mozolnie wydeptując zawianą śniegiem w nocy ścieżkę. Szli źlebem bo wyposażony w łańcuchy szlak w szczytowym odcinku był bardzo oblodzony. Śnieg w źlebie dawał lepszy opór choć czasami ustępował pod stopami. Pamiętali o tragediach Zawratu. Tylu śmiałków nie ustępując marzeniom, zginęło w tym miejscu pod lawinami. Dziś Zawrat był przyjazny bo dał się zdobyć a na szczycie obdarzył ciszą i wczesno popołudniowym słońcem. Delektowali się nim przez kwadrans i ruszyli na Orlą. Ostrożnie, z asekuracją linową pokonywali kolejne przeszkody na drodze. Góra, dół, przełęcz i znowu góra i znowu dół. W końcu widoczna kulminacja: Kozi Wierch.Podczas gdy grupa odpoczywała Damian rozglądał się wokół, zszedł nieco w kierunku . Doliny 5- stawów. Starał się przypomnieć sobie topografię wycieczki sprzed roku. Ten głaz, ten zakrot, ta łata śniegu była wtedy uroczą łączką do hasania. I w pewnej chwili wzrok jego utkwił na wiszącymi bez mała nad urwiskiem, dwoma głazami. Skojarzenie do domostwa świstaczego było trafne. Zbliżył się bezgłośnie i przycupnął przy wejściu. Była cisza więc schylił się i zajrzał do wnętrza a ponieważ było mroczno, włączył czołówkę, z którą się w górach nie rozstawał. Wzrok pokierował go do niewielkiego otworu. Zajrzał, a miejsca starczyło mu ledwie na lampkę i oczy. I tu przypomniał sobie przygodę Kubusia Puchatka, który utkwił w wejściu do prosiaczkowego domu. Nie próbował nawet włożyć głowy. Ujrzał w oddaleniu w światłach swojej lampki 6- ro oczu. Panowała niczym nie zmącona cisza. Tak, to była świstacza rodzina. Oczy były coraz to większe. Damian słusznie zauważył w nich przerażenie. Krótko i bez zbędnej zwłoki, rzeczowo powiedział: - Jestem Damian, przynoszę list od Grzegorza. Cisza trwała jeszcze tylko kilka sekund. Potem były piski, chrzęki, westchnienia i taniec w kółko. Ojciec świstak pierwszy wyszedł do „sieni”. Domyślał się co znaczy słowo list ale czytać nie umiał. Kiedy mama świstaczka i małe ale już nie całkiem małe świstaczątko, wyszli ze świstaczego domu, przycupnęli wszyscy równiutko obok ojca świstaka. A Damian otworzył przy nich list i czytał : Kochany Tato, kochana Mamo i Ty mój kochany Braciszku. Mieszkam u bardzo dobrych ludzi………jest mi bardzo dobrze …..nauczyłem się już……..mam wspaniałych przyjaciół…….szkoda, że nie macie telewizora bo byście mnie zobaczyli….już nie długo koniec roku szkolnego i ….Kocham Was i tęsknię.Domyślny czytelnik na pewno zorientował się iż w miejscach gdzie w liście są kropki było jeszcze bardzo wiele ciekawostek jakie Grzegorz przekazał rodzinie ale szczupłość tego opowiadania nakazała autorowi pozostawić je do uzupełnienia temuż czytelnikowi.Za plecami Damiana zjawili się pozostali Niedzielscy i zobaczyli to co zobaczył Damian. Z wszystkich sześciorga świstaczych oczu, płynęły wielkie jak grochy, świstacze łzy. Potem nastąpiła wrzawa i długie opowiadania, które przeniosły się do namiotu, gdy Niedzielscy postanowili rozbić obozowisko na skrawku wypłaszczenia. Świstacza rodzina była goszczona z honorami, jakie tylko są możliwe w turystycznych warunkach.

Rozdział 17. Powrót z wycieczki.

Co usłyszał Grzegorz? Rano ruszyli w dół żegnani przez świstaków. Mieli jeszcze sporo do przejścia a czasu już było nie za wiele, tylko 1 dzień. Najpierw w dół, koło Wielkiego Stawu i znów w górę na Szpiglasową. Długie żmudne podejście, śniegu coraz więcej i stromo. Trzeba iść „na czworakach” podpierając się rękoma o zwały nawianego śniegu. Czerwone rękawice Leona, nienajlepszej jakości, pozostawiają na śniegu „krwawe ślady”, które budzą nieuzasadniony jak się wkrótce okaże, niepokój współtowarzyszy. W końcu przełęcz. Wąsko ale bajeczny widok na dolinę Morskiego Oka i najwyższe szczyty Polskich Tatr Wysokich. Rysy, Mięguszowieckie, Cubryna i Mnich na wyciągnięcie ręki. A w drugą stronę, na północ Orla Perć od Świnicy i Koziego ku Krzyżnemu i dalej. Kwadrans odpoczynku. Dochodzi jeszczejeden turysta i pyta o rannego. Konsternacja. Po chwili rozmowa przechodzi w śmiech. To te czerwone ślady na śniegu nasunęły mu podejrzenie o jakimś wypadku. Na szczęście obyło się bez niego.Damian wziął do ręki lornetkę, z którą nie rozstawał się na górskich szlakach. Przez chwilę penetrował oświetlony słońcem szczyt Świnicy a potem zatrzymał się na Kozim Wierchu. I niebawem wszyscy usłyszeli okrzyk triumfu. – Widzę ich. Za chwilę kolejno oglądali przez lornetkę świstaczą rodzinę machającą im swoimi łapkami. Podziwiali ostrość wzroku swoich przyjaciół i odwzajemniali im gestem tatrzańskiego pozdrowienia \ / .Obniżające się słońce przypomniało naszym wędrowcom, że czas najwyższy podążać dalej jeśli nie chce aby noc ich unieruchomiła i zmusiła do noclegu pod gołą chmurką. Podziwiając wyłaniające się co jakiś czas Morskie Oko, schodzili w dół. W schronisku odpoczynek i zasłużony posiłek z gorącą herbatą, w tym jedną „góralską”. Przy sąsiednim stole trójka młodych chłopaków opowiada sobie przeżycia dnia przy kolacji. Grupy łączą się i bajanie trwa dalej. Felek opowiada właśnie zasłyszaną rano w Murowańcu historię o niedźwiedziu, który na parkingu w Palenicy dobrał się do jakiegoś poloneza rąbnięciem łapy. Kiedy zamki i zawiasy puściły, nasz miś przetrzepał bagażnik, wyjadł co się dało, nawet słoiki nie tłukąc szkła, poodkręcał. I poszedł sobie do lasu. Chłopcy zaśmiewali się do rozpuku bo sytuacja była arcyśmieszna. Po chwili jeden z napotkanych młodziaków zapytał : - A jaki to był samochód ? –Polonez. – A jakiego koloru ? – Zdaje się, że zielony, pamiętam – mówi Felek, - bo mi się skojarzyło, że stał przy lesie i był mało widoczny na jego tle, widocznie miś sobie go upatrzył co sugerowali opowiadacze z Murowańca. Pytający zaniemówił, zaczął drapać się po głowie i w końcu wykrztusił : - To chyba nasz samochód. Chwila znamiennej ciszy. –Rany koguta…. co rodzice powiedzą ? .A kiedy szala sytuacyjnego humoru przeważyła nad obawą, cała gromada pękała ze śmiechu przez kwadrans albo i dłużej, a z nimi cała sala.Potem wracając do Murzasichla musieli zajrzeć na Palenicę. Obejrzeli potłuczonego poloneza, który czekał na swoich pechowych pasażerów. Misia nie było. Pewnie gdzieś w swoim legowisku w Dolinie Roztoki trawił spokojnie turystyczny posiłek. Na Budzowy Wierch dotarli bardzo późno. Cały dom pogrążony był w ciemnościach, widocznie wszyscy już spali, więc po cichu, z latarkami w rękach, dotarli do swoich łóżek i położywszy się szybko zasnęli.Rano Grzegorz czekał już przy drzwiach pokoju, w którym spali chłopcy. Cichutko wyczekiwał, kiedy usłyszy wewnątrz, znamionujące przebudzenie, odgłosy. A kiedy je usłyszał, a one się wzmogły, wkroczył do pokoju zdecydowanie i milcząc prosił wzrokiem o relację z gór. Wyprzedził wszystkich Maksio. W krótkich słowach opisał trasę, po czym skoncentrował się na tym, na co najbardziej czekał Grzegorz. To był opis spotkania na Kozim Wierchu. Z oczu naszego Świstaka popłynęły jeszcze większe łzy niż jego rodziców. Tak przynajmniej ocenił to Maksio w czasie powrotnej drogi samochodem do domu.

Rozdział 18. Koniec roku szkolnego

Grzegorz, po wyjeździe Niedzielskich, skoncentrował się na nauce. Tyle zaległości. Majowe słońce nie sprzyjało dyscyplinie szkolnej ale nasz bohater w wyjątkowy sposób radził sobie z atakującym wszystkich uczniów, majowym lenistwem. Tabliczka mnożenia do 25 była w małym paluszku a pomału nawet najbardziej skomplikowane litery takie jak : ą, ś czy g wyglądały już całkiem, całkiem. Z największą uwagą słuchał nasz bohater lekcji przyrody bo tam było pełno dziwów z całego świata. A to afrykańskie pustynie, a to wielkie morza i ich podwodny świat. Znowu wielkie góry oblepione wiecznym śniegiem, przewyższające jego Tatry aż czterokrotnie. Wszystko to było nowością i nieogarniętym środowiskiem. A Grzegorz już widział siebie w roli odkrywcy.Kiedy słońce sięga już najwyższego poziomu nad horyzontem dziatwa szkolna przybiera odświętny wygląd i wybiera się do szkoły po cenzurki. Hania przystroiła Grzegorza w biały kołnierzyk, dokładnie taki sam jaki mieli Wojtek i Jędrek. Dzisiaj szli do szkoły pod opieką rodziców aby przypadkiem nie wybrudzili się w potoku. Było odświętnie, biało-granatowo, tylko gdzieniegdzie można było zauważyć czerwony akcencik szczególnie u dziewczynek we włosach lub na fartuszku. Nadszedł ten uroczysty moment kiedy dzieci zgromadzone w holu szkolnym ucichły, a głos zabrał dyrektor. Cały ceremoniał zakończenia roku szkolnego, który jest znany czytelnikowi albo z własnych doświadczeń albo z opowiadań, uświetniło jak zwykle wręczanie świadectw z czerwonym paskiem. W klasie pierwszej było dwanaścioro wyróżnionych w ten sposób. Wszyscy byli gromko oklaskiwani ale największy aplauz przypadł Grzegorzowi Świstakowi. A potem to już tylko wakacje i wakacje.

Rozdział 19. Wakacje

Pożegnanie z Chowańcami było serdeczne choć krótkie. Grzegorz co chwila przy pakowaniu spoglądał przez okno ku górom. Wreszcie, wyposażony w prowiant, w laurkę szkolną i nagrodę- książkę o Pchle Szachrajce wyruszył odprowadzany przez kolegów. Wracał drogą, którą poznał przed bez mała rokiem. Jędrek i Wojtek pozostawili go u wejścia do Doliny Suchej Wody, a on dalej coraz śmielej szedł wyżej i wyżej leśną drogą to wąwóz przypominającą to trawersowane zbocze. Po kilku godzinach odważnie wkroczył do Murowańca i poprosił o herbatę co nie wywołało już takiej sensacji bowiem fama o „gadającym” świstaku rozniosła się już po całych Tatrach i Podhalu a także rozpisywały się o nim krakowskie i warszawskie gazety. Rozsądnie poprosił też o nocleg , bo zbliżał się wieczór ,a na Kozi Wierch było jeszcze daleko. Gospodarze schroniska ulokowali go w pokoiku recepcyjnym na obszernym fotelu, który w nocy był wolny. Spał niespokojnie i przy pierwszych promieniach słońca wdzierających się od wschodu, ruszył zostawiając sobie śniadanie na pierwszy biwak. Zgodnie z otrzymaną w schronisku instrukcją wszedł nad Czarny Staw i okrążając go od wschodu dotarł do miejsca gdzie można było wejść w Źleb Kuczyńskiego. Po śniadaniu i odpoczynku przy kamiennym kopeczku ruszył już „konkretnie” w górę. Oszczędzę czytelnikowi opisów trudów tej trasy i sapania Grzegorza a zaznaczę, że gdy zbliżał się do grani nad szlakiem zauważył jakiś dziwny baldachim wykonany z gałęzi smreka i brzozy. I gdy był już pod nim, zza najbliższych skałek i wykrotów wyskoczyła gromada świstaków. To byli jego koledzy z Koziego. Było gwarno, wesoło i co najważniejsze świstaczkowo. Ruszyli pod granią ustępując z głównego szlaku turystom, do siebie, na swoje podwórko. Kiedy słońce było już wysoko, dotarli na zbocze pod Kozim Wierchem, które było znane wtajemniczonym jako osiedle świstacze. Przed domem Grzegorza wystawione były świstacze stoły a na nich najlepsze świstacze potrawy. Gwar nadchodzących wywołał z domu rodziców a z różnych stron nadeszli sąsiedzi i przyjaciele. I znowu polały się łzy. Łzy powitania, wzruszenia i radości.

Rozdział 20 Epiolog

Historia ta zdarzyła się naprawdę, bo powinniśmy zawsze bronić prawdziwości marzeń przed ułudą szarej „niby” rzeczywistości. Przekonali się o tym raz jeszcze Niedzielscy kiedy w sierpniu w pełnym już składzie zbliżali się od południa do Koziego Wierchu. Jagusia w większości w nosiłkach na plecach ojca lub któregoś z braci. Eleonora prowadzi dynamicznie forsując ostatnie podejście a mężczyźni…..rozglądali się uważnie wypatrując świstaczego miasteczka. Ale to i tym razem Grzegorz był bystrzejszy. Rozpoznał grupę a wśród nich Damiana i wydał z siebie charakterystyczny świstaczy okrzyk radości. Była turystycznabiesiada, były rozmowy, były śmiechy i wspomnienia. Grzegorz cierpliwie tłumaczył tym swoim, którzy ludzkiej mowy nie rozumieli, co mówili Niedzielscy. A potem, strach powiedzieć, nastąpiło nieuchronne pożegnanie, w czasie którego Damian usłyszał od świstaka na ucho : - Do Murzasichla wrócę.

 

 


Brak komentarzy

Dodaj komentarz

do góry tworzenie stron internetowych